[Minirecenzje] Love, Death + Robots, sezon 2.

Obrazek posta

Drugi sezon Love, Death + Robots – netfliksowej antologii filmów krótkometrażowych – ma już nie osiemnaście, lecz jedynie osiem odcinków. Uszeregowałam je od najlepszego do najgorszego i przyjrzałam się wszystkim po kolei.



1. The Drowned Giant

To ostatni odcinek drugiego sezonu – i moim zdaniem najlepszy. Jak z pierwszego zapamiętałam przede wszystkim „Fish Night” Platige Image, tak z drugiego w mojej głowie zostanie zwłaszcza „The Drowned Giant” z fabułą opowiadającą o gigantycznych zwłokach wyrzuconych na brzeg. Jego największą siłą – oprócz pięknej, niemal hiperrealistycznej animacji, której w pierwszej chwili udało się mnie oszukać i przekonać, że to film aktorski – jest klimatyczny narrator, który analizuje wydarzenia niczym kronikarz lub wnikliwy badacz kultury. To w pewnym sensie film o fazach zauroczenia – człowiekiem, obiektem czy ideą – a nawet kontaktu z sacrum. To, co początkowo zachwyca i wywołuje inne silne emocje, z czasem powszednieje i staje się jedynie kolejnym, niedocenianym elementem krajobrazu, wreszcie – wylatuje z pamięci. „The Drowned Giant” bazuje na opowiadaniu J.G. Ballarda i czuć w nim ten pisarski warsztat. Decyzja, aby umieścić go na końcu, była bardzo dobra, bo jako jeden z niewielu odcinków w tym sezonie faktycznie sprawił, że pomyślałam „wow” – pozostawia to widza z pozytywnym wrażeniem, nawet jeśli nie zafascynowały go poprzednie odcinki.


2. The Tall Grass

Trudno w przypadku „The Tall Grass” uciec od skojarzeń z filmem „In the Tall Grass” („W wysokiej trawie"), horrorem nakręconym na podstawie nowelki napisanej przez Stephena Kinga i Joe Hilla. To jednak nie to, lecz adaptacja twórczości Joe Lansdale'a, podobnie zresztą jak wspomniane wcześniej „Fish Night” z pierwszego sezonu. Pociąg zatrzymuje się w szczerym polu, więc mężczyzna wysiada na chwilę na papierosa – coś jednak ciągnie go w kierunku wysokiej trawy, więc w końcu rusza na krótki spacer. Twórcy powoli, lecz umiejętnie budują napięcie – pociąg zatrzymuje się tylko na moment i maszynista ostrzega, że zawoła pasażera tylko dwa razy, a potem ruszy bez niego – a i niebezpieczeństwo w trawie jest przez większość czasu niesprecyzowane. Nie można pozbyć się przeczucia, że coś tam jest i subtelnie, acz nieustannie próbuje zachęcić mężczyznę do przyjścia. „The Tall Grass” jest stylowo animowane i klimatyczne, przynajmniej dopóki nie pokazuje, co faktycznie czyha na pasażera. Film kończy się niepokojącym dialogiem, jak przystało na creepypastę, którą de facto jest, ale wolałabym nigdy się nie dowiedzieć, co czai się między źdźbłami – przycięłabym niektóre ujęcia. 


3. Ice

„Lód” stworzony został przez Passion Animation Studios, tę samą ekipę, która na potrzeby poprzedniego sezonu przygotowała krótkometrażówkę „Zima Blue” – co zresztą widać na pierwszy rzut oka, bo obie produkcje stworzone zostały w tym samym stylu. To jedyny film z tego zestawienia, który zaintrygował mnie swoim uniwersum, wykreowanym zresztą, jak się okazuje, przez pisarza Richa Larsona. Opowiada o świecie, w którym większość populacji jest zmodyfikowana genetycznie, a ludzie pozbawieni modyfikacji, tacy jak główny bohater, są dyskryminowani – wprawdzie nie przez prawo (a przynajmniej nie było takiej sugestii w scenariuszu), lecz poprzez wykluczenie społeczne. Kiedy więc niezmodyfikowany Sedgewick dołącza do brata wychodzącego ze znajomymi oglądać wieloryby, spotyka się z niechęcią. Zakończenie można rozumieć na dwa sposoby, jednak przychylam się do tezy, że brat Sedgewicka specjalnie wykreował sytuację kryzysową, by ten mógł zdobyć respekt w nowej grupie. Nietrudno znaleźć analogie w prawdziwym świecie i porównać niezmodyfikowanego człowieka do dyskryminowanych mniejszości, które domyślnie zaczynają na straconej pozycji i muszą się dopiero wykazać – często znacznie bardziej niż przedstawiciele większości. „Ice” przekazuje to wszystko mimochodem, a do tego jest niemal w każdym aspekcie szalenie stylowe. Podobają mi się animacje, podobają mi się akcenty, z jakim bohaterowie nazywają niezmodyfikowanego bohatera „extro”, podoba mi się świat. Dobra rzecz.


4. Automated Customer Service

Film otwierający sezon mógłby, po usunięciu z niego elementów komediowych i innych odpowiednich przeróbkach, znaleźć się wśród pomysłów na kolejny odcinek „Black Mirror” („Czarne lustro”). Nic tak nie mówi „ludzkość kontra technologia" jak robot sprzątający, który próbuje zabić swoją właścicielkę i jej pupila. „Automated Customer Service” jest ładnie animowany i cokolwiek niepoważny, z fabułą opartą na opowieści amerykańskiego autora science fiction, Johna Scalziego. To jednocześnie jeden z tych filmów, o których najmniej mogę powiedzieć – jest dobrze zrealizowany, ale mało intrygujący.


5. Snow in the Desert

Ach, ile się tu dzieje – jest i odstrzelona kończyna, i wieloosobowa strzelanina, i scena łóżkowa, a wszystko to w postapokaliptycznym świecie, którego większość stanowi pustynia. Produkcję stworzyło studio Unit Image, które przy okazji poprzedniego sezonu zrobiło naprawdę dobre i zaskakujące „Beyond the Aquila Rift”, a teraz dostarczyło wprawdzie całkiem przyjemny, jednak nieprzesadnie zapamiętywalny film akcji. Za materiał źródłowy posłużyła twórczość angielskiego pisarza Neala Ashera. Najbardziej podobała mi się w fabule niewiele znacząca rzecz – fakt, że główny bohater przemierza co kilka miesięcy kawałek świata, by odebrać od handlarza zamówiony towar, czyli... pudełko truskawek. 


6. All Through the House

„All Through the House” to, podobnie jak „Automated Customer Service", miks motywów strasznych i zabawnych. Opowiada o dzieciach, które nie mogą doczekać się prezentów świątecznych i postanawiają zobaczyć świętego Mikołaja, a ten okazuje się... powiedzmy, że nie taki, jak go sobie wyobrażały. To najkrótszy w tym sezonie, zaledwie siedmiominutowy odcinek, będący de facto odpowiednikiem niepoważnych filmów z Volume 1: „Alternate Histories” czy „When the Yogurt Took Over”. Historię napisaną przez Joachima Heijndermansa zrealizowało Blink Industries, o którym to studiu pierwsze słyszę.


7. Pop Squad

Są momenty, kiedy „Pop Squad” zachwyca wizualnie – na przykład gdy bohaterka z powyższego screena śpiewa przed publicznością – i do tej pory zastanawiam się, czy nie powinnam była dać go na szóste miejsce. Potem jednak przypominam sobie, że fabuła koncentruje się na dzieciach, a konkretnie na fakcie, że rozmnażanie jest zabronione i surowo karane – rodzice zostają aresztowani, a nielegalne dzieci rozstrzelane. Wszystko dlatego, że z powodu narkotyku przedłużającego życie w nieskończoność planeta jest przeludniona. Jest to nawet ciekawa koncepcja, która, z racji mojej niechęci do dzieci, kompletnie do mnie nie trafia, ale wyobrażam sobie, że większość społeczeństwa ma najpewniej odwrotnie i na wiele osób to właśnie „Pop Squad” oddziałuje najmocniej. Z Paolo Bacigalupim – autorem, bez którego opowiadania o tym samym tytule „Pop Squad” nigdy by nie powstał – mam tylko jedno wspomnienie, i to fatalne. Jego powieść „Nakręcana dziewczyna” próbowałam czytać przez wiele miesięcy, w kółko zaczynając od zera z nadzieją, że będzie lepiej, ale ostatecznie się poddałam. Pamiętam z niej tylko cytat „eksplozja smaku i płodności”, co zresztą całkiem nieźle opisuje także ten odcinek.


8. Life Hutch

Podczas seansu przez cały czas odczuwałam silne déjà vu, wiedząc jednocześnie, że nie mogłam wcześniej „Life Hutch” oglądać, bo powstał specjalnie na okoliczność drugiego sezonu „Love, Death + Robots”, który przecież dopiero zadebiutował. Wytężałam neurony przez cały odcinek i w końcu zorientowałam się, faktycznie miałam już styczność z historią o mężczyźnie próbującym przetrwać spotkanie z zepsutym robotem – dawno, dawno temu przeczytałam je w zbiorze, z którego pamiętałam tylko, że był bardzo gruby i ciężki. Jego autorem był Harlan Ellison i choć nie przedarłam się przez całe tomiszcze, to opowiadanie było jedną z jego wcześniejszych prac, a były one, pamiętam, ułożone chronologicznie. Najnudniejszy i najgorszy ze wszystkich odcinków stanowi w zasadzie sztampę science fiction – kolejny pomysł na odcinek „Black Mirror", gdyby przyjmowano tam także kiepskie pomysły. Warto pamiętać jednak, że twórczość Ellisona sięga lat 50. i to, co teraz wydaje się ograne na milion sposobów, kilka dekad temu jeszcze takie nie było. Ciekawostka: zarówno pierwszy, jak i dwa ostatnie odcinki w tym rankingu („The Drowned Giant”, „Pop Squad” i „Life Hutch”) stworzyło Blur Studio, które w tym sezonie postawiło na wyłącznie realistyczną animację – na potrzeby pierwszego stworzyło między innymi eksperyment wizualny, „Suits”.


Czy drugi sezon był lepszy niż pierwszy? Nie wiem. Na pewno łatwiej o różnorodność w przypadku osiemnastu odcinków niż przy ośmiu – a w efekcie pierwszy sezon trafił w preferencje większej liczby ludzi. W ponaddwukrotnie większej puli odcinków łatwiej przecież znaleźć takie, które przypadną widzowi do gustu. Jeśli jednak krótsze sezony mają sprawić, że będą się one pojawiać częściej, to dlaczego nie?

artykuł recenzja

Zobacz również

2021: kwiecień
[Sprawdzam] Wyławiam kości z jeziora
2021: maj

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...