Opowieść hrabianki Marii Elżbiety Z.
Mój ojciec, Adam Aleksander hrabia Z., nigdy nie był człowiekiem sentymentalnym. Jego świat kręcił się wokół wpływów, koneksji i władzy, które zdawały się dla niego ważniejsze niż nasz los. Od dziecka patrzyłam na niego z mieszaniną podziwu i strachu. W pałacu we wsi Horodyszcze, który zbudował jego dziad, wszystko miało swoje miejsce. Główna sala balowa lśniła kryształami, a w ogromnym gabinecie ojciec zasiadał, paląc cygaro i planując przyszłość naszego rodu. Nigdy nie pytał mnie o zdanie. Jedynie wydawał polecenia niczym dla służby.
Miałam siedemnaście lat, gdy usłyszałam o planach, które mnie dotyczyły. Pewnego wieczoru, gdy księżyc delikatnie oświetlał mury pałacu, zostałam wezwana do jego gabinetu. Stał odwrócony do mnie plecami i można by było odnieść wrażenie, że właśnie podziwia ten cudowny spektakl natury za oknem. Na biurku stał kielich z winem, który opróżnił przed rozpoczęciem rozmowy.
– Maria Elżbieto, mój kwiecie – zaczął z fałszywą czułością w głosie, której nienawidziłam. – Nasz ród wymaga poświęceń. Twojego poświęcenia.
Nie rozumiałam, co miał na myśli, aż w końcu wyłożył to bez żadnej subtelności. Otóż Bonaparte, ten, który swoją sławą zapełnił Europę, podczas swego przejazdu miał zatrzymać się w Horodyszczach. O co usilnie zabiegał mój ojciec. A ja, jego córka, miałam stać się podarkiem – czymś w rodzaju klucza, a raczej dziurki do niego, która otworzy drzwi do wyższych kręgów politycznych dla mojego ojca.
– To dla dobra rodziny – zakończył zimno. – Pomyśl o tym, jak o obowiązku.
Chciałam krzyczeć, protestować, ale zdołałam jedynie wybąkać:
– Nie chcę, ojcze.
W odpowiedzi uśmiechnął się cynicznie.
– Chęci nie mają tu znaczenia, dziecko. Twoja matka cię przygotuje. Możesz odejść.
Matka. Zawsze była inna niż on – cicha, podporządkowana, a jednak pełna jakiejś dziwnej siły. To do niej pobiegłam z łzami w oczach, szukając ratunku. Co z tego? Zamiast sprzeciwu, usłyszałam tylko jej spokojny głos:
– Mario, nie mamy wyboru. Gdy przyjdzie ten moment, zamknij oczy. Myśl o szczęściu i potędze naszego rodu.
Czułam, jak świat wokół mnie się wali. Stałam na środku swojego pokoju, patrząc na lustro, w którym odbijała się moja młoda twarz. Wydawało mi się, że widzę tam dziewczynę, której już nie znałam.
Bonaparte przybył kilka tygodni później. Pałac był wypełniony światłem i muzyką, ale dla mnie wszystko wydawało się jak ponury sen. Przeprowadzono mnie przez korytarze aż do jego sypialni, gdzie czekał. Nie pamiętam szczegółów tej nocy. Moja dusza opuściła ciało – tak to sobie tłumaczę. Robiłam to, co kazano mi zrobić: zamknęłam oczy.
Po wszystkim ojciec triumfował. Mówił o sojuszach, które udało się zawrzeć, o nowych możliwościach dla naszego rodu. A ja milczałam.
Lata mijały, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. W pałacu stawałam się cieniem – nikt nie zwracał na mnie uwagi. Depresja owijała mnie jak zimny koc, a pogarda do samej siebie rosła z każdym dniem.
Jedynym promieniem światła w moim życiu był Adam. Mój synek. Dałam mu to imię, bo takie zawsze nosili pierworodni synowie w naszej rodzinie. Gdy patrzyłam na niego, czułam, że może istnieje jakaś nadzieja. Trzymałam go w ramionach, szepcząc mu historie o lepszym świecie, którego sama nigdy nie zaznałam.
Jednak i on nie mógł naprawić mojego serca. Codziennie spoglądałam na siebie w lustrze i widziałam kobietę, która straciła szacunek do siebie, oraz wszystko, co mogło być jej. Stałam się pionkiem w grze ojca, marionetką, który zapomniał, że jestem człowiekiem.
Czas leczy rany? Nie. W moim wypadku czas nie zmienił niczego. Moje życie nadal toczy się w tych samych murach pałacu Horodyszcze, a ja czuję się bardziej jak mebel, niż żywa osoba. Adam rośnie, a ja coraz bardziej boję się o jego przyszłość. Matka mówi, że dzieci rodzą się z wiarą w dobro, ale świat szybko uczy ich czegoś innego. Obawiam się, że w tym pałacu mój syn nauczy się jedynie, że ludzie są monetami, które można wymieniać dla większego zysku.
Ojciec znów zaczął o mnie mówić z fałszywą troską. Znaczyło to tylko jedno, jego życie powróciło do dawnej gry politycznej.
- Czas najwyższy, by znaleźć dla ciebie męża, Mario, - powiedział przy kolacji. Powiedział to z tą samą chłodną obojętnością, z jaką zaplanował tamten wieczór, gdy oddał mnie Napoleonowi.
- Twój przyszły mąż, ktokolwiek nim będzie, ma przynieść naszej rodzinie kolejne powiązania – teraz z nowym dworem, nowymi wpływami. – Gdyż mój ojciec uważa, że nie ma znaczenia, kto rządzi – ważne, by być jak najbliżej władzy. Jest gotów oddać wszystko, nawet własne dziecko.
– Twój synek – powiedział ostatnio – może być naszym asem w rękawie. Ludzie wciąż spekulują, czy jest synem Napoleona. To wzbudza zainteresowanie, Mario, a zainteresowanie to wyższa cena sprzedaży.
Zacisnęłam dłonie pod stołem, nie patrząc mu w oczy. W tamtej chwili poczułam coś, czego nie czułam od lat – gniew i obrzydzenie do niego. Moje dziecko, mój Adaś, miał zostać kolejnym narzędziem w jego rękach.
Nie mam władzy, by się sprzeciwić. Nie mam siły, by walczyć. Czeka mnie zamążpójście – pewnie za kogoś, kto wniesie kolejne koneksje do naszej rodziny, a w zamian zaślubi kochankę cesarza, która jest jedynie cieniem dawnej dziewczyny. Wiem, że ojciec już planuje. Już przyjmuje oferty. Kto da więcej, kto da więcej?
Kiedyś myślałam, że moim więzieniem są mury Horodyszcza. Teraz wiem, że to nie prawda. Moje więzienie jest w mojej rodzinie – w moim sercu, które nienawidzi siebie, w moim umyśle, który nie potrafi zapomnieć i wybaczyć. Czy dano mi jakiś wybór? Nie, muszę pokornie żyć, dla Adasia i dla całego naszego rodu.
Synek jest moją jedyną pociechą. Jednak gdy patrzę na niego, nie czuję już nadziei. Czuję tylko strach. Boję się, że ojciec, jak zawsze, znajdzie sposób, by i jego oddać lub sprzedać – tak samo, jak sprzedał mnie. Bo w tej rodzinie nikogo nie chroni miłość. Nikogo.
Trwa ładowanie...