Jeszcze 15 lat temu nic tu nie było. 500 lat temu też nic. Smętny, wysychający potok przeciskający się między trawami. W lecie prażyło go słońce, zimą całkiem znikał. W porywach 50 cm szerokości.
15 lat przyjechały tutaj bobry aż z Suwalszczyzny w metalowych klatkach. Co 50-70 km trzeba było wstawiać klatki z bobrami do wody, żeby zwierzaki mogły się schłodzić. Na miejscu robiliśmy dla nich sztuczne tamy z patyków i błota, żeby od razu nie prysnęły w siną dal. Kopaliśmy sztuczne żeremia - doły w ziemi przywalone od góry pniakami, gałęziami i darnią żeby było ciemno w środku. W taką norę wypuszczaliśmy wyrywające się bobry. W ciemności się uspokajały.
Minęło parę lat. Zaczęły budować. Trans-formować. Wykopywać łapami glinę z dna i przenosić ją na tamę. Układać drobne patyki i kamienie. Pierwsze konstrukcje bobrów były mizerne: "tu troszkę błota", "tam parę skrzyżowanych patyków".
Aż powstało to.
Coś, co zdumiewa mnie za każdym razem. W najśmielszych snach nie spodziewałem się czegoś takiego. To system, który działa jak gigantyczny klimatyzator. To olbrzymia grawitacyjna zasilająca wody gruntowe. To hub dla niezliczonych zwierząt. To arena polowania wilków na jelenie. To przejścia dla niedźwiedzi, pod którymi nie załamuje się tama. Miejsce, gdzie siedzą czaple a kaczki szukają drobnych roślin.
Tak działa system, któremu damy działać. System, któremu przywrócimy brakujący element.
Trwa ładowanie...