Avatar użytkownika

Krzysztof Nowakowski

Opcja wsparcia finansowego jest niedostępna!

O autorze

Życie to tak naprawdę wyprawa, w którą wyruszamy, przychodząc na świat, a którą kończymy, z tego świata schodząc. Jakimi drogami ją powiedziemy i jakimi ideami wypełnimy, zależy od wielu czynników. Na jedne będziemy mieli wpływ, a na inne nie. To nieważne. Istotne, czy w tej podróży przez życie i świat odnajdziemy siebie.

 

Cześć. Nazywam się Krzysztof Nowakowski. Jestem  maszerem, czyli człowiekiem prowadzącym psi zaprzęg, sportowcem i adventurerem. Tym ostatnim okazało się, że jestem, kiedy obejrzałem film Jerzego Porębskiego pod tytułem "Kukuczka". W tym filmie tak nazwał siebie Kurt Diemberger, jeden z najsławniejszych himalaistów w historii. Opowiadał tam z ogromną pasją o górach, o wyprawach. Miał wtedy już osiemdziesiąt jeden lat, ale pasja wciąż w nim płonęła mocno. To on uświadomił mnie, że też mogę siebie określić mianem adventurera. Trudno to w całości przełożyć na język polski. Sam bardziej czuję to określenie, niż je rozumiem. I tak jest dobrze. Advemturer to ktoś kochający przygodę i bycie w akcji. Dlatego tak świetnie czuję się na wyprawach i podczas ich przygotowywania. Uwielbiam być w "oku cyklonu" i przeżywać wszystkie związane z tym stresy, a potem celebrować sukces, o ile on nastąpi. To moje życie, o którym marzyłem i do którego wciąż dążę, bo nic nie jest nam dane na zawsze.  

 

Jestem także mężem i ojcem. Moja żona Daria jest zresztą w tej opowieści o mnie kluczową postacią. To z nią siedemnaście lat temu rozpocząłem przygodę z psami zaprzęgowymi. Razem wyruszyliśmy  psimi zaprzęgami w podróż przez nasze życie. Organizowaliśmy wyprawy w rejony polarne i wyjazdy na najdłuższe  wyścigi psich zaprzęgów w Europie. W roku 2010 dwoma psio-ludzkimi zespołami prowadzonymi przez nas objechaliśmy dookoła największe europejskie jezioro położone za kołem polarnym, Inarijarvi. Trzysta kilometrów pokonaliśmy w trzy dni. To był początek naszych zmagań z Daleką Północą, o których opowiedziałem w książce pod tytułem "23 kilometr".

 

Pisanie jest moją drugą pasją. Robię to od czternastego roku życia. Pisałem opowiadania, artykuły prasowe i teksty na naszym blogu. Razem z Darią stworzyliśmy też prawdziwą gazetę, miesięcznik turystyczny, który był całkowicie naszym dziełem. W 2014 rozpocząłem pisanie pierwszej książki. Wydałem ją półtora roku później w lutym 2016. 

 

"23 kilometr" opowiada o naszym życiu z najwspanialszymi przyjaciółmi człowieka, psami. O pasji, o trudnym zyciu i ciężkiej, codziennej pracy. W tym zyciu zdarzają się od czasu do czasu wielkie święta, są nimi wyprawy za koło polarne, czy start w wielkich, kilkuset kilometrowych wyścigach.

Właśnie udziałem w takim wyścigu kończy się ta książka. niestety nie jest to zakończenie, jakie sobie wymarzyłem. Wręcz przeciwnie.

Przygotowywałem sie do tego startu latami, cięzko trenując i rozpracowując taktykę. Stworzyłem zespół marzen. Dante, Zuza, Tanda, Arina, Henia, Vili, Pips, Klein i DeDee, były najwspanialszymi psami z jakimi pracowałem. Kochane zwierzaki o nieprawdopodobnych umiejętnościach. Niestety los pokrzyżował nam plany.  Na 23 kilometrze trasy, a więc na samym początku wyścigu, wydarzyła się tragedia.  Coś co nie mieściło mi się w głowie. Umarł Vili. Zabiła go niewydolność serca, której nikt nie potrafił przewidzieć nawet pomimo badań, które moje psy przeszły przed startem. Nie ukończyliśmy tamtego wyścigu, choć zapowiadało się wszystko wspaniale. Bardzo trudno było poradzic sobie z życiem po jego śmierci, jednak musiałem zrobić to dla psów. One są nieugięte. Pozbierałem się i ruszyliśmy na szlak jeszcze raz już rok później, nie był to jednak wyścig, tylko wyprawa. Ona udała się znakomicie, jak większość naszych wypraw. To z wyścigami mamy jakiś problem, ale może kiedyś go przełamiemy i uda nam się spełnić marzenie i o nim.

 

 

Nadszedł teraz czas na kolejną wyprawę. Wyjatkową i najdłuższą w naszym życiu. Across The Lapland, jak ją nazwałem.

Jeszcze raz z moimi psami pragnę zapuścić się w odludzia Laponii.  Tym razem z młodym, choć już doświadczonym zespołem, który poprowadzi pięcioletnia Henia, uczestniczka czterech wypraw i weteranka tamtego pechowego Finnmarkslopet.  Oprócz niej zespół tworzą Baru, Flicka, Xanto, Beky, Szasta, Maja, Bajka, Nela, Bria, Emi i Adi. Dwanaście psiaków, o których uwielbiam opowiadać, i spędzać z nimi czas. Tak jak ze wszystkimi naszymi czterdziestoma psami. Są one dla nas rodziną. Czujemy się za nie odpowiedzialni i dobrze wiemy, że one potrzebują nie tylko pełnej miski, ale także naszego serca. Staramy im się je dawać obficie, choć nie jest to takie proste, kiedy wszystkie naraz się do nas pchają :) Uwielbiamy z Darią usiąść na ławce, wśród psów, które co chwila do nas podchodzą, by je pogłaskać. Przysiądą na moment, a potem biegną do swoich spraw, by za chwilę znów do nas wrócić. To wspaniałe momenty naszego życia. Wszystkie psy są z nami do końca swego życia. W naszym stadzie są młodzieńcy liczący po trzy lata i czternastolenie dziadki, weterani naszych wypraw. Nie rozmnażamy psów wolimy je adoptować, lub kupować z miejsc, w których nie mają dobrego życia. W ten sposób robimy dla nich coś dobrego i zyskujemy wiernego przyjaciela na wiele lat.


Dom Psiego Seniora. Kilka lat temu tak nazwaliśmy nasze miejsce. W pewnym momencie żyło z nami więcej psich emerytów niż psów pracujących i siłą rzeczy wyszło na to, że prowadzimy bardziej psi dom starców niż wyczynowy kennel. Dziadkom jest w naszym domu dobrze, mamy nadzieję, a nam z nimi także, choć nie zawsze to współistnienie jest łatwe. Psy na starość dopadają takie same dolegliwości jak i ludzi. To jednego, czy drugiego łamie w kościach, to inny ma sklerozę, a większość jest przygłucha. Starsze psy wymagają więcej uwagi niż młode. Częściej też odwiedzamy z nimi weterynarza. Tak to już jest. Dlatego w dużej mierze wszystko co robię to zdobywanie srodków na utrzymanie naszych zwierzaków. Nie tylko psów zresztą, bo mamy także sześć kotów, którym kilka lat temu uratowaliśmy życie oraz gęś przywieziona do nas w celu wrzucenia jej psom na pożarcie. Na szczęście jej były właściciel, który był pszekonany o jej nieuleczalnej chorobie, zostawił ją u nas, a nie wrzucił faktycznie psom. Gęś okazała się zupełnie zdrowa i mieszka z nami już siedem lat, fajnie urozmaicając świat drapieżników, w jakim przyszło jej żyć. One jednak nie mają dostępu do jej wybiegu. Zresztą niektóre z psów się jej boją. W końcu gęś to kawał ptaka :)

 

Natura to kolejna moja miłość. Nie potrafię żyć bez kontaktu z nią. Na codzień zapeniają mi go nasze zwierzęta, ale od czasu do czasu muszę się w nią zanurzyć całkowicie. Wyprawy dają mi taką okazję. To wtedy przestają liczyć się jakiekolwiek inne problemy poza tymi, które dotyczą pokonywania szlaku gdzieś na Dalekiej Półocy. Laponia pozwala zapomnieć o cywilizacji i jej wynalazkach. Ogromne przestrzenie i mnostwo powietrza, zupełnie inaczej niż w świecie, w ktorym żyjemy normalnie. Ruszając zaprzęgiem na trasę, zostajemy sami. Tylko ja i moje psy. Ja zależny od nich, one ode mnie. To duża odpowiedzialność, ale jeszcze większa przyjemność. Śnieg, lód, wiatr, zorza polarna, duży mróz. Wszystko to w jednym miejscu.

 

Brakuje mi tej wyprawy do zakończenia drugiej książki. Mam już do niej połowę gotowego tekstu. Drugą połowę mam nadzieję znaleźć w trakcie wyprawy w poprzek Laponii.