Podaruj znajomemu subskrypcję Autora Agata Kochanek-Jagodzińska w formie kuponu podarunkowego.
Zobacz jak działają kuponyOprócz zakochanych, przed moim obiektywem stają też cudowne rodziny, prawdziwe kobiety i najmniejsze i najbardziej kruche istoty tego świata. Wszystkie wersje człowieka niezmiennie mnie ciekawią, fascynują i wzruszają, a ich fotografia to dla mnie ogromne wyróżnienie. Nie potrafię umieścić w czasie od kiedy łapię momenty w kadry, bo robię to odkąd pamiętam. Uwieczniam wszystko co może wywoływać emocje i to głównie ich szukam na naszych spotkaniach. Rola mamy sprawiła, że moje oko zaczęło dostrzegać to, co wcześniej było dla mnie niezauważalne. Jako kobieta, jestem bardzo wrażliwa. To ogromny bagaż, który noszę od zawsze, w fotografii to jednak dodatkowy zmysł.
13 czerwca 2022 r. poleciałam na Sycylię spełniać marzenia. Pierwszy zagraniczny reportaż ślubny. Inni ludzie, inne obyczaje, inny język. Mnóstwo niewiadomych, dużo stresu, ale tym samym pozytywnej adrenaliny. Poleciałam z rodziną, bo często łączymy dalsze wyjazdu ze wspólnym czasem. Ten postanowiliśmy wykorzystać na mini wakacje. Uznaliśmy, że los daje nam znak, by zamienić ukochane niewielkie greckie wysepki na tę osławioną włoską wyspę.
15 czerwca, pełna radości, ekscytacji, chłonąca wszystko jak gąbka, zapełniłam wszystkie karty. Była ceremonia w przepięknej włoskiej katedrze, zachód słońca we włoskiej winnicy, odwiedziliśmy stare miasteczko rybackie pełne lampek, kolorów, cudownej energii. W towarzystwie trójki niezwykle zabawnych, opiekuńczych włoskich filmowców, nakarmiłam oczy, ducha, może jedynie ciało dostało odrobinę w kość, ale po to był czas po, aby wypocząć.
Odłożyłam więc plecak z całym ekwipunkiem gdzieś pomiędzy łóżko a szafę w pokoju dzieci, by bezpiecznie czekał na swój czas w PL. Rodzinne wspomnienia nagrywałam telefonem, bo zazwyczaj po tak intensywnych doznaniach emocjonalnych, robię mały reset od aparatu. Daję sobie odpocząć, bo ciąganie go ze sobą jest obciążające - zarówno dla pleców, jak i głowy, bo wtedy wydaje mi się, że MUSZĘ przecież coś pstryknąć.
22 czerwca, na dzień przed odlotem mieliśmy w planach zjeść ostatnie lody, osławioną granitę, dokupić ostatnie drobne upominki i pożegnać się z miasteczkiem Avola. Po wielu godzinach na okolicznej plaży, w pierwszym dniu fali ogromnych upałów, po szybkim prysznicu okazało się, że zostaliśmy okradzeni (nie było żadnych zniszczeń i widocznych śladów, dlatego pierwsze 20 min po powrocie funkcjonowaliśmy całkiem normalnie) . W pierwszej chwili pomyślałam, że to dzieciaki pewnie grzebały w moim plecaku i naiwnie wykrzykiwałam do nich, dlaczego to robiły i czego szukały. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że co jak i co, ale sprzętu specjalnie nie ruszają i dotarło do mnie, że straciłam wszystko...mąż naiwnie jeszcze chodził po wynajmowanym domu, ale bezskutecznie. Nigdy nie zapomnę ataku paniki jaki mnie wtedy spotkał, dzieci w takim stanie jeszcze mnie nie widziały...zupełnie nad tym nie zapanowałam, dlatego w rezultacie płakaliśmy wszyscy...Nie przerażała mnie aż tak bardzo sama materia, którą straciłam, ale materiał ślubny. Przecież to tony wspomnień dla tych wyjątkowych ludzi, przecież po to właśnie tam przyjechałam! Serce mi się rozpadło na milion kawałków...chodząc po domu, okazało się, że złodziej był tchórzem i nie zabrał niczego co mogło mieć lokalizatory, zmienił także plecak do sprzętu foto z mojego na córki Vansa - i tutaj właśnie zdarzył się cud - w moim były 2 z 3 kart reportażu. Mam wszystko oprócz części przyjęcia...Okradł moją ukochaną, symbolicznie zbieraną biżuterię Aroha, ukradł ozdóbki córki - te pamiątkowe i te nowe, specjalnie kupowane na zakończenie roku. Opędzlował porftel synka, całe 5 EURO - papierek. Zrozumiałam czym jest kradzież dla tak niedojrzałych jeszcze istot. One oberwały najmocniej. Widziały mnie w okropnym stanie, ale przede wszystkim ktoś wszedł do miejsca, gdzie spały i czuły się bezpiecznie i zabrał ich rzeczy...ten wieczór i ta noc to był koszmar. Mąż pojechał na policję, spróbować załatwić cokolwiek, a dzieci okrutnie się bez niego bały - być, później spać, a trzeba było się pakować, by kolejnego dnia rano już ruszyć na lotnisko.
Nie było ani lodów, ani pożegnania miasta, nie było już gdzie kupić pasty pistacjowej, pistacjowego pesto...pamiętam to wszystko jak przez mgłę. Cała podróż minęła pod znakiem myślenia jak poradzę sobie, skoro po dniu przerwy mam reportaż ślubny, a dalej chrzciny. Zagryzłam zęby, żeby nie martwić już dzieci, żeby pokazać im, że najważniejsze, że nic się nam nie stało. Na lotnisku, trzy razy przepłacając kupiłam pistacje pod każdą postacią. Całą historię spisuję mega nieśmiało...tyle jest potrzebujących ludzi, zwierząt, tyle jest zła na świecie, obok nas i inicjatyw na które można przeznaczyć energię i środki. Jest mi ogromnie niewygodnie, niezręcznie. Ale czuję się jak obdarta ze skóry, jak nie ja. To jedyne co robię, co sprawia ludziom radość, co mnie z ludźmi bardzo połączyło i na nich otworzyło. Jako osoba wysoce wrażliwa muszę tę całą sytuację odchorować i upłynie jeszcze wiele czasu, kiedy mnie obrazy z tego wieczora przestaną prześladować, kiedy przestanę mieć żal do siebie, że może mogłam tego uniknąć...
Chciałabym też dodać, że cała posesja była bardzo dobrze zabezpieczona. Brama, na klucz, drzwi, okna plastikowe, zamykane, moskitiery, dodatkowo okiennice, także zamykane od środka. Do domu wszedł ninja, nic nie bijąc, nic nie niszcząc. Kulturalnie wziął co może się przydać, popijając dobrze schłodzoną ice tea z lodówki (nie, to nie żart) i uciekając. Sprawa rozgrywa się gdzieś między booking, a właścicielami (nic nie rozumiejącymi po ang., w rezultacie niewiele pomocnymi), nasze ubezpieczenia nie obejmują takiej sytuacji, sytuacji kradzieży z miejsca pobytu. Gdyby to był duży hotel, sprawa wyglądałaby inaczej...a tak...człowiek pojechał gdzieś do odpowiednika polskich działek rekreacyjnych - fajny, kompleksowo wyposażony dom, piękna roślinność, dwa ogródki, taras na śniadania, plaża kilkaset metrów od domu...wychodzi na to, że znacznie bezpieczniejszy jest all inclusive :(.
Wybaczcie mi długość i brak ładu i składu, choć bardzo się starałam. Piszę to jeszcze w emocjach. Z nimi ciężko, ale bez nich byłoby jeszcze gorzej. To jest sama prawda o sytuacji w jakiej się znalazłam. A prawda jest taka, że spełniając marzenia straciłam narzędzie do ich kolekcjonowania.
Wesprzyj działalność Autora Agata Kochanek-Jagodzińska już teraz!
Chcielibyśmy Cię poinformować o ryzykach, związanych z Twoim zaangażowaniem finansowym. Przekazując środki na realizację pasji Twojego ulubionego Twórcy prosimy, abyś wziął/wzięła pod uwagę kilka kwestii.