Kochanka Wittgensteina. David Markson. Przełożył i posłowiem opatrzył Krzysztof Majer. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022. Seria Proza Światowa. 344 strony
Tak, erudycyjny tekst. Esencjonalność prozy. Nie ma rozcieńczenia. Jest gęsto. Czy jest to proza dziwaczna? Raczej „roztrzęsiona”. Jest tak, jak pisał Ludwig Wittgenstein: „Te same zagadnienia, lub prawie te same, porusza się wciąż od nowa z różnych stron, szkicując coraz to nowe obrazy”.
Spójność niespójności. Funkcja narracji użyta jako lekarstwo i terapia… Złudzenia biograficzne… Materiał bogaty w odwołania, w dygresje, w poszukiwania.
Zagubiona (?!) Kate jest prawdopodobnie ostatnim człowiekiem na Ziemi. Wędruje po plaży, po kontynentach, po przeszłości. W tym, co „wczoraj” stara się odnaleźć „dzisiaj”. Jutro jest „dniem świstaka”.
Krzysztof Majer, w tekście „Ktoś mieszka na tej plaży”, zamykającej dzieło Davida Marksona, stara się usystematyzować to, co w „Kochance Wittgensteina” rodzi pytania. To trudne zadanie. Syzyfowy wysiłek. Krzysztof Majer, tłumacząc książkę, podjął się zadania trudnego i ze swojego zadania wywiązał się doskonale, ale jego tekst jest tylko (i aż) dodatkiem do całości.
To my, czytelnicy, musimy szukać, badać, zastanawiać się. Nad prozą rozstrzępioną, roztrzęsioną, wybredną. Dawno, a może wcale, nie czytałem „czegoś” co jednocześnie pochłaniało mnie bez reszty, a z drugiej strony irytowało i przyprawiło o migrenę…
Po pierwszych pięćdziesięciu stronach pytałem sam siebie; - czy narratorka cierpi po stracie syna i stąd te traumatyczne wywody? A potem z „każdą dziesiątką”, zacząłem pojmować, że kontekst bólu jest szerszy, obszerniejszy.
Kate jest malarką. Skąd to wiemy? Wszystkiego dowiadujemy się on niej. Musimy jej uwierzyć, zawierzyć. Że cała ta opowieść jest wiarygodna, że historia wyobcowania ma związek z katastrofą ludzkości. Ale co się stało, dlaczego się stało? Tego się nie dowiadujemy. W pewnym momencie przestaje to nawet być istotne. Pierwszy plan, plan rozbitka, jest najważniejszy. Ale to też pozór. Bo Kate opowiada i opowiada, bo pisze i spisuje.
To, co było, czego nie ma, co jest się zdaje, wydaje…
Cytując Krzysztofa Majera: „Ścieżki skojarzeń Kate bywają tajemnicze, zdarza jej się pomijać niektóre etapy wywodu, toteż rwana argumentacja ociera się o absurd. Paranoiczna, z gruntu Wittgensteinowska podejrzliwość wobec najzwyklejszych sformułowań języka codziennego jest tu źródłem humoru, ale też rodzi współczucie”.
W „Kochance Wittgensteina” mamy świadectwo literackiego geniuszu. I aż trudno uwierzyć, że książka, zanim została wydana, została odrzucona przez pięćdziesiąt cztery wydawnictwa!
David Markson jest autorem kilku postmodernistycznych powieści, w tym „Postęp Springera”, „Kochanki Wittgensteina” i „Blok czytelnika”. Jego ostatnia książka, „The Last Novel”, wydana w 2007 roku, została nazwana przez New York Times „prawdziwym tour de force”.
Tyle w skrócie mówi nam Wikipedia. Dużo więcej o pisarzu dowiemy się z tekstu tłumacza, dlatego – bardzo Was proszę – nie pomijajcie tej lektury. To obowiązkowe dopełnienie „Kochanki Wittgensteina”.
Kate, nasza opowiadaczka, to bohaterka, która gościła już we wcześniejszych tekstach Marksona. Ale to także – być może – malarka Joan Semmel, której ta książka jest dedykowana. Artystka, która była przez lata związana emocjonalnie z pisarzem.
Ludwig Wittgenstein to – oczywiście ten Wittgenstein. Filozof, który opętał wielu artystów. W książce jest jego duch, ale nazwisko i jego myśli nie są przywoływane nachalnie. Z rzadka „wpada” do głowy Kate i robi małe zamieszanie.
Ludwig Josef Johann Wittgenstein – filozof zajmujący się przede wszystkim językiem i logiką, poruszał także kwestie kluczowe dla filozofii umysłu i matematyki. Jego wczesne prace uczyniły z niego „ojca chrzestnego” neopozytywizmu, późniejsze natomiast stanowiły kluczowy wkład w badaniach nad pragmatyką.
Ale czy pragmatyka ma w tej prozie jakiekolwiek zastosowanie?! Wręcz przeciwnie. Pragmatyczna jest tylko samotność Kate…
Ale:
<< Wittgenstein w swoim wykładzie chce przywołać właśnie takie przeżycia, pewne szczególne doznania, podkreślmy: doznania osobiste, które są przykładem tego, co rozumie przez absolutną albo etyczną wartość, i tym samym pobudzić słuchacza do przywołania takich samych lub podobnych doznań. Porównuje swe próby wyjaśnienia, czym jest „absolutne dobro”, „absolutna wartość”, do prób wyjaśnienia, czym jest np. „przyjemność” >>.
To wyrwany fragment tekstu Piotra Dehnela. Autor w pracy „Wittgenstein i Dostojewski – życie szczęśliwe i kwestia podmiotu» szuka odpowiedzi i stawia pytania, podobne do tych, które zaprzątały głowę Davidowi Marksonowi.
Myślę, że « Wykład o etyce» Wittgensteina jest esencją, która pobudziła amerykańskiego pisarza do napisania swojego dzieła.
Chciałem przeczytać „to” w jeden wieczór. Ale poczułem zmęczenie. Ogarnęła mnie fala znużenia powtórzeń, urwanych, porwanych wątków. Zasnąłem, by po trzech godzinach się obudzić i czytać nadal. Chłonąć „to” z rozkoszą, która towarzyszyła mi w dzieciństwie, gdy odkrywałem… cykl powieści o Tomku Wilmowskim…
Zabawne? Nie. Potrzeby percepcji z wiekiem się zmieniają. Ale Tomek na swój sposób też był gawędziarzem, tylko mniej neurotycznym.
Bo gdy się ma pięćdziesiąt lat – jak ja – to dzieciństwo to majaki. Dlatego sięgam do książek tak szalenie roztrzęsionych, jak „Kochanka Wittgensteina”…
Kate przez całe trzysta stron szuka „efektu potwierdzenia”, a dopadają je „efekty zaprzeczenia”. Kate wciąż dyskredytuje dowody tego, że jest sama. Szuka człowieka w malunkach, kota w Koloseum, „kogoś – innego” w oknie…na plaży.
Jej poszukiwania są tożsame z czytelniczym pożądaniem. Wściekli na jej oniryczny – intelektualny „bełkot” chcemy zdarzeń, wydarzeń, ludzi. Nie tylko z powidoków, ale realnych; gadających, dotykających, wszędobylskich. Nic z tego?!
Dociekanie czy Kate jest „jedyna” jest humanistyczną zabawą, a że my jesteśmy sami – jest najprostszą odpowiedzią.
To przedziwne Wittgensteinowskiego milczenie, to rozgadanie „kustoszki świata”. To testament bez depozytariuszy. Nikt niczego nie przechowuje, nikt niczego nie ukrywa. Cały świat należy do Kate i to jest grecki dramat, gdzie natura zawładnęła światem, a idee, hasła, slogany wypadają z ust Kate, ale czy coś znaczą? A może są tylko zapisem z pamiętników wariatki?
Liczba pojedyncza jest władcza, a jednak ułomna – bo w tej rozstrzępionej wyliczance znajdujemy odstępstwa. Liczba mnoga?
Czy ona w ogóle istnieje?
9/10
*Zdjęcie pisarza - https://elpais.com/diario/2010/06/16/necrologicas/1276639202_850215.html
Trwa ładowanie...