Avatar użytkownika

Krystyna Ciężarówka

Opcja wsparcia finansowego jest niedostępna!

O autorze

Po 50-tce zaczęłam trenować podnoszenie ciężarów i trójbój siłowy. W podnoszeniu ciężarów jestem dwukrotną mistrzynią Polski a w trójboju siłowym Mistrzynią Polski, Mistrzynią Europy i Mistrzynią Świata. Teraz potrzebuję waszego wsparcia do dalszego rozwoju!

KRYSTYNA – 52 LETNIA CIĘŻARÓWKA

 

Zaczęło się (chociaż nikt nie przypuszczał że się zaczęło), od pomysłu kolegi z pracy, o reaktywowania klubu ciężarowego w Olsztynie. Trzeba było pomóc, więc kto chciał i mógł stawił się na zebraniu... i tak oto stałam się członkiem-założycielem SKF Zjednoczeni Olsztyn. Działo się to w okolicy moich 50 urodzin. Byłam pewna że moja znajomość z ciężarami pozostanie na tym etapie. Koledzy załatwiali formalności, a ja byłam tylko w gotowości składać niezbędne podpisy. Nie myślałam nawet o klubie, bo w moim życiu zaczęły dziać się bardzo złe rzeczy. Jedna katastrofa za drugą... od czasu do czasu krótkie dobre chwile, ale tylko tyle, żeby nie upaść całkowicie. Utrzymała mnie miłość moich najwspanialszych na świecie dzieci, moja ukochana mama, troskliwa rodzina i przyjaciele. Tak siłowałam się z życiem.. i po każdym kopniaku miałam nadzieję że to ostatni, no bo ile jeden człowiek może ich dostać.

Kolega z pracy, który jako młody chłopak był sztangistą, rok wcześniej zaczął trenować do zawodów Senior Games. Był już parę lat po 50-tce, wynalazł miejsce i we wrześniu zapraszał chętnych do trenowania. Znając mojego 16-to letniego syna, zaproponował żeby Grzegorz spróbował w ciężarach. Syn zgodził się, więc zawiozłam go na pierwszy trening, żeby oczywiście przyjrzeć się czy to na pewno jest dla niego odpowiednie i bezpieczne. Trenowało kilka osób pod okiem trenerów, więc uspokoiłam się. Przyglądałam się tylko, ale bez zainteresowania. Chłopaki zaczęli żartować "siostro, siostro...a czemu ty w pantoflach na treningu?". Ze śmiechem odpowiedziałam, że na następny ubiorę się stosownie. Pomyślałam że skoro mam czekać na syna to poruszam się trochę, ale z daleka od sztangi, że są ketle, skakanki, piłki to coś tam podłubię dla zabicia czasu.

Przyszłam z synem, tym razem odpowiednio ubrana, rozgrzewkę przeszłam pomyślnie i kręciłam się po sali. Z ciekawości podeszłam do sztangi, podniosłam pusty gryf... ojojoj, nie spodziewałam się że on waży 20 kg. Jakie to ciężkie, jak te chłopaki tym tak mogą wymachiwać. Odłożyłam. Podszedł uśmiechnięty trener i zachęcił żebym spróbowała jeszcze. Dał kilka wskazówek, uporządkował moją sylwetkę i pokazał na lekkim kijku właściwe ruchy. Po ćwiczeniach z kijkiem przyszła pora na gryf, pod okiem trenera udało się go wyrwać nad głowę, utrzymałam...z trudem ale jednak się udało. No i tak sobie na każdym treningu (2 razy w tygodniu) doskonaliłam postawę i dynamikę ruchu, ale to i tak dla zabicia czasu w oczekiwaniu na syna. Bardzo podobało nam się wspólne trenowanie. Słowa syna "mamuś, dasz radę! zrobisz to, dobrze ci idzie!”. A po treningu dyskusje o technice, o tym co dobrze poszło a co do kitu. Zaczęło się coś dziać, co odciągało moje myśli od złych rzeczy. W pracy z kolegą dominowały rozmowy o sztandze.

 

 

Moja 90 letnia mama zareagowała fantastycznie na wiadomość o naszych wspólnych treningach. Cieszyła się bardzo, upewniała się tylko czy nic nie grozi naszym stawom i kręgosłupom, czy Grześ nie za młody a ja nie za stara. Widziała nasze podniecenie w opowiadaniu o treningach... była spokojniejsza. Pod koniec października moja mamusia po prostu odeszła... rozsypałam się.  Odeszła najukochańsza osoba na świecie, najmądrzejsza, najlepsza… Ogarnęła mnie panika, zawaliła się moja najsilniejsza podpora. W tym momencie poprzednie złe rzeczy przestały mieć znaczenie, bo stało się najgorsze.  Ale nie mogłam upaść, moje ukochane dzieci mnie kochają i potrzebują tak, jak ja jej. Żeby nie oszaleć, trenowałam coraz mocniej, tak żeby tchu nie było. Wychodząc z treningu nie miałam siły położyć rąk na kierownicę. Tak totalnie wykończona zasypiałam... a raczej padałam. Nie mogłam doczekać się kolejnego treningu, żeby bolało ciało, i żeby ten ból zakłócał ból duszy. Myślałam, że będę trenować, bo cóż ja mam do stracenia.

Koledzy zaczęli mówić o naszych pierwszych, wewnętrznych zawodach. I że ja, jako jedyna kobieta i do tego seniorka powinnam wystartować. Bałam się strasznie. Moje zakompleksienie, brak pewności i wiary w siebie zawładnęły mną. panikowałam jak dzieciak, ale wiedziałam że muszę to zrobić. Dla moich dzieci, które mi kibicowały najbardziej, dla mojej mamy-wiem że tam trzymała kciuki, ale przede wszystkim dla siebie, w końcu właśnie dla siebie.

Zawody były prawdziwe… z sędziami, spikerem, regulaminem, zawodnikami z okolicznych klubów..i jedna kobieta, w dodatku najstarsza i taki sport, dla wielu babcia. Och jaki to stres. Ale pokonałam go. Sztanga była mi przyjaciółką. Od wieli tygodni a nawet miesięcy byłam prawdziwie radosna. Podejścia zaliczone, pobite własne rekordy, rekordów więcej niż kilogramów na sztandze. Ogromne przeżycie i radość że dałam radę psychicznie i nie wymiękłam. Tak jakoś poczułam opiekę moich najbliższych z góry. Mamy, taty, siostry i brata. Opuścili mnie tutaj, ale z góry nakręcili mi takiego psikusa, żeby mi życie urozmaicić… żeby się wywróciło do góry nogami. No i dziać się zaczęło.

Jeden z sędziów, gratulując mi udanego startu, wspomniał że chętnie widział by mnie na Mistrzostwach Polski Masters. Sędziemu podziękowałam ale nie przyjęłam do wiadomości Mistrzostw Polski... toż gdzie ja na taką rangę. Jednak ten start nakręcił mnie do trenowania. Nie myślałam o sukcesach, tylko o wyjściu z domu, spotkaniu z fajnymi ludźmi, i zmęczeniu się fizycznie. Czułam się lepiej, kondycję i sprawność miałam dużo lepszą, podobało mi się to... więc uczciwie trenowałam razem z synem.

Przyszły wieści o Mistrzostwach Województwa Warmińsko-Mazurskiego w Podnoszeniu Ciężarów o Puchar Marszałka Województwa… No to kto pojedzie...Więc pojedzie Krysia i Grzegorz oraz Konrad. Jesteśmy młodym klubem więc zawodników zbyt wielu nie ma. Wyższa ranga zawodów więc stres większy. Ale udźwignąć trzeba. Och syn mocno mnie wspierał a ja jego, pięknie poszło. Syn złoty medal w swojej grupie wiekowej i wagowej a ja złoto w swojej… no i tytuł Mistrzyni Województwa Warmińsko-Mazurskiego. W tym momencie pomyślałam że mogę więcej. Będę pracować to może i na Mistrzostwa Polski się odważę.

Grzegorz po tych zawodach potrenował jeszcze trochę i zrezygnował, pociągnęły go inne sporty. A ja zostałam i zasadziłam się poważnie. Zbliżały się Mistrzostwa Polski i już nie wydawały się takie nieosiągalne. Postanowiliśmy w klubie że jedziemy z kolegą, oboje Mastersi, tylko on były zawodnik a ja zaczęłam trenować kilka miesięcy wcześniej. W ostatniej chwili okazało się że kolegę zatrzymały sprawy służbowe więc muszę pojechać sama. Strach jeszcze większy niż wcześniej bo ranga zawodów najwyższa a ja sama, daleko, obcy ludzie, ja takich zawodów nigdy na oczy nawet nie oglądałam. Nie wiem czy nie wymiękła bym wtedy, gdyby nie przyjechała moja kochana córeczka. Jej bliskość dodawała odwagi. Ach ale jakie myśli się kłębiły, co ja tu robię, gdzie ja się pcham, czy ja rozum straciłam żeby tą sztangę podnosić, jak by już nie było niczego normalnego do dźwigania. I jak ja wyjdę na pomost, przecież nie dam rady. Nie ma jak uciec, wstyd się wycofać. Moja kolej, wychodzę i robię co trzeba, najlepiej jak potrafię. Sukces, absolutne szaleństwo. 3 złote medale, za rwanie, za podrzut i za dwubój. Rewelacja, tytuł Mistrzyni Polski, to absolutnie nie wiarygodne. Najlepszy prezent w dniu moich 51 urodzin.

 

 

Dziękuję serdecznie sponsorowi...firmie Ol-dent -Karol Daszczuk... dzięki której mogłam wyjechać na te zawody. Szefie, wstydu nie ma...dobrze ulokowane pieniądze ;)

Jakież to są emocje, jaka adrenalina, jakie szczęście i zadowolenie że dało się radę. Nie że się udało, zapracowałam ciężkim i solidnym treningiem. Jaka to motywacja do dalszej pracy. Poczucie własnej wartości, której całe życie mi brakowało. Higiena psychiczna, bo nie myśli się o innych sprawach, kłopotach, tragediach. Przez ten czas treningu i zawodów, paradoksalnie, odpoczywa się.Poznanie nowych fantastycznych ludzi, w różnym wieku, także sporo starszych, którzy trenują i startują. Wspaniała atmosfera zawodów. Przepadłam, jestem w tym całym sercem.

Niestety, w lipcu zeszłego roku zostało zamknięte miejsce w którym trenowaliśmy. Część naszych przeniosła się trenować w szkole, ale ja nie mogłam w wyznaczonych godzinach trenować ze względu na pracę. Gdzie indziej nie mogłam bo do naszego sportu potrzebny jest trener. Smutek ogromny. Nie trenowałam 1,5 miesiąca. Aż odezwał się sędzia z moich pierwszych zawodów i powiedział po prostu, "rusz dupę, pomogę Ci". Wybraliśmy siłownię i znowu zaczęło się kręcić. Dołączyliśmy trójbój siłowy, bo była propozycja startowania w tej dyscyplinie. Porządne trenowanie i na początku października (po 1,5 miesiąca treningów) pojechaliśmy na Mistrzostwa Świata w Trójboju Siłowym do Herzbergu w Niemczech. Znowu panikowałam że gdzie ja jadę...przecież nawet nie umiem porządnie.

Wystartowałam tylko w martwym ciągu, ze względu na wysokie opłaty startowe, koszty ponosimy sami. Ale wystarczyło. Zdobyłam złoty medal i ustanowiłam nowy rekord świata w swojej kategorii wiekowej i wagowej. Och to dopiero szaleństwo. Starsza pani, po krótkim przygotowaniu 112,5 kg. Jakie wzruszenie gdy idzie się na podium i wchodzisz na najwyższe. Ojej, aż się w głowie kręci.  Wariacje na sali rozgrzewek... A muzę taką puszczali...że no cóż...tańcowałam...jak to ja ;)

Gratulacjom, wariacjom szczęścia nie było końca. Jak oglądam i przypominam to sama czasem nie wierzę że to ja. Och oni tam na górze kręcą mi te żarty. Przed zawodami jadę na cmentarz rozmówić się z nimi... Że skoro tak mi wymyślają, to mają być przy mnie i wspierać, żeby wstydu nie było. O wygląda na to że jeżdżą ze mną.

Mistrzostwa Świata były 5-9 październik 2016, po zawodach dzień odpoczynku bo 22.10.2016 Międzynarodowy puchar Karpat w Zalesiu. Niby mętlik i ogrom pracy ale strach ten sam co zawsze. Ale żeby nie było nudno, to w międzyczasie Zdałam egzaminy sędziowskie na Sędziego Klubowego Podnoszenia Ciężarów.

Piękne zawody w Zalesiu. Znowu stres przedstartowy. Ale znamy się już z innymi zawodnikami. Przepiękne powitania, radość ze spotkań. Co za atmosfera, szczególnie wśród Mastersów, tu każdy cieszy się z każdego. Nie ma niezdrowej rywalizacji, wszyscy wszystkich dopingują. To niesamowite. Dla tych właśnie chwil warto trenować, wylewać pot na siłowni. Bo się znowu spotkamy i oby w tym samym lub większym gronie. Stres jest, tylko żeby dobrze poszło, żeby nie spalić. To już duże ciężary, więc też żeby kontuzji nie było. No i start. Huraaaa, poprawiłam swój własny rekord w ciągu martwym i jednocześnie poprawiłam rekord świata, 120 poszło jak złoto i jest złoto. Wystartowałam też w wyciskaniu na ławeczce, również złoty medal. Duma mnie rozpiera, mnie i moich bliskich, najlbliższych…

Moim najświeższym sukcesem są Mistrzostwa Polski w Trójboju Siłowym. Dumna jak nie wiem co. Gorąco dziękuję wszystkim za doping, wsparcie i masę bardzo silnej energii. Ależ to jest motywacja do dalszych wytrwałych treningów.

 

Moje ostatnie wyniki:

 

1-2 kwietnia 2017 Mistrzostwa Polski w Zalesiu, federacja GPC
Przysiad ze sztangą - 125 kg- 1 miejsce- złoty medal
Wyciskanie na ławeczce - 55 kg-1 miejsce-złoty medal
Martwy ciąg 135 kg - 1 miejsce-złoty medal - rekord świata.

 

12-13 maja 2017 Mistrzostwa Polski Masters w Podnoszeniu Ciężarów w Więcborku

Złoty medal i Mistrzostwo Polski

 

Mistrzostwa Europy federacji GPC

Wyciskanie na ławeczce - 62,5 kg - 1 miejsce i rekord świata

Martwy ciąg 145 kg - 1 miejsce i rekord świata.

 

Startuję w czterech federacjach: GPC, Polska Unia Trójboju Siłowego, WPA, WUAP.

Dlatego w tym roku mogę wystartować jeszcze w 3 zawodach rangi Mistrzostw Świata.

Mam ambitne plany znowu poprawić rekordy i ciężką pracą wyśrubować je tak wysoko, żeby przez wiele lat nikt ich nie pobił....no chyba że ja sama