Anabella otwiera nowy rok.

Obrazek posta

Poznajcie Anabellę. Pierwszego jeża przyjętego przeze mnie pod opiekę w tym roku - dziewczynkę znalezioną na działkach. Anabella została wygrzebana z gniazda, w którym sobie spokojnie spała. Było zimno. Organizm Anabelli - nie wybudzony jeszcze całkowicie z hibernacji - nie potrafił dostosować się do nagle zmienionych warunków. Jeżynka nie potrafiła chodzić, chwiała się na łapkach, w chwili dostarczenia jej do mnie była w głębokiej hipotermii. Rokowania co do przeżycia były bardzo ostrożne, żeby nie powiedzieć bardzo kiepskie. Stopniowe ogrzewanie termoforem pomogło tylko częściowo. Anabella ogrzała się - po 38 godzinach spędzonych na termoforze, którego pilnowałam jak oka w głowie. Żeby choć przez chwilę nie zmarzła. Anabella zaczęła podnosić głowę, ruszać się, zmieniać pozycję, ale niestety nie jadła. Ruszyły kroplówki i karmienie pozajelitowe. Dzień, drugi, trzeci, piąty, dziesiąty... a Anabella nadal nie jadła. Była już ogrzana, całkowicie wybudzona, lecz prawdopodobnie na skutek hipotermii jej metabolizm zwolnił do tego stopnia, że trudno było teraz go pobudzić, aby ruszył normalnym tempem. Przy życiu podtrzymywały Anabellę kroplówki, ale jak długo można na nich żyć? Anabella marniała z dnia na dzień, spadała waga, pomimo ogrzewania jeżynka marzła. Leżała cały czas na ciepłym termoforze, okrywałam ciepłymi polarami, dostawała ogrzane płyny w kroplówkach. Ale uparcie nie jadła. Nawet nie schodziła z termofora. Tylko leżała bez ruchu. Wiedziałam już, że Anabella po prostu umiera i nawet stawanie na głowie nic nie da jeśli organizm sam się nie pozbiera. Zapewniłam jej wszystko, co tylko mogłam zapewnić, ale nie mogłam za nią żyć. To okropnie dołujące gdy muszę patrzeć na odchodzenie jeża, i nic nie mogę zrobić aby mu pomóc. Ta bezsilność powala na kolana. Nie pisałam postu o przyjęciu Anabelli, bo chociaż nie jestem przesądna, ale jakoś było mi nijak. Bałam się, że jak coś napiszę, to Anabella umrze. Przyjęłam ją 5 stycznia. Do 20 stycznia Anabella żyła na kroplówkach. Wychudła, zrobiła się malutka i chudziutka. Ale ciągle żyła. Wczoraj gdy sprzątałam jej kojec, jak zwykle, najpierw termofor. Poszłam do kuchni żeby nalać ciepłej wody. Wracam, a Anabella stoi przy misce z jedzeniem, chwieje się okrutnie na słabych łapkach, taka cieniutka i rachityczna, że płakać mi się chciało. Ale nareszcie ruszyła się o własnych siłach. Prawie wierzyć mi się nie chciało, bo byłam już pewna, że ona mi umrze. A tu taka cudowna niespodzianka. Dziewczynka już zaczęła po troszkę jeść, dostaje specjalistyczną karmę weterynaryjną ale odrobienie wagowych zaległości na pewno potrwa długo. Gdy organizm Anabelli zacznie już normalnie funkcjonować, zrobimy badania i jeśli zajdzie taka potrzeba, będziemy ją odrobaczać. A więc mam Anabellę - pierwszego jeża w nowym, 2022 roku. Żyj kochanie i wracaj na wolność, gdzie twoje miejsce.

Zobacz również

A już Kostucha kosę ostrzyła...
Hana - czy przeżyje?
Kolejny dramat - Aluś

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...