Do położonej niedaleko granicy gruzińsko-tureckiej miejscowości zjeżdżają tabuny turystów. Tuż przed otwarciem kas, na parkingu przed wejściem ustawiają się długie kolejki. Trzeba odstać swoje jeśli chce się wykorzystać wczesną godzinę, która oznacza brak lejącego się z nieba żaru. A ono nie pomaga jeśli chodzi się po odsłoniętych skałach wystawionych na działanie słońca praktycznie przez większość dnia. My całe szczęście byliśmy jednymi z pierwszych osób pod kasą i mogliśmy wejść na teren skalnego miasta w miarę szybko. Ale o tym później.
Jak głosi legenda miasto powstało w miejscu, gdzie królowa Tamara zgubiła się będąc jeszcze ledwie wyrostkiem. Według podań, dziewczynka zniknęła wśród skał w czasie polowania z wujem. Podobno odnaleziono ją, gdy krzyczała "Ak var, dzia!" co oznacza "Tu jestem, wuju!" Trochę to naciągane, jednak warto samą legendę znać.
Labirynt pomieszczeń i podziemnych przejść zaczął powstawać jeszcze za panowania króla Jerzego III (władał w latach 1156-1184), jednak większość prac została ukończona już za królowej Tamary. Kiedy kompleks przeżywał swój rozkwit, rozciągał się na dystansie około pół kilometra. Miał wówczas 13 kondygnacji połączonych zawiłym systemem tuneli. O jego ogromie świadczy choćby ilość piwnic do przechowywania wina - doliczono się ich 25. Ponadto w skale wykuto pomieszczenia mieszkalne, stajnie, obory, piekarnie, spichlerze czy pokoje z księgozbiorami. Łącznie stanowiły około 120 niezależnych jaskiń z ponad trzema tysiącami oddzielnych sal.
Vardzia była jednym z najważniejszych obiektów w kraju, nie tylko pod względem świeckim, ale i duchowym. Jak na kompleks częściowo sakralny przystało, na jego obszarze znajdowało się aż 13 kościołów. W związku z burzliwą historią obiektu na miejscu pozostało jednak już niewielu mnichów, których dodatkowo trudno dostrzec w tłumie odwiedzających.
Na co dzień w Vardzi żyło około 2 tysiące osób, lecz w chwili zagrożenia w jaskiniach mogło się skryć nawet 60 tysięcy ludzi. Przez wiele lat obiekt był niezdobyty. Najeźdźcom trudno było wtargnąć do wnętrza, gdyż jedyne wejście było sprytnie zamaskowane. Dopiero trzęsienie ziemi w 1283 roku spowodowało, że 2/3 kompleksu runęło w dolinę. Od tamtej pory Vardzia była odsłonięta na atak wrogów. Kiepską sytuację miasta wykorzystali Persowie w 1551 roku. Wówczas część mnichów zginęła, inni zdołali zbiec. Obiekt został kompletnie splądrowany i ćwierć wieku później opustoszał po przybyciu Turków.
W czasach ZSRR z racji bliskiej odległości od granicy Vardzia była niedostępna. Dopiero w latach 70. ubiegłego wieku rozpoczęto renowacje. Na nieszczęście uczyniono to niezbyt schludnie, ponieważ znaczną część miasta postanowiono naprawić dużą ilością betonu. Nie zadbano również o odpowiednie zabezpieczenie przed kolejnymi zniszczeniami i po obfitych deszczach w 1998 roku oderwał się kolejny fragment skały. Do dzisiaj przetrwała jedynie 1/5 miasta. Jednak pomimo tych braków Vardzia nadal zachwyca i robi ogromne wrażenie. Trudno wyobrazić sobie, że cały kompleks mógł być jeszcze większy, biorąc pod uwagę, że zwiedzanie samych pozostałości zajmuje sporo czasu.
Jadąc wzdłuż drogi po drugiej stronie rzeki Kury i spoglądając na masyw Eruszeti można odnieść wrażenie, że patrzy się na szwajcarski ser. Vardzia prezentuje się efektownie zarówno od dołu, jak i z licznych tarasów widokowych na skale. To bez wątpienia jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc w całej Gruzji.
Orientacja w Vardzi jest bardzo łatwa. U podnóża skały mieści się całe centrum turystyczne, z parkingiem, kilkoma punktami gastronomicznymi i kasą biletową. Nie brakuje też sklepików z pamiątkami. My skorzystaliśmy z oferty Cafe Vardzia i ceny nie uszczupliły naszego dziennego budżetu aż nadto. Dodatkowo obok znajduje się dosyć przyzwoita toaleta. Bezpłatna. Bardzo przydaje się, jeśli chce się rozbić w pobliżu namiot i zostać na noc pod Vardzią.
Najpierw zaczniemy od noclegu, gdyż kiedy przyjechaliśmy na miejsce robiło się późno. Wydawało się bez sensu wchodzenie na teren kompleksu i postanowiliśmy znaleźć miejsce, gdzie można byłoby bezpiecznie rozbić namiot. Rozważaliśmy przenocować w ogrodzie hotelu "Welcome To Vardzia". Dowiedzieliśmy się jednak od pana obsługującego kasę, że za toaletami znajduje się dosyć spory parking, a dalej droga biegnąca wzdłuż rzeki Kury. Podobno wielu podróżnych postanawia biwakować właśnie tam. Idąc polecaną drogą trafiliśmy faktycznie na ślady obozowania, więc uznaliśmy teren za dobry pod rozbicie namiotu. Odczekaliśmy chwilę i upewniliśmy się, że większość turystów odjechała ostatnimi marszrutkami, a obsługa pozamykała sklepy i kasy. Woleliśmy nie zwracać na siebie zbytnio uwagi.
Jeśli ktoś nie dysponuje własnym namiotem albo zwyczajnie ceni sobie wygodę, może wybrać wspomniany hotel "Welcome To Vardzia" lub "Vardzia Resort" położone po drugiej stronie rzeki.
Noc okazała się spokojna, choć nie brakowało chwil strachu. Ciągle wydawało się, że ktoś chodzi w pobliżu. Kiedy po raz kolejny wyszliśmy sprawdzić czy nikogo obok naszego namiotu nie ma, zorientowaliśmy się, że to kilku mnichów postanowiło skorzystać z braku turystów i przechadzała się po tarasach na skale, rozmawiając między sobą. Echo, które odbijało się od ścian dawało wrażanie, że są oni bardzo blisko. Uspokoiliśmy się i korzystając z tego, że nie spaliśmy, postanowiliśmy wejść nieco wyżej i rozejrzeć się po okolicy. Wokół było dosyć ciemno (nie licząc kilku reflektorów podświetlających Vardzię), więc światło nie tłumiło gwiazd. Zachwyciliśmy się ich ilością i częstotliwością tych z jaką niektóre "spadały". Nigdzie indziej, ani wcześniej ani później nie widzieliśmy tak pięknego nieba.
Nazajutrz nie było sensu zrywania się o świcie. Bilety można kupić od 10.00, więc pospaliśmy nieco dłużej, a i tak byliśmy jednymi z pierwszych, którzy stanęli w kolejce. Po wejściu na teren Vardzi idzie się wygodną, szeroką drogą. Za dodatkową opłatą można również przejechać ten dosyć krótki odcinek busikiem. Wydaje nam się jednak, że dużo się traci na takiej pomocy. Już w czasie podejścia można zachwycać się okolicą i przede wszystkim widokiem skalnego miasta.
Po krótkiej chwili dociera się do pierwszej części jaskiń, tzw. Ananauri. Jest starsza niż Vardzia właściwa - można śmiało powiedzieć, że została przez nią wchłonięta. Zobaczyć tu można między innymi stajnię z charakterystycznymi dziurami w skale służącymi do przywiązywania cugli. Raz wspinając się a raz schodząc dociera się do dzwonnicy, która została wybudowana po trzęsieniu ziemi. Na szczególną uwagę zasługuje kościół Wniebowzięcia NMP z 1186 roku. Jego fasada została zniszczona, ale samo wnętrze przetrwało. Na nasze nieszczęście zostało przysłonięte rusztowaniami i nie mogliśmy zbytnio zachwycić się freskami, które podobno są bardzo ładne.
Warto nie trzymać się ściśle głównej trasy i schodzić z niej lub wspinać się po miejscami stromych schodach. Kilka ciekawych pomieszczeń zostało wydaje się pominięte, być może ze względu na brak możliwości zabezpieczenia trasy. Mając ciekawską naturę i zwinność kozic postanowiliśmy jednak wcisnąć się praktycznie wszędzie gdzie było to możliwe.
