Tuż po katastrofie

Obrazek posta

Dokładne wyliczenia, skrupulatne przygotowania i niezachwiana wiara w powodzenie – to filary, na których często budujemy nasze plany. Wydaje się, że jeśli wszystko zostało starannie zaplanowane, każdy manewr przewidziany, a margines błędu zredukowany do zera, to nic nie może pójść nie tak. A jednak są chwile, kiedy rzeczywistość wymyka się spod kontroli – szczególnie wtedy, gdy zbliżamy się do nieznanego.

W końcowej fazie lądowania, gdy powierzchnia planety była już widoczna gołym okiem, pojawiła się niepewność. Krótkie zawahanie systemów, subtelne odstępstwo od kursu, coś, czego nie ujęły modele i przewidywania. 

Bo nawet najdoskonalszy plan może nie sprostać temu, co obce, niepoznane, nieprzewidywalne. Gdy zawodzi precyzja, gdy kontrola znika jak cień w świetle nowego słońca, zostaje nam jedynie nadzieja. Szczęście. To ono może sprawić, że miękko dotkniemy gruntu – albo że przetrwamy upadek.

Dlatego choć warto dążyć do perfekcji, trzeba zostawić miejsce na to, co niepoliczalne – na margines cudów, przypadków i łaskawych błędów wszechświata. Bo czasem właśnie one decydują o tym, że budzimy się rano – żywi, choć daleko od domu.

Zobacz również

Samotna podróż
Samotny wśród pradawnych stepów
Jan Moravic

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...