Patrykozy - Obraz dużego chłopca.

Obrazek posta

Obraz dużego chłopca

Kiedyś byłem młody, piękny i bogaty. O takich ludziach mówi się, że mają przed sobą świetlaną przyszłość, ale ja uważałem, że to świetlana teraźniejszość jest ważniejsza. Dni były dla mnie zaledwie przystankami między balami, a noce – niekończącym się pasmem przyjemności. W świecie, gdzie wino lało się strumieniami, a kobiety zabiegały o moją uwagę, byłem królem. Byłem synem właściciela jednej z najpiękniejszych posiadłości w tej części kraju, a nazwisko mojej rodziny otwierało drzwi, które dla innych były zamknięte na zawsze.

Mój ojciec, surowy i dumny arystokrata, przez długi czas tolerował moje wybryki. Był człowiekiem starej szkoły – honorowym i nieustępliwym – i wierzył, że młodość ma swoje prawa.
- Ożenisz się, ustatkujesz, przejmiesz majątek – mówił z przekonaniem. Kolejne lata mijały, a ja nie zmieniałem się ani na jotę.

Zaręczyny? Och, miałem ich wiele. Za każdym razem wyglądało to podobnie: wybierałem najpiękniejszą z panien na balu, uwodziłem ją, a potem, po miesiącach uwielbienia i zachwytów, ogłaszałem zaręczyny. Były to zaręczyny pełne przepychu – złote pierścionki, bale na cześć przyszłej narzeczonej, a potem... nic. Porzucałem je, jedna po drugiej. Nudziły mnie, gdy tylko zaczynały wierzyć w szczerość moich uczuć. Były dużymi zabawkami w rękach dużego chłopca.

Plotki o moich wybrykach rozchodziły się szybko, docierając do coraz większej liczby uszu. Coraz częściej do drzwi pałacu pukali wierzyciele. Przywozili weksle podpisane przeze mnie pod wpływem alkoholu, rachunki za ekstrawaganckie stroje, konie, biżuterię dla kolejnych kochanek. Ojciec płacił, nie mówiąc ani słowa, ale widziałem, jak jego twarz staje się coraz bardziej zacięta, jak coraz częściej milczy przy wspólnych kolacjach. Czy wiedziałem, że rujnuję nie tyle jego finanse, ile zdrowie?

W końcu pewnego wieczoru, po kolejnym skandalu, wezwał mnie do swojego gabinetu.

– Synu – powiedział, stojąc przy oknie i patrząc na ogród, jakby szukał tam odpowiedzi na pytanie, które dręczyło go od lat. – Nie wiem już, jak dotrzeć do ciebie? Być może nie zobaczę dnia, gdy staniesz się człowiekiem godnym naszego nazwiska. Jednak... chcę zapamiętać cię takim, jakim jesteś teraz. Takim, jakiego pamiętam cię, ja i ci, którzy cię kochają. Być może niedługo któryś z nas stąd odejdzie. Jeśli to będziesz ty, chcę cię pamiętać w najlepszym wydaniu.

Nie zrozumiałem wtedy, co miał na myśli. Dopiero kilka dni później do pałacu przyjechał malarz. Był to słynny artysta, znany z portretów, które wydawały się oddychać. Ojciec zlecił mu stworzenie mojego portretu – młodego, pięknego, idealnego.

Przez tygodnie pozowałem w sali balowej. Artysta pracował w skupieniu, a ja... cieszyłem się chwilą. Wierzyłem, że ten obraz będzie wiecznym pomnikiem mojej urody, mojego uroku. Jednak zanim malarz zdążył dokończyć dzieło, ojciec nagle zakazał dalszych sesji. Kazał zamknąć niedokończony portret w swoim gabinecie i nikomu go nie pokazywać.

Nie rozumiałem jego decyzji. Moje, nasze życie toczyło się dalej.

***

Po śmierci ojca gabinet stał się moją osobistą przestrzenią. Byłem już wtedy żonaty – z Ivon, kobietą, która naprawdę mnie kochała. Była inna niż wszystkie – miała delikatną urodę, która nie zachwycała na pierwszy rzut oka, ale jej uśmiech miał w sobie coś, co kruszyło nawet najtwardsze serca. Przy niej czułem się lżejszy, wolniejszy od ciężaru własnej przeszłości.

Nasze małżeństwo trwało rok, może krócej, zanim powróciłem do dawnych przyzwyczajeń. Ivon nigdy mnie nie oskarżała, nie krzyczała. Tylko patrzyła na mnie tym swoim smutnym wzrokiem, który z czasem zaczął mnie drażnić. Wróciłem do kochanek, do win i hazardu, a Ivon... czekała.

To wtedy, pewnego późnego wieczoru, odkryłem sekret portretu. Wróciłem do gabinetu po kolejnej całonocnej libacji i coś przyciągnęło mnie do płótna. Stało tam, zakryte ciężką tkaniną. Zawsze wierzyłem, że to tylko sentymentalny kaprys ojca, ale tej nocy odsłoniłem obraz.

Zamurowało mnie. Twarz, która spoglądała z portretu, nie była twarzą, którą znałem. Oczy, które powinny błyszczeć młodością, były zimne i wyrachowane. Usta wykrzywiał cyniczny uśmiech, a cera miała chorobliwy odcień, jakby należała do człowieka, który zbyt często zaglądał do kieliszka.

Patrzyłem na obraz przez długi czas, nie mogąc oderwać wzroku. Co to znaczyło? Czy to był żart artysty? Czy to była klątwa? A może ktoś zamienił obrazy?

Z czasem zrozumiałem. Portret zmieniał się – pochłaniał brzydotę mojej duszy, moje nikczemne czyny, zostawiając mnie nienaruszonym.

***

Wszystko zmieniło się z narodzinami Amelii. Jej pierwszy płacz wywołał w moim sercu coś, czego nie czułem nigdy wcześniej – miłość, ale też strach. Kiedy patrzyłem na jej małe dłonie, na delikatne stópki, poczułem, że chcę być lepszy.

Ivon nie cieszyła się długo macierzyństwem. Choroba, która przyszła nagle, zabrała ją w ciągu kilku miesięcy. Trzymałem jej rękę w ostatnich chwilach i po raz pierwszy w życiu płakałem.

Po jej śmierci oddałem się opiece nad Amelią. Każdy jej uśmiech przypominał mi Ivon. Czas spędzany z córką był dla mnie jak odkupienie jak nowy początek.

I co dziwne, portret w gabinecie zaczął się zmieniać. Z każdym rokiem ojcowskiej miłości zacierały się rysy twarzy na płótnie. Oczy przestały być pełne nienawiści, a usta wykrzywione cynizmem łagodniały.

Przeżyłem Ivon o kilkanaście lat. Cieszyłem się z dorastania Amelii, z jej pierwszego balu debiutantek. Tłumaczyłem i strzegłem ją przed takimi, jakim ja kiedyś byłem. Amelia była piękna, dobra i kochana przez wszystkich. Wiedziałem, że pozostawiam ją w świecie, w którym znajdzie swoje miejsce.

Gdy moje życie dobiegło końca, wydawało mi się, że coś ciągnie mnie z powrotem do gabinetu. Otworzyłem drzwi i stanąłem przed portretem, ale zamiast twarzy ujrzałem... pustkę. Płótno było białe, jakby nigdy nic na nim nie namalowano.

Zrozumiałem wtedy, że zostałem uwolniony.

Zobacz również

Płacz matki pod samotną gruszą.
Bajka o wróżce Zębuszce
Dylematy

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...