Wielu z nas było pierwszymi. Przecierało szlaki. Żmudnie i mozolnie zdobywało nowy teren, przyczółek po przyczółku. Na początku szło opornie, ale chyba opór został przełamany. Teraz przez wyłom, którego dokonaliśmy, wlewa się nowa fala o zasięgu dużo większym, niż ten, jaki nam dane było zdobyć. Wydaje się, że nasz czas minął, pora więc odejść.
Robinia akacjowa, jadłoszyn baziowaty, moringa olejodajna - drzewa pionierskie, w swoich klimatach znoszące bardzo trudne warunki. Potrafiące wykiełkować z nasion na zdegradowanym terenie, na piaszczystej pustyni, tam, gdzie nic nie rośnie. Jest takich drzew i krzewów, a także roślin zielnych więcej, każdy klimat ma takie – uparte, zadziorne, walczące, a często jak glediczja trójcierniowa, uzbrojone w gigantyczne kolce. Zdają się mówić – nie ma takiej siły, która mnie stąd usunie.
Pracowicie, powoli zdobywają teren, zacieniają go, wiążą azot z powietrza, przysypują jałową ziemię listowiem sprawiając, że rośnie jej żyzność, że woda nie paruje tak szybko, że zaczynają pojawiać się inne organizmy, niemające wcześniej szans tu przeżyć, zanim nie pojawiły się one – rośliny pionierskie.
Jadłoszyn - rośnie tam, gdzie nikt inny nie może
To prawda, są ekspansywne i rozpychają się łokciami. W pewnych sytuacjach na tyle mocno, że cierpi na tym inna flora, często zwana rodzimą. Z tej przyczyny odsądzane są od czci i wiary, nazywane inwazyjnymi i obcymi, tępione przez ludzi i ich prawo. Tymczasem, wszystko, czego one chcą, to wypełnić swą misję – zdobyć teren zdegradowany i przygotować go na powrót gatunków o większych wymaganiach.
Skala degradacji naszej planety jest tak wielka, że być może te rośliny są jedynym potencjalnym ratunkiem. Dla Ziemi i dla nas. Jak pisze w swojej książce „Beyond the War on Invasive Species - A Permaculture Approach to Ecosystem Restoration” Tao Orion, to nie takie rośliny stanowią problem, one są rozwiązaniem. Ich ekspansja jest skutkiem niezliczonych ludzkich działań – od degradacji siedlisk, wody, gleby i powietrza, po zmiany klimatu. Tao opisuje rolę jaka rośliny inwazyjne mogą odegrać w regeneracji zdegradowanych ekosystemów i co najważniejsze, miejsc całkowicie już ekosystemów pozbawionych, bo niemal martwych.
Te właściwości gatunków inwazyjnych wykorzystujemy zakładając leśne ogrody. Liczymy na to, że przygotują one grunt dla bardziej wymagających, wydelikaconych gatunków i odmian drzew i krzewów owocowych czy orzechów, i nigdy się nie zawodzimy.
Sadzimy je w ogromnym nadmiarze, nawet w proporcji dziesięć do jednego (czyli na jedno drzewo owocowe sadzimy dziesięć robinii). Taki nadmiar pozwala rozpocząć sadzenie ogrodu leśnego bez zwożenia z zewnątrz kompostów, biomasy, potrzebujemy jedynie albo nieco ściółki, albo obsiania terenu zielonym nawozem, a jakże, może być inwazyjny.
Wybitnie bujnie rosnące i rozpychające się łokciami rośliny w szybkim tempie dostarczają nam biomasy na ściółkę, kompost czy co tam chcemy, bo to jedynie nasz wybór, czy pójdziemy drogą tradycyjną, czy chop and drop. Jednakże z upływem czasu, zachodzą dwa spójne zjawiska – z jednej strony krótkowieczne rośliny inwazyjne, intensywnie cięte same zanikają, z drugiej to my eliminujemy je z czasem, gdy nasze rośliny użytkowe potrafią już sobie radzić same. Gdy nasz leśny ogród osiągnie pełną dojrzałość, pionierzy muszą odejść. Ot - to tu, to tam, zostanie jeden z dziesięciu, a za kilka kolejnych lat, jeden egzemplarz na dziesięć drzew owocowych, czyli dokładnie odwrotnie, niż było na początku. Nie żałujemy ich i nie płaczemy po nich - wykonały swoje zadanie doskonale, skracając dla nas czas ekologicznej sukcesji o wiele, wiele lat. Dzięki nim, zbieramy plony znacznie wcześniej i zaoszczędzamy sobie bardzo wielu nakładów, zasobów i pracy. W kilkanaście lat osiągamy to, nad czym natura na drodze sukcesji ekologicznej pracuje kilkadziesiąt, a nawet czasem ponad sto lat.
Od roślin pionierskich niedaleko całkiem do pionierów permakultury.
Dwóch twardych typów ;)
Pamiętam taki film na Youtube – A couple of rough types – Bill Mollison i jego uczeń a także następca, Geoff Lawton, przerzucają się ostrymi, ale pełnymi humoru ripostami na pytania dziennikarza i bon motami, ale jednocześnie z tego samego wywiadu płynie morze wzajemnej życzliwości i zrozumienia, ucznia i mistrza. Widać, że to twarde typy, ale o złotych sercach, że łączy ich jedna idea – idea permakultury.
Mollison był niekwestionowanym pionierem i umysłem genialnym, ale znany też był z ciętego języka i nieulegania konwenansom. By nadać permakulturze monumentum, nie wahał się poddawać ostrej krytyce dziedziny z pozoru jej bliskie, oraz ludzi takie dziedziny uprawiających, z głęboką ekologią na czele. Żeglował po nieznanych wodach i wyznaczał nowe szlaki, zasiewając ziarno permakultury niejednokrotnie w pozbawionych ekologicznej świadomości umysłach umownie mówiąc mieszczuchów. Wymagało to uporu, determinacji, hartu ducha, grubej skóry i tych przysłowiowych kolców.
Geoff Lawton idąc po ścieżce wytyczonej przez Mollisona wydaje się być bardziej stonowany, co nie oznacza, że kompromisowy. Stoi bardzo twardo na fundamencie trzech zasad permakulturowej etyki, w formie niemal dokładnie takiej, jak ją sformułował Bill, nie ulegając modnym trendom przekształcania jej, a szczególnie Trzeciej Zasady, w coś, czym ona nie jest. O wypaczeniach Trzeciej Zasady pisałem już gdzie indziej, zostawmy więc to na razie, a przejdźmy do sytuacji dziś.
Dziś, Geoff Lawton dostrzega, że kolejne pokolenia jego uczniów różnią się znacząco od jego własnego mistrza, Billa Mollisona, i od niego samego. Jak sądzę (bo nie jest to cytat, ale moja interpretacja) Geoff widzi u nich chęć znajdowania kompromisu, stosowania technik porozumienia bez przemocy, nacisku na permakulturową zasadę Łącz Zamiast Rozdzielać, nie tylko w odniesieniu do Ziemi, ale także do Ludzi. Geoff jednak wspomina o tym w swoich obecnych filmach, mówiąc, że może już czas, aby to młodzi przejęli stery i poprowadzili dalej permakulturę w sposób „pozbawiony kolców”.
Na problem relacji międzyludzkich w środowisku permakulturowym od lat zwraca uwagę Paul Wheaton, pytając, dlaczego wśród głównych aktorów ruchu permakulturowego, czyli tych, których najbardziej widać i słychać, jest tylu … ekhm … dupków.
Paul Wheaton, praktyk i krytyk permakultury
Paul sam jak widać nie przebiera w słowach, ale za tym słowami kryje się naprawdę złote serce, choć ja osobiście bez wahania zaliczam go do grona tych kolczastych pionierów, którzy dalecy są od tego aby zważać na to, czy swoją opinia nie zetrą czasem aby „puszku niewinności” z duszy adresata.
Paul zauważa, że brak umiejętności porozumienia, niemerytoryczna krytyka, chęć upodlenia rywala i bycia jedynym specem od permakultury na dzielnicy, w regionie czy w kraju wyrządzają szkody ogromne na wielu płaszczyznach i tym samym spowalniają nie tylko upowszechnianie permakultury, ale także swobodną i potrzebną wszystkim wymianę doświadczeń i informacji.
Kolczaści pionierzy permakultury stworzyli przyczółek dla kolejnej generacji, znacząco różniącej się od nich. Zmuszony tu jestem posłużyć się generalizacją, której nie lubię, ale obawiam się że bez niej nie uda mi się przekazać tego, co bym chciał – wybaczcie.
Otóż, ta kolejna generacja ludzi permakultury to ci, którzy urodzili się i dorastali w świecie paliw kopalnych, wzrostu gospodarczego i świętej krowy o imieniu PKB, ale na pewnym etapie żywota swego doznali, jak sami o sobie czasem mówią, przebudzenia. Usłyszeli o permakulturze od „kolczastych pionierów” i weszli w nią, jak sami mówią, „jak dzik w szyszki”.
Efektem tego stała się niezgoda na zastany porządek i aktywność skupiona na protestach. Generacja ta wie więcej o rozwoju osobistym i obecności w mediach społecznościowych niż o robotach ziemnych czy wytwarzaniu kompostu. Doskonale jednak używa permakulturowych haseł do tego, aby mówić rządzącym i innym możnym tego świata, co powinni robić, aby powstrzymać zmiany klimatu, chronić zagrożone gatunki czy wycinane lasy. Jest świetna w przypinaniu się do bram ministerstw, drzew w lesie czy harwesterów, ale nie bardzo umie zaproponować jakiekolwiek konkretne alternatywy dla tych, którzy z tych paliw, i z tych drzew, i z tych zwierząt żyją.
Nieliczni wprawdzie próbują świecić przykładem, zakładając lokalne społeczności, ekowioski, permakulturowe farmy i siedliska, ale wiele z tych inicjatyw niestety nie było i nie jest jest w stanie przetrwać próby czasu, w zetknięciu z prozą życia. Romantyczne idee toną w błocie razem z gumiakami.
Jest to oczywiście krzywdząca generalizacja dla tych, którym się to udaje, ale statystyki są bezlitosne. Starsze projekty były i trwają, nowsze pojawiają się i znikają, jak jętki jednodniówki, szczególnie na polskiej scenie permakulturowej.
Co więcej, w generacji tej najwięcej jest błędów i wypaczeń. Zasady etyczne permakultury podlegają wolnej interpretacji, a nawet przeinaczane są albo dla doraźnych korzyści, albo dla wygody. Przyglądając się niektórym projektom pod szyldem permakultury można by rzec, że Mollison przewraca się w grobie.
Słynny Type 1 Error, czyli błąd dyskwalifikujący projekt w całości jest elementem częstym i zbywanym wszechobecnym „ojtam ojtam”. Tymczasem, co jak co, ale zasady projektowania permakulturowego nie są z gumy, a zasady etyczne tym bardziej. Napisałem o tym osobny artykuł, do niego więc odsyłam po szczegóły na temat tego błędu.
Bardzo wiele permakultura traci na działaniach legitymizujących tych, którzy działają na szkodę Ziemi i Ludzi, ale potrafią dobrze płacić i przyciągnąć do siebie zajmujące się permakulturą osoby z parciem na szkło i, no cóż, chcące zarobić. Przypinanie permakulturowego kwiatka do kożucha „Biznesu Jak Zwykle” to praktyka na tyle częsta, że można ją uznać za syndrom naszych czasów, pięknie się wpisujący w powszechny greenwashing.
Co więcej, przedstawiciele tej generacji pokazują się w mediach żyjących z konsumpcjonizmu, po to, aby pomiędzy jedną reklamą „kup więcej” a drugą, popsioczyć sobie nieco z zafrasowaną miną i gębą pełną frazesów na świat kreowany przez swojego sponsora, u którego występują, za mamonę. Tym samym, swoją osobą i obecnością (znowu) legitymizują jego działania. W mojej opinii szkody jakie taka "kolaboracja" powoduje znacząco przewyższają korzyści z użycia słowa na "p" na szklanym ekranie. I nie tylko tam zresztą.
Pokolenie to wyróżnia także przekonanie, że pecunia non olet, czyli że nieważne kto daje pieniądze na ich projekt, ważne że projekt jest „permakulturowy”. Realizują potencjalnie korzystne dla Ziemi i Ludzi projekty za pieniądze pochodzące z grabieży tej samej Ziemi i Ludzi, w niewyobrażalnie większym zakresie, niż ogarnia ich wyobraźnia.
Tego w większości nie toleruje starsza generacja, mniej skłonna do takich moralnych kompromisów, i miejmy nadzieję, że nie będzie tolerować następna. Doskonale znane w permakulturowym kosmopolitycznym światku z minionych lat przykłady natychmiastowego zerwania lukratywnej współpracy z klientem, wspólnikiem czy pracodawcą, zaraz po nabraniu pewności, że jest on na bakier z zasadami etyki permakulturowej, są w mojej opinii dobrym drogowskazem dla tej generacji, ale również dla tych, którzy przyjdą po nas.
Powtórzę tu raz jeszcze - wiem, że powyższa generalizacja może wydawać się dla wielu krzywdząca, jednakże jest oparta na faktach i spisana ku przestrodze następnych permakulturowych pokoleń.
No właśnie, na szczęście, nadchodzi trzecia generacja – to ci, którzy jakby to powiedzieć, urodzili się w permakulturze. To dzieci przebudzonych i wnuki pionierów, to ci, którzy to, co dla dwóch poprzednich generacji było obiektem poznania w wieku dojrzałym, „wyssali z mlekiem matki”. To ci, dla których życie zgodnie z zasadami etycznymi permakultury jest czymś oczywistym, a nie czymś, czego się muszą dopiero uczyć i dostosowywać swoje codzienne nawyki, boleśnie je zmieniając. Ta nowa generacja, wchodząca w życie dorosłe obecnie lub wkrótce, albo która rodzi się właśnie, umownie mówiąc, w permakulturowych siedliskach, jest naszą nadzieją na lepsze jutro. Chcę wierzyć, że jest i będzie ona pozbawiona wad dwóch poprzednich generacji.
W naszych ogrodach rośnie także kolejne pokolenie "Permisiów" :)
Aby jednak ta najnowsza generacja i wszystkie kolejne miały szansę zmienić świat na lepsze, to dwie poprzednie generacje muszą odejść. Muszą odsunąć się w cień, dać pole do popisu tym młodym, którzy dopiero teraz zaczynają swoje permakulturowe kariery. Nie oznacza to, że dwa pierwsze pokolenia mają zostać emerytami, ale powinny raczej przestać pchać się ze swą wszechwiedzą, radą i mentoringiem, a zamiast tego życzliwie udzielać rad, gdy ich ktoś o nie poprosi. Dopiero wtedy, gdy poprosi, nie wcześniej.
Nowa generacja musi wyrobić sobie swój własny styl komunikacji i współdziałania, w czym ewidentnie przeszkadza protekcjonalny ton starszych pokoleń i próba narzucania jedynych słusznych interpretacji tego, czym permakultura jest lub być powinna. Poprzednie generacje zostawiają po sobie potężny dorobek, z którego ta nowa może korzystać, ale jednocześnie musi to robić po swojemu, a nie w jedyny słuszny sposób narzucany przez starszych.
W najmłodszym pokoleniu, nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości, wyrastają nam wybitni projektanci, praktycy i liderzy permakultury, a wszystko, czego oni potrzebują aby rozwinąć skrzydła, to umownie mówiąc, czyste niebo i wolna przestrzeń, aby polecieć.
Z drugiej strony, nie byłoby dziś tych młodych, gdyby nie ci starzy, kolczaści pionierzy. Dlatego też w permakulturze każdy, kto ma choć odrobinę pokory, mówi o sobie nie że jest wizjonerem który wynalazł koło i permakulturę, ale że stoi na ramionach Tytanów – Mollisona, Holmgrena i wszystkich ich następców, od których się uczył i z których wiedzy korzystał.
Wielu było pionierów permakultury na swoich podwórkach – w dzielnicy, wiosce, mieście, regionie czy kraju. Propagowało, działało, uczyło. Obecnie jednak, pora ze sceny zejść, niepokonanym – bo najpiękniejszym plonem są ci młodzi, którzy idą naszym śladem, których na jakimś etapie nieuleczalnie zaraziliśmy permakulturą i których czegoś tam może jednak nauczyliśmy.
Gdy pytają – odpowiedz, gdy chcą rady – doradź, mając jednocześnie wiarę w to, że dadzą sobie radę bez Ciebie i że wielu z nich będzie o niebo lepszymi niż Ty, że zrobią dla permakultury, Ludzi i Ziemi zdecydowanie więcej niż Ty kiedykolwiek. Bo czy może być lepsza nagroda dla pioniera i nauczyciela jak sukces jego następców i uczniów?
Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie
Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Dziękuję!
Trwa ładowanie...