Atrapa

Obrazek posta

„Uwaga, uwaga, nadchodzi”, zapowiada Władimir Sołowjow, najbardziej rozpoznawalna twarz rosyjskiej propagandy. A jego tropem idą prorosyjscy aktywiści medialni i użyteczni idioci znad Wisły. W czym rzecz?

Sołowjow przekonuje, że rosyjska armia wkrótce przemieści na obszar „specjalnej operacji wojskowej” swoje najnowsze czołgi T-14. