Cześć, wiesz, tak sobie myślę, że ludzie szukają przewodników duchowych, kursów, książek, a często nie doceniają własnego życia, napotykanych trudności i spotykanych ludzi, jako lekcji duchowości. Jakby wszystko musiało być takie wzniosłe i okadzone dymem zagranicznego kadzidła (które tak btw lubię). A ja uważam, że najwięcej wyciągnąć możemy właśnie z codziennych sytuacji, jeśli tylko uznamy je za podarunek, a nie brzemię. To było może bardziej o trudnościach, a przecież niektóre lekcje są miłe i gładkie, jakby serwował je sam Paulo Coelho (i im jestem starsza, tym mniej mnie śmieszy darcie łacha z tego autora, bo może i sadzi truizmy, ale ile z nas na co dzień właśnie o tych wyświechtanych banałach zapomina?). Opowiem Ci taką historię.