Nie było mi łatwo wyjechać na moją pierwszą Vipassanę. Mieliłem temat w głowie dobry rok zanim moje zdrowie psychiczne zaczęło podupadać na tyle, że właściwie nie pozostawiło mi wyboru. Chroniczny niepokój, mętlik w głowie, problemy ze snem i koncentracją, nadużywanie marihuany. Jedną z wymówek było ADHD. Spędzanie 10 godzin dziennie na poduszce do medytacji brzmiało dla mnie gorzej, niż waterboarding i wyrywanie paznokci w syryjskim więzieniu.
Jednak wróciłem wtedy z ostatniej podróży po Indiach i po tym, co tam przeżyłem było mi już właściwie wszystko jedno. Vipassana miała być kolejnym wyzwaniem, kontynuacją duchowej podróży, która rozpoczęła się w Indiach. Pojechałem na swój pierwszy kurs i po ukończeniu czułem się tak, jakbym z plecaka, który w życiu noszę, wyjął kilogramy gruzu. To było 1.5 roku temu. Ze względu na pozytywne efekty, których doświadczyłem, obiecałem sobie, że zrobię z medytacji nawyk. Dziś mam za sobą ponad rok regularnej praktyki, dwa ukończone kursy i kilka przemyśleń, którymi mogę się z Wami podzielić.
Trwa ładowanie...