Podaruj znajomemu subskrypcję Autora RudaRt w formie kuponu podarunkowego.
Zobacz jak działają kuponyNazywam się Angelika Kwiatkowska, ale znajomi jak i Rodzina nazywają mnie Ruda łącznie ze wszystkimi odmianami tego jak np. Rudzik, Rudeł, Rudek itd...
Przeżyłam w życiu dużo: katowanie, smutki, depresje, radości, długi, wzloty. Każdy upadek był dla mnie nauką. Mimo porażek i wielu swoich problemów zawsze z tyłu głowy miałam myśl, że ktoś ma gorzej niż ja. Potrafię bezdomnemu poświęcić czas na to by się wygadał, przytulić go, dać ostatni swój grosz komuś kto pracuje ciężej niż ja.
Pomagałam chorym dzieciaczkom poprzez rysowanie portretów osób znanych i sprzedaż tych portretów na aukcjach Przemka Szalińskiego lub allegro, z których wszystko szło na te bidulstwa. Dawałam swoje prace na aukcje WOŚP, zaprojektowałam i narysowałam okładkę płyty, której sprzedaż poszła również na cele charytatywne fundacji Pomaganie Rąk Nie Brudzi, która na celowniku pomagania ma również zwierzaki.
Zawsze gdy zaczynałam coś robić miałam ucinane skrzydła przez rodzicielkę. W tej chwili rozpoczynam próbę rozwinięcia tych skrzydeł bo ma kto mi je pielęgnować i nie dość, że jakość prac coraz bardziej się u mnie poprawia to mam też zamiar mocno rozwinąć wachlarz interesujących osób do których bardzoooooo chciałabym dotrzeć.
Moim marzeniem jest żyć z bycia sobą, bycia artystką, która chce podbić świat rysunkami, obrazami, portretami i innymi rzeczami, które potrafię zrobić. Chciałabym poznawać ludzi, których oglądam na yt lub w tv, tych którzy mnie ciekawią, fascynują i nie martwić się ciągle o to czy klient zapłaci na czas, czy ten klient nie zrezygnuje z dnia na dzień z usług, towarów, czy w ogóle ten klient będzie, czy co tam jeszcze.
Pragnę zarabiać i zbierać także na to by móc do szpitala dziecięcego w Gdańsku kupować różne sprzęty (inhalatory, przewijaki, kolorowe łóżka), wspierać ich w bierzących naprawach, remontach.
Mam nadzieję na to że będzie mnie stać także na to, żeby wspierać schroniska dla zwierząt w leki, leczenie, kocyki, karmy itp.
Chciałabym z Wami podbić świat !
"Wszystko co oryginalne jest lepsze" ...
Pamiętacie ten skecz?
Może i nie jestem tak aż tak rzucająca się w oczy jak Tofik jednak na pewno jestem tą, która z tłumu potrafi się wyróżnić.
Trochę metaforycznie
Jako małe drobne chucherko poszłam do szkoły znaznie wcześniej, co w ówczesnych czasach było postrzegane w dwojaki sposób. Podziwiane przez dorosłych, pogardzane przez rówieśników, którzy byli dla mnie niczym szerszenie dla małej pszczółki. Nie miałam ani przyjaciół ani koleżanek i kolegów, a moja metaforyczna królowa ula zawsze wmawiała mi, że przyjaźń, miłość i dobro nie istnieją. Moje serce mówiło mi inaczej, ale za każde próby okazania swojego zdania dostawałam surowe kary. Nie wolno mi było mówić co się dzieje w moim ulu więc nikt mi nie mógł pomóc. Ale w tych momentach, kiedy byłam bita za tak złą ocenę jak 4 w szkole, lub odbijana od ściany, kiedy byłam wyzywana w klasie bo byłam kujonem, w mojej głowie rodził się kalkulator odliczający dni wyjazdu do jedynego miejsca na ziemi, który był moim rajem.
Tam mogłam zrozumieć, że nie bije się dziecka za bycie dzieckiem, mogłam poczuć radość, szczerą miłość i po prostu być sobą. Miałam koleżanki, kolegów, grałam w piłkę, szabrowałam działki, mógły u mnie nocować koleżanki, czyli miałam wszystko to co w ulu było surowo zakazane. W moim raju rolę matki moich marzeń przejęły wspaniałe kobiety jedna o Rajskim imieniu i jej córka o imieniu znaczącym Pełna Wdzięku i Łaski. Jednak czas w raju był zawsze w roku ograniczony tylko do 3 miesięcy. Później wracałam z płaczem, smutkiem, żalem i strachem do ula.
Mimo zła, którego doświadczyłam, nigdy nie straciłam wiary w uczucia i bycie człowiekiem. Zapewne też wtedy nauczyłam się pokory i bycia potulną.
Życie postanowiło mi napisać scenariusz, w którym miałam odegrać rolę pszczółki robotnicy w celu ocalenia ula i zdrowia królowej tego ula. Byłyśmy oczywiście tylko we dwie. Pan truteń nigdy nie uczestniczył w naszym życiu. Rolę robotnicy przyjąć musiałam w wieku 13 lat. Nie opuszczjąc więc szkoły i swoich marzeń o zdobywaniu wiedzy, rozpoczęłam pracę (teraz już wiem, że to była moja ulubiona praca) zdobywając powolutku doświadczenie w obcowaniu z ludźmi mi przychylnymi, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem, że tacy istnieją nie tylko w moim raju, no i oczywiście tymi drugimi, tymi, którzy niekoniecznie postrzegali mnie za taką jaką narawdę byłam. Owszem, byłam dzieckiem, ale nie infantylnym czego zazwyczaj się po moim wieku spodziewano. W miejscu, w którym dano mi szansę na poprawienie choć odrobinę swojej sytuacji materialnej, sprawdziłam się jako całkiem dobry sprzedawca (taki diamencik, którego szlifuję do tej pory) i opiekun (to był sklep zoologiczny a opieka nad tymi wszystkimi istotami była niczym zażycie xanaxu w połączeniu z założeniem różowych okularów). Jednak przede wszystim zyskałam kolejne osoby, które obdarowały mnie uczuciem. Tatę Anioła (nie znam bardziej cierpliwej osoby na świecie), kóry po 13 latach od naszego poznania poprowadził mnie do ślubu, jego, żonę Ciocię, przypominającą mi Afrodytę zmieszaną z Ateną. Piękną, dobrą, pełną miłości osobę, potrafiącą sprawiedliwie potoczyć każdą "wojnę", ale też od tych wojen stroniąc. Pracowałam tam prawie do samego końca mojego pobytu w centralnej Polsce. Prawie, bo zaszły pewne zmiany i rozpoczelam pracę w punkcie jednej z sieci telefonicznych, a potem uciekłam z ula, przynajmniej fizycznie.
Ten czas nauczył mnie odwagi i pokazał, że mam w sobie siłę większą niż mogłam się tego po sobie spodziewać.
Psychicznie jednak byłam jeszcze silnie związana z ulem choć tego nie chciałam. Moje miejsce narodzin, czas młodości tam spędzony, podejście królowej do mnie i większa świadomość samej siebie, te wszystkie czynniki wpłynęły na moją decyzję wyjazdu na studia do innego miasta. Myślałam, że jak królowa będzie daleko to nie stanie mi się już żadna krzywda. Prawda była inna. Jej codzienne, telefony w liczbie jeden na godzine, wyzwiska, psychiczne przytłaczanie słowami "byłaś i jesteś nikim", "skończysz k***o pod mostem", "nie zdasz egzaminów, za głupia jesteś" dobijały mnie, lecz motywowały do tego by pokazać, że to nieprawda. Naukę na studiach dziennych dzieliłam z pracą, ale wieczorami gdy mogłam wybrnąć z nieodbierania kolejnych telefonów tłumacząc się snem, robiłam dwie rzeczy albo chodziłam do pracy malować wzory na ścianach różnych zleceniodawców, albo zaznawałam tego prawdziwego życia studenckiego i od czasu do czasu z nadmiaru boskiego trunku stałam nad muszlą i toczyłam długie rozmowy z Neptunem. Jednak w akademiku zyskałam prawdziwych przyjaciół, wspaniałych znajomych i wspomnienia mnóstwa śmiesznych sytuacji. Tych mniej śmiesznych też, typu uciekanie przed chłopakiem, który mnie tak dotkliwie pobił, że do tej pory się zastanawiam gdzie i kto wtedy wszczepił mi implant "mózgu" ameby, że w ogóle z nim byłam. Jednak pozytywne wspomnienia przeważają. Przecież w końcu postawiłam też pierwszy mały krok do zerwania łańcuchów nękającej wiecznie rodzicielki mimo ciążącego na mnie kredytu wziętego dla niej. Do tej pory go spłacam...
Moje życie zawodowe na pomorzu było jednostajnie wzrastającą linią poziomu zadowolenia z pracy. Od sprzedawania pizzy, przez sprzedaż ciuchów, bycie akwizytorem odkurzaczowym, aż jej szczyt osiągnęłam w pewnej nieskromnej Galerii z ekskluzywną biżuterią z bursztynem.
Znalazł się tam ktoś kto zauważył jak bardzo potrzebuję ciepła, ktorego mi zabrakło na etapie zarówno życia płodowego jak i dzieciństwa. Tego kogoś nazwałam Mamą. Dumnie używając tego słowa w stosunku Niej uczyłam się siebie. Nauczyła mnie emocji, ich czytania, panowania nad nimi i pokazała, że to szaleństwo, które w sobie mam może pozwolić odnieść mi sukces. Ta Kobieta była moją Szefową. Byłam dobra w handlu (jak już to się okazało na samym początku mojej kariery zawodowej), cierpliwa dla ludzi, lojalna, kochałam wyzwania ( a uwierzcie, nie było ich mało). Więź między mną a Tą, której imię symbolizuje czystość, bez skazy, świętość, poluźniła się, gdy w 2016r prawie odeszłam z pracy w złym dla Niej momencie. Prawie oznacza w tym przypadku przychodzenie tylko w sytuacjach w których byłam najbardziej potrzebna. Potem odeszłam na stałe. Liczyłam na to, że ta relacja, której naprawde bardzo potrzebowałam przetrwa, lecz została ona zaburzona przez czyjeś kłamstwa. Kłamstwa osoby która składała ślubowanie : "(...)służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej,(...), a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości". Poróżniło nas to na dwa lata w trakcie, których i ja i Ona przetrwałyśmy chwile naprawde dla nas tragiczne. Teraz, choć powoli i małymi kroczkami znów stramy się zsupłać więzy, które zostały rozerwane. Czy to się uda? Nie wiem, jednak wiem jedno, że ciepło jej policzka kiedy mnie przytulała zasze choć na chwilę odrywało mnie od rzeczywistości i pozwalało poczuć niewiarygodne bezpieczeństwo. To tak jakby ktoś zamknął mnie w pluszowej klatce ze stosem małych szczeniaczków, które po mnie by chodziły swoimi słodkimi łapeczkami, lizały, tuliły się i tak jakby wtedy świata nigdy innego nie było. Ostatnio jak mnie przytuliła, płynęły mi łzy rzewnie, lecz poczułam dokładnie to samo ciepło.
W międzyczasie moje życie oszalało. Dnia 13.09.2015. Niczym księżniczka (wspołczesna bo pijana, nawet bardzo) dokładnie o północy poznałam swojego Księcia w stosunkowo dziwnych okolicznościach. Kilka godzin wcześniej, poznałam cygankę z tak błękitnymi oczami jakie widziałam wtedy tylko raz w życiu. Oznajmiła, że ten którego pokocham i który pokocha mnie będzie miał właśnie takie oczy jak ona i poznam go niedługo. No i długo nie czekałam bo jak to w bajkach bywa Książę o północy przybywa. I zaczęła się moja bajka. Bajka, w której Teściowa i Teść nie są tymi przysłowiowymi tylko oddali mi siebie w stu procentach jako Rodzice i zapewnili dom, do którego wchodzę i mówię "a co dziś Mamusia ma do jedzenia?" albo "Tato jak to namalować bo nie umiem dobrać cieni?". Dom, w którym szacunek do zwierząt jest olbrzymi i są traktowane jak członkowie rodziny, Dom - ten wyśniony, wymarzony. Bajka, w której Ktoś mnie kocha ponad życie i nie mówię tego bo tak się mówi. tak po prostu jest. Gdy patrzę w Jego oczy widzę miłość, gdy dotykam jego dłoni czuję siłę mężczyzny, gdy mnie przytula świat się rozpływa, gdy wychodzi tęsknię, gdy jest przy mnie, nie muszę mieć nic więcej.
Powiedzieliśmy sobie "tak" na dobre i na złe dnia 07.07.2017 i chyba najważniejsze jest to, że faktycznie gdy jest źle możemy na sobie polegać, gdy jest dobrze możemy razem się cieszyć.
Mąż prowadził firmę, dołąćzyłam do niego i razem stworzyliśmy markę R-SHIP. Zajęliśmy się pasją Męża oboje. Statkami, stoczniami, łodziami itd. Ich zaoparzeniem. Mąż pozwolił mi na różne próby przekształcenia branży bądź dodania do niej jakichś innych form biznesu co kończyło się różnie. Dzień w dzień wstawaliśmy o 5 rano by kończyć czasem pracę o 23. Nasze poświęcenie było tak duże, że ja dzwigałam kompozytowe rury, z kórych jedna na mnie spadła i byłam sparaliżowana przez kilka miesięcy, więc Mąż zmuszony był do tego by rano przed 5 wyjść z psami, przynieść mi śniadanie, pojechać do pracy, zrobić zakupy, wrócić, zobić obiad, wyjść z psami, zanieść mnie pod prysznic, umyć, przebrać itd. Zaś Maciek nie lepszy ode mnie, potrafił przerzucić sam coś na burtę, z której do miejsca docelowego dźwigało to coś trzech marynarzy. Ale dzięki Jego pomysłowości i mojemu wykonaniu pozyskaliśmy największe i najbardziej znane przedsiębiorstwa na swoich Klientów. Gdy nadszedł pandemiczny wirus i kilku naszych Klientów albo ograniczyło albo zupełnie zamknęło działalność trzeba było rozbić świnkę i zacząć ciężej i więcej pracować. Jednak nie dawaliśmy rady już sami z pewnego powodu. Rosłam. Zaprosiliśmy do współpracy wspaniałą, młodą, mądrą dziewczynę, pełną tylu atutów, że nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Najpierw nam pomagała, potem wykonywała większość ważnych zadań, a na końcu przejęła moją rolę. Nie nie!!! Nie dlatego, że się wypaliłam, a dlatego, że 04.03.2021 wydałam na świat małego "Bombelka" (zawsze to slowo kojarzy mi się ze świerzakami w biedronce i czymś w stylu mam horom curke). I choć do prawie ostatnich dni pracowałam (w 9 mcu wlazłam na niezanurzony do końca olbrzymi masowiec- tomałez żółte na zdjęciu na trapie to ja, a na drugim zdjęciu mostek i ja w jakimś 5mcu, a na trzecim zdjęciu maluję farbami morskim logo które zawisło na kominie polskiego holownika Marynarki Wojennej - nie krytykujcie, czasem człowiek po prostu musi)
i chodziłam po statkach (załogi śmiały się, że szykuję sie do porodu u nich, żeby moje potomstwo mogło pływać za darmo), a godzinę przed porodem wysyłałam ostatnie maile z wycenami, to zdrowie i mój rozsypany kręgosłup utrudniały skuteczną pracę. Hormony również.
Miałam zamiar po porodzie wrócić jak najszybciej do pracy, jednak opieka nad dzieckiem okazała się dla mnie zderzeniem z murem kilkukrotnie większym niż chiński. Myślałam sobie przed porodem : ach dobra, dzieciątko będzie spało, ja będę pracować zdalnie, jak się obudzi to się zajmę i znów potem wrócę do pracy. A tu nieeeeeeeeeee!!!! Buteleczki, pampersiki, kolki, spanie po 1h w ciągu doby i to przerywaną godzinę, pierwsza choroba, pierwsze pobyty w szpitalu grrrrrrrrrrr. Mąż ciężko pracował, nasza kochana firmowa Córeczka straciła życie prywatne, a ja z depresją poporodową płakałam nad dzieciątkiem z najardziej głupich powodów. Wtedy zostałam "wykluczona" bo to dobre słowo, z własnej firmy.
Robienie coś ponad swoje siły przez wiele lat skutkuje w pewnym momencie jakimiś dysfunkcjami organizmu.
Jak już wspomniałam u mnie to był kręgosłup. Jeden lekarz miał na mnie dwie diagnozy. Lekarz...konował. Obiecał zająć się mną od razu po porodzie. od 5 mca ciąży przekręcanie się na łóżku, podnoszenie, robienie czegokolwiek oznaczało ból znacznie większy niż można sobie to wyobrazić. Ból gorszy niż złamanie sobie czegoś, rozcięcie, zmiażdżenie. To był ból paraliżujący.
Po porodzie budzenie się oznaczało najgorszą depresję w życiu. A z uwagi na rodzicielke przeszłam jakieś tam już depresyjki itd. więc jestem w stanie to tak uszeregować. Budzenie się oznaczało, że powinnam wstać, ogarnąć chałupę, chociaż powierzchownie, żeby się nie lepiła, (Mąż ode mnie nigdy tego nie wymagał i nawet na to nie liczył, lecz chciałam dać mu choć odrobinkę ulgi po całym dniu biegania, jeżdżenia itd.) ale przede wszystkim budzenie oznaczało, że biorąc Szkraba na ręce mam mroczki przed oczami z bólu i zamiast cieszyć się macierzyństwem to przeklinam w duchu tego kutafona który po porodzie obiecał mi pomóc. Jedyną radością był uśmiech i te małe gesty Malutkiego dziecka w stosunku do rodzica.
Mąż znalazł mi kontakt do innego Neurochirurga. Zdiagnozował mnie zupełnie inaczej niż konował. Nie wiedziałam w co wierzyć, Mąż też miał zagwostkę. Tak więc znalazł jednego z lepszych lekarzy w Wa-wie, który potwierdził słowa Neurochirurga z Gdańska. Lekarz widząc moją rozpacz w oczach, desperację i pragnienie bycia zdrową postanowił przyjąć mnie do szpitala. Zanim to się stało musiało upłynąć parę tygodni. Poznałam chyba wszystkie substancje przeciwbólowe, przyjęłam milion ton kroplówek, nauczyłam się sztuczek ratownika medycznego i sama siebie już obsługiwałam pod medycznym względem. Wisiało mi, że ktoś mi mówił "co ty robisz, to nieodpowiedzialne". Ja po prostu chciałam tulić swojego Malucha i dotrwać do dnia operacji.
W końcu doszło do operacji. Zaczęłam chodzić, rehabilitować się, ale czy udało mi się cieszyć się życiem?
Gdy coś się prostuje, coś innego zaczyna sie sypać, ale tylko pozornie.
W naszym przypadku zaczęłam zdrowieć ale troszkę posypało się w pracy. więc był to dla mnie znak by zacząć spełniać w końcu swoje marzenia.
Chcielibyśmy Cię poinformować o ryzykach, związanych z Twoim zaangażowaniem finansowym. Przekazując środki na realizację pasji Twojego ulubionego Twórcy prosimy, abyś wziął/wzięła pod uwagę kilka kwestii.