KLANGOR

Obrazek posta

Często Kurpsie pytają nas skąd się tu wzięliśmy, jak tu trafiliśmy. Kiedy dowiadują się, że z przypadku - choć, jak udowadniają mi tutejsze wydarzenia, przypadki nie istnieją - to mam wrażenie, że gdzieś pomiędzy wierszami majaczy nieme pytanie: Jak to? Tutaj? Ale dlaczego? I słyszę niezrozumienie tego, że wybraliśmy ten region a nie Mazury, Podlasie czy Podhale.

A ja zaczynam odczuwać presję, że zanim zdążę opisać naszą rewolucję, tak bardzo pochłonie mnie obecne życie, że stracę ten pierwotny stan zachwytu jaki towarzyszy mi kolejny, już trzeci rok, odkąd miałam zaszczyt zobaczyć to miejsce po raz pierwszy. I wierzę głęboko, że to nie do końca do nas należała decyzja o tym, że tu zostaniemy. Mogę jedynie pogratulować sobie, że zaufałam sercu i intuicji.

Mojej intuicji zaś zaufał mąż. Reszcie świata i "dobrym doradcom", którzy wróżyli nam rychły powrót do miasta z podkulonym ogonem, na chwilę podziękowałam. Za lęki, obawy przed zmianą. Do życia zaprosiłam odwagę, która jakimś cudem nagle się objawiła i... została.
Bo czasem gdy dociera do mnie co zrobiliśmy, zastanawiam się jak to możliwe, że ta zlękniona kobieta z dużego miasta, w zasadzie pogodzona z tym, że już chyba tylko plaskacz od życia zadecyduje o tym co tu, co teraz i co jutro, potrafiła podjąć tę wywracającą do góry nogami życiową decyzję.

DRUGIE DNO.

To było kolejne ogłoszenie, jedno z tych, co do których nie miałam przekonania. W trakcie wieloletnich poszukiwań przewertowaliśmy ich już tyle, że nawet jeśli jakieś wzbudzało w nas większe zainteresowanie, to chyba tylko dlatego, że już raz je wcześniej widzieliśmy, Wiadomo, większość z nas lubi piosenki, które zna. Zwykle po bardziej wnikliwych obserwacjach okazywało się, że coś nie gra, że gdzieś jest drugie dno. Teren zalewowy, kilku właścicieli, lokalizacja niedaleko ubojni, albo kadr zdjęcia w ogłoszeniu, poza którym tuż za płotem był przystanek. To był standard. Tym razem też się czegoś takiego spodziewałam, ale postanowiłam jechać. Tym razem sama. Niezachwycona. Ale pojechałam.

 


 

"Dławiłam się smogiem pędzących ulic..."
 


 

Był deszczowy wiosenny poranek, 2021 roku. Wstałam wcześnie, bo czekała mnie podróż trasą dotąd przeze mnie nie uczęszczaną. Kierunek -> Białystok.
Teraz gdy to piszę to czuję dokładnie to, co tego dnia. Zmieszanie, niedowierzanie, niechęć... Nigdy nie ciągnęło mnie w te rejony, Podlasie uważałam za przereklamowane i na przeprowadzkę niedostępne finansowo. Podejrzewam, że jedno wynikało z drugiego, a raczej drugie z pierwszego - Podlasie przecież potrafi zaprzeć dech w piersi - ale skoro było poza naszym zasięgiem, musiałam sobie dopisać do tego teorię, która oszuka moje Ego.
Ego, które od lat śledziło w telewizji program "Daleko od miasta", czytało książki w stylu "Lawendowe Pole, czyli jak opuścić miasto na dobre" czy "Chata Magoda. Ucieczka na wieś". Czyli jednym słowem zazdrościło. Poznawałam historie ludzi, których stać było (w obydwu znaczeniach tego słowa) na ten ruch, na spełnienie marzenia o wielkiej zmianie i zastanawiałam się co z nami jest nie tak.
Po obejrzeniu każdego odcinka zamiast inspiracji odczuwałam irytację. W nerwowo wyłączonym ekranie telewizora widziałam odbicie sfrustrowanej kobiety, uwiązanej zobowiązaniami jakie niesie ze sobą miejska codzienność. Dławiłam się smogiem pędzących ulic, coraz bardziej potykając się o własne nogi gdy zbiegałam po schodach do metra. Oczami wyobraźni widziałam siebie zbiegającą po łące, ale to było lastryko podziemi. Cud, że się nie wyrżnęłam...

...wrrrróć! Zapędziłam się ponownie...

Jest niedziela, 19 kwietnia 2021 roku, wyruszam w podróż po... Chciałabym napisać, że szczęście, ale tamtego dnia jedyne z czego się cieszyłam to z wycieczki. Lubię podróżować sama, prowadzić samochód, relaksuje mnie to, kiedy skupiam się wyłącznie na jeździe. Zapowiedziałam jednak M., że to jest ostatnie ogłoszenie jakie sprawdzamy. Słowa jakże prorocze, teraz to wiem, ale wtedy miałam już serdecznie dosyć tego procesu szukania, który w moim odczuciu tylko nas od wyprowadzki oddalał. To było również ostatnie ogłoszenie na naszej liście. Wyglądało jak wiele innych. Zdjęcia może i ładne, położenie siedliska w otulinie lasu również. To jednak było za mało jak na moje pragnienie przeżycia stanu zachwytu choćby od samego patrzenia na fotki w komputerze.

...prrrr!... zapędzam się! 

 



"(...) teren delikatnie zafalował,
poczułam się pewniej."

 




Zatem... Pojechałam. Deszcz lał w kierunkach o jakich opowiadał Forest Gump dzieląc się historią o przekraczaniu rzeki na wietnamskim froncie. Pionowo, na ukos, a czasami miałam wrażenie, że i z dołu. Jakby tego było mało trasa na Białystok przypomina tor wyścigów wylany testosteronem. To na nim odbywa się ulubiony sport kierowców TIR-ów: sprawdzę-czy-dam-radę-łyknąć-typa-w-Tirze-przede-mną-oj-nie-dałem-rady-trudno.
Zdecydowanie nie jest to stara, dobra "siódemka" na Mazury, którą jeździłam całe życie.

Lało tak całą drogę, kark spięty, im bliżej byłam celu tym więcej widziałam uprawnych pól a nie lasów. Gdy ten wreszcie się pojawił a teren delikatnie zafalował, poczułam się pewniej. Euforia jednak zbyt długo nie trwała, gdyż moim oczom ukazał się wielki zakład mięsny. Właśnie teraz, kiedy zaistniała szansa na zaakceptowanie kierunku w jaki się wpakowałam: północne mazowsze - region kompletnie mi nieznany - w środku lasu wyrasta fabryka kiełbasy. Usłyszałam chichot losu, gdy przypomniało mi się, jak 20 lat temu próbowałam usmażyć kiełbaskę tej marki na ognisku. Do konsumpcji jednakowoż nie doszło ponieważ wyciekający z kiełbaski tłuszcz zapłonął fioletem, a ja nie lubię tego koloru. No na pewno nie w jedzeniu. 

Do miejsca docelowego zostało 20 minut. Ostatnie kilometry zaczęły mnie rozpieszczać w miarę suchym asfaltem - teraz już wiem, że "tu nigdy nie pada!" - z którego skręciłam w szutrową leśną drogę, a z niej wprost na siedlisko. Wyłoniło się niespodziewanie i trudno było mi uwierzyć, że to cudo wyrosło tak nagle.
 


Mój wzrok padł najpierw na starą drewnianą stodołę, obok której dumnie trwała równie wiekowa chałupa zbudowana z ciemnego opalanego bala. Słońce cienkim strumieniem wypaliło w chmurach dziurę i promienistym słupem oświetliło chałupę oraz przelatujące nad nią... dwa żurawie. Wielkie świszczące skrzydła zdawały się ledwo dźwigać ich falujące brzuchy, którymi niemal zahaczyły o komin.

Ta magiczna chwila była dla mnie szeptem z góry, gdzie czuwał od roku mój kochany Brat. Przywiódł mnie w miejsce, w którym każdej wiosny pamięć o Karolu przyniesie... klangor żurawi.

 


 

Jeżeli chcesz mnie czytać i poznawać dalej naszą historię, zostań moim Patronem. Zapraszam Cię serdecznie i będę wdzięczna za każde drobne wsparcie.
 

 

#kurpiankanabyta #kurpie #stanyzachwytu

Zobacz również

Mini żal-post, Maxi radość!
CZERWIEC /kalendarz/ Super, że jesteś :)
LIPIEC /kalendarz/ Super, że jesteś :)

Komentarze (1)

Trwa ładowanie...