Toluś był białym w czarne łaty z rudobrązowym paskiem przy pyszczku, prawie Jack Russelem - rozmiar XXL. Miał problemy ze wzrokiem. Co mu było? Nie wiadomo. Schronisko nie miało wystarczających funduszy, by sprawdzić oczka Tolusia we wrocławskiej klinice. Brutalna rzeczywistość. Tyle dowiedzieliśmy się o Tolusiu. O chorobie związanej z oczkami, wujek Partyck wiedział i zupełnie go to nie zraziło. Chciał Tolka i już. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, że ten przemiły piesek będzie miał swojego człowieka i fajny dom z kumplem, gdyż wujka często odwiedzał mały shitzu imieniem Max. W schronisku, wizytę zapoznawczą z Tolkiem mieliśmy wcześniej umówioną i pojechałem tam z Mamusią i Emilką - wnuczką Mamci. Tolek już na nas czekał. Chodził na smyczy z panią wolontariuszką oraz ciocią Dorotką, znaczy: panią kierowniczką. Obwąchałem Tolusia, Tolek mnie i „pierwsze koty za płoty”. Podpisaliśmy pakt o nieagresji. Tolek był miły. Wodził oczami, pilnie wszystko obserwując. Śmiesznie przekrzywiał głowę i wpatrywał uważnie w człowieka. Miałem wrażenie, że Tolek ma zeza, ale to była moja, niczym niepoparta teza