Mało nie umarłem z głodu tak mi się dłużyło. Nareszcie ktoś rzucił hasło, że kolacja podana. Poderwałem się z werwą i pociągnąłem Mamcię w kierunku wspomnianej podanej kolacji. Nie było łatwo. Zanim dotarliśmy w labiryncie korytarzy, przed szwedzkim stołem, stała ekipa głodomorów. Pomyślałem: O Matko! Wszystko mi zjedzą! Idźcie sobie! Nie jesteście tak głodni jak ja. Ja mały jestem, to mało zjem, a taka wataha jak dorwie się do potraw, to dla mnie nawet miski do wylizania nie będzie! Stanęliśmy z Mamcią w kolejce do potraw. Obserwowałem pełne talerze jedzenia wynoszone przez Tatowych kumpli. Szli do długich, biesiadnych stołów, by tam spokojnie pochłonąć upolowaną w kolejce zdobycz. Wreszcie przyszła pora na nas. Mamcia nałożyła niezbyt wiele, jakby o mnie zupełnie zapomniała. Zanim wyraziłem znacząco, moje ubolewanie nad ilością potraw na jej talerzu, ta już ciągnęła mnie do stołu