Z niemal każdego tarasu na trasie podziwiać można całą drogę, którą się przeszło. Najlepszy widok na kompleks rozciąga się już pod koniec, kiedy tylko kilka jaskiń dzieli od długiego tunelu prowadzącego w dół i wychodzącego u podnóża Vardzi.
Zwiedzenie tego skalnego miasta zajęło nam około trzech godzin. Zapewne z da się trasę przejść nieco szybciej, jednak my nie żałowaliśmy czasu i postanowiliśmy możliwie najlepiej go wykorzystać. Przyjeżdżając do Vardzi warto wziąć pod uwagę również zwiedzanie okolicy. Warto jednak przeznaczyć na to więcej niż jeden dzień. My po przejściu całej trasy byliśmy już zmęczeni i postanowiliśmy odpuścić sobie zwiedzanie oddalonej o 2 km Zeda Vardzi (Górnej Vardzi), gdzie zakonnice z żeńskiego klasztoru uprawiają ogródek i hodują pstrągi. Głównym obiektem w tamtym miejscu jest kościół z XI w.
Jadąc do Vardzi lub z niej wracając po drodze trafia się na miejscowość Khertvisi. Na zakręcie, wysoko na skale wznosi się malownicza twierdza o tej samej nazwie. Poniżej zbiegają się ze sobą rzeki Kura i Parawani. Według legend zamek istniał już w czasach Aleksandra Macedońskiego, jednak najstarsza potwierdzona data to rok 985, która widnieje na skale na której wyryto inskrypcję "Król Królów". Również na X w. datuje się tutejszy kościółek, odrestaurowany w 2002 roku. Aż do najazdu Mongołów w XIII w. Khertvisi stanowiło najważniejszy punkt w regionie. Zamek po rekonstrukcji w 1354 roku uzyskał kształt mniej więcej ten widziany dzisiaj. Jednak od XVI w. podzielił losy regionu.
Do Vardzi można dostać się drogą nr 11 prowadzącą do granicy z Armenią. We wspomnianej miejscowości Khertvisi trzeba zjechać w lewo. Z zaparkowaniem własnego samochodu nie będzie problemu z racji dużej ilości miejsc w okolicy.
Jeśli chodzi o komunikację zbiorową, to na miejsce można dojechać zarówno z Akhaltsikhe, ale także z Borjomi, a czasami nawet z Tbilisi. Marszrutki kursują dosyć regularnie, choć swoje trzeba oczywiście odczekać.
Możliwe jest również dojechanie taksówką, choć rzecz jasna wiąże się to z nieco wyższą ceną. Za przemawia fakt, że kierowca zatrzyma się chętniej na trasie i pozwoli jeszcze cyknąć kilka zdjęć, a pod Vardzią poczeka aż klient zwiedzi kompleks.
My wybraliśmy marszrutkę i było całkiem nieźle. W związku z tym, że jechaliśmy jedną z ostatnich w tym dniu, busik był praktycznie pusty (nie licząc znajomego kierowcy, z którym ten przegadał prawie całą drogę). Kierowca okazał się tak miły, że zwalniał w co ciekawszym miejscu i namawiał na zatrzymanie się w kilku z nich, a jeśli wiedział coś o okolicy, to starał się po rosyjsku wytłumaczyć obok czego przejeżdżamy.
Czy warto pojechać do Vardzi? Wydaje nam się, że była to jedna z najlepszych decyzji podczas tej podróży. Wszak nigdzie indziej nie doświadczyliśmy widoku tak mocno rozgwieżdżonego nieba. No i sam kompleks jaskiń i tuneli stanowi nie lada gratkę dla osób chociaż trochę lubiącą takie klimaty.
Zachęcamy do komentowania tej i poprzednich części "Gruzji bez tajemnic.", a także lajkowania i udostępniania tekstu znajomym. Być może przyda się on osobom, które planują wyjazd za Morze Czarne.
Pamiętajcie, że już w przyszłym tygodniu ruszamy na wyprawę Ekstra13 o której możecie przeczytać we wpisie "Rowerem przez 13 krajów." Dowiecie się gdzie planujemy pojechać na swoich rowerach i co w związku z podróżą czeka EkstraMisję. Zapraszamy do wspierania nas nie tylko lajkami, ale również finansowo. Na Patronów czekają nagrody w podzięce za pomoc w realizacji wyprawy. Szczegóły znajdziecie na portalu Patronite.pl.
Śledźcie EkstraMisję na Facebooku, Instagramie, Twitterze a od początku roku również na kanałach na YouTube oraz CDA.
Trwa ładowanie...