Pismakiem - pisaniem jako takim param się od ponad dekady; ponieważ jestem najemnikiem, moje teksty znajdziecie porozsiewane w różnych portalach i z rzadka czasopismach komputerowych. Jeśli wkurzacie się na dość kolesia, który ze stoickim spokojem kwęka na gry wideo np. na gram.pl czy Filmwebie, to właśnie jestem ja. Być może też zdarzyło wam się zajrzeć kiedyś do takiego bajeranckiego wirtualnego czasopisma jak "Magazyn GAMER" - gdy tylko nie jestem przywalony pracą naukową, zdarza mi się skrobnąc tam przepis w rytmie inżynierii odwrotnej - biorę sobie potrawę, która pojawia się w grze i pokazuję, jak ją zrobić w świecie rzeczywistym.
I to właśnie clou całej sprawy - otóż od dłuższego już czasu zajmuję się kuchnią i gastronomią. Ba, jestem tak obłąkany, że zajmuję się nią również naukowo - a konkretnie przepisami staropolskimi przy założeniu, że są to teksty wcześniejsze (ale nie tylko) niż pierwsza znana nam polska książka kucharska.
Przełożeniem na realność jest blog "Kuryer Cyniczny" (dawniej zwany Kuchnią Cyniczną). Oczywiście są tam takie dość normalne i tradycyjnie rozumiane przepisy kucharskie, ale staram się kiedy mogę - o ile pozwalają na to czas i finanse - pisać o rzeczach, do których potrzeba sporo kichania w archiwach, grzebania w starodrukach czy po prostu przebijania się przez kolejne zwaliste tomiszcza opisujące historię kuchni.
Mój blog przez lata zyskał kameralną, ale wierną i poszturchującą mnie w różnych sprawach (także założenia konta na Patronite!) społeczność, która to faktycznie nadaje sens takiemu pisaniu. Robienie sobie pamiętniczka kulinarnego to jedno, ale teksty kucharskie - czy to przepisy czy jakieś refleksje - służyć mają ludziom, bo to dzięki między innymi literaturze kształtuje się różnego rodzaju świadomość, w tym przypadku świadomość kulinarna.
Uważam, podobnie jak Auguste Escoffier, Anthelme-Brillat Savarin czy Roland Barthes (hehe, tego się nie spodziewaliście, co?), że od kiedy człowiek zaczął obrabiać żarełko, stał się kimś więcej niż przedziwną pohukującą coś istotą. W Polsce mamy zresztą pewną dziurę kulturową, która dopiero niedawno zaczyna być łatana. Historia naszej kuchni wielka i fascynująca jest, ale wciąż bardzo małej liczbie osób chce się w to zagłębiać (nic dziwnego, ślęczenie do piątej rano nad szwabachą to nie przelewki).Dlatego wszystkie wpisy staram się obciążać przynajmniej kilkoma długimi akapitami albo traktującymi o danej potrawie albo takimi, w których podaję różne ciekawostki związane z danym żarciem. Oprócz tego na blogu znajdują się recenzje, relacje, a czasami jakieś moje smęty, wspominki czy zapiski z podróży nie tylko po osiedlu.
Kuchnia kosztuje. Chciałbym rekonstruować sporo przepisów staropolskich, ale te często opierają się na nierzadko dość kosztownych składnikach (witaj dziczyzno), nie zawsze też mam pod ręką książkę do recenzji, a bardzo lubię pisać o literaturze (jestem zresztą - tfu, tfu - polonistą). Wszystkie fundusze, widać to zresztą po progach i ich gratyfikacjach, będą przeznaczane wyłącznie na rozwój mojego ukochanego dziecka, jakim jest "Kuryer Cyniczny".
A teraz jeszcze tylko moja morda i zapraszam do kuchennych refleksji (morda została zrobiona w fenomenalnym londyńskim pubie "The Boot", gdzie od rana przy ladzie siedzą starzy londonersi i doją kolejne lokalne piwa).