Podaruj znajomemu subskrypcję Autora Psiadopciaki - Miłość ma mokry nos w formie kuponu podarunkowego.
Zobacz jak działają kupony
Jesteśmy dwoma nieźle rąbniętymi dziewczynami, które dla zwierząt są w stanie zrobić wiele niekonwencjonalnych, głupich, a czasami niebezpiecznych rzeczy. Potrafimy wejść do studzienki kanalizacyjnej lub na drzewo, wyciągać podbierakiem do ryb kociaki, które matka urodziła pod dachem stodoły, rozebrać rynnę, przewieźć ranną sarnę w bagażniku samochodu do ośrodka leczenia dzikich zwierząt, wstrzymać ruch uliczny, żeby ściągnąć zwierzaka z drogi, biec środkiem autostrady przy dźwięku „miłych słów” i klaksonów innych kierowców, żeby ściągnąć przerażonego, zdezorientowanego psiaka z drogi, godzinami siedzieć w upale czy trzaskającym mrozie, czekając, aż psiak czy kot wejdą do klatki łapki, negocjować z ludźmi aby oddali nam zaniedbane zwierzę lub nawet je odkupić. Po „potrzebusia”, jak nawiedzone, potrafimy pojechać kilkaset kilometrów. Pogryzienia to nasza codzienność, ale już tak nie bolą, bo wiemy, że to jest po coś. Nasi mężowie mówią, że niedługo wylądujemy w szpitalu albo więzieniu.
Jesteśmy też domami tymczasowymi dla uratowanych zwierząt i współpracujemy z innymi, które zgodziły się udostępnić miejsce na naszych ogonków.
Przez długi czas byłyśmy wolontariuszkami jednego ze stowarzyszeń. Włożyłyśmy w to ogrom pracy, prywatnego czasu i nawet pieniędzy. Jednak postanowiłyśmy, że nadeszła pora na pożegnanie. W stowarzyszeniu zajmowałyśmy się praktycznie wszystkim: interwencjami, odławianiem zwierząt, ich transportem, wożeniem do weterynarzy, robieniem postów, zbiórek, bazarku, adopcją zwierząt.
Dlatego też pomyślałyśmy, że skoro i tak robimy to wszystko, a nasza choroba psychiczna jest już w stanie zaawansowanym, to róbmy to dalej, tylko na własną rękę, bez zastanawiania się i pytania, czy mogę, jak mogę, kiedy mogę.
Ale oczywiście chęci mamy większe niż możliwości. Mamy nadzieję, że te marzenia się spełnią dzięki naszej pracy i wrażliwości ludzi o wielkich sercach takich jak wy.
Teraz robimy to ze swoich prywatnych finansów (nawet założyłyśmy oddzielne konta, żeby nasi mężowie nie widzieli ile pieniędzy znika na ratowanie futrzaków J) i ze zbiórek, jednak wzięłyśmy na siebie odpowiedzialność za zbyt wiele zwierząt, a teraz miewamy chwile, kiedy bolą nas żołądki kiedy myślimy skąd wziąć fundusze na to, co robimy w swoim „szaleństwie”
Przygarniamy z ulicy, odławiamy z lasów, pól, Wyciągamy je ze schronisk i gminnych przechowalni. Najczęściej są to zwierzęta, które mają małe szanse na adopcję, bo chore, bo „brzydkie”, bo dzikie. Staramy się je socjalizować, aby nabrały zaufania do człowieka. Czasami niestety, kiedy zwierzak jest trudny musimy korzystać też z pomocy behawiorystów. Robimy to również wtedy, gdy same nie mamy już wolnych chwil, bo ciągle jesteśmy w trasie lub właśnie po raz kolejny tracimy rozum i pomagamy następnemu ogonkowi. A JESTEŚMY PRZECIEŻ TYLKO WE DWIE.
Oczywiście każde uratowane zwierzę trafia do weterynarza, niektóre wymagają leczenia. Kiedy zwierzaczek jest już gotowy szukamy mu najlepszego domu na świecie. A musimy powiedzieć, że mamy do tego nosa i bardzo dokładnie sprawdzamy potencjalne nowe domy. Czasami słyszymy, że jesteśmy chore psychicznie, bo „kto ma takie wymagania”
Średnio, w ciągu miesiąca pomagamy od 5 do 10 zwierzętom. Większość trafia do nowych domów, reszta zostaje z nami lub dożywotnio mieszka w hoteliku. Na miejsce adoptowanego zwierzaka trafiają kolejne. Były momenty, że obiecywałyśmy sobie, że nie weźmiemy już nawet chomika, ale niestety nie dotrzymujemy słowa. W ciągu roku liczba uratowanych przez nas zwierząt sięga blisko 50-60 sztuk.
Działamy głównie w południowo - wschodniej Polsce, gdzie w wielu regionach czas stanął w miejscu. Zwierzęta są traktowane jak rzecz. Ostatnio na nasze pytanie ”dlaczego pozwala pan, żeby stado psów gwałciło pańską suczkę?” usłyszałyśmy odpowiedź: „jeszcze nigdy pies suki nie zajeździł”. Często my same jesteśmy atakowane zarówno słownie, jak i fizycznie, ale nie dajemy się zastraszyć, często wracamy i próbujemy jeszcze raz.
MY I PATRONITE?
Wiele miesięcy zastanawiałyśmy się, czy to zrobić, ale mówiłyśmy sobie, że jakoś dajemy radę. Jednak to była taka dziecięca naiwność i przyszedł ten moment, kiedy stwierdziłyśmy, że kiedy rozkładamy paragony i faktury to cierpnie nam skóra i zastanawiamy się, czy np. weterynarz przyjmie nas po raz kolejny na tzw. krechę i kiedy dostaniemy kolejne wezwanie do zapłaty i że potrzebujemy pomocy w naszym szaleństwie.
Nasza pomoc to droga impreza. Miesięczny koszt utrzymania zwierzaka i cały proces przed- i adopcyjny to 300-500 zł. Zależy to od wielu czynników takich jak wielkość, etap socjalizacji czy stan zdrowia, który często pochłania znacznie większe sumy.
Nie mamy żadnych sponsorów, dotacji czy zwrotów pieniędzy od gmin, za które wykonujemy brudną robotę. Są to w większości nasze prywatne pieniądze, reszta to pieniądze ze zbiórek, które niestety nie są spektakularnym sukcesem. Możemy jedynie prosić o pomoc Was, nasi Drodzy.
Nie wiemy, czy uda nam się pozyskać Was, jako naszych sponsorów, ale z góry dziękujemy za nawet niewielkie wsparcie!
Nasze działania możecie śledzić na facebooku pod adresem: https://www.facebook.com/profile.php?id=100065084016994.
Wesprzyj działalność Autora Psiadopciaki - Miłość ma mokry nos już teraz!
Chcielibyśmy Cię poinformować o ryzykach, związanych z Twoim zaangażowaniem finansowym. Przekazując środki na realizację pasji Twojego ulubionego Twórcy prosimy, abyś wziął/wzięła pod uwagę kilka kwestii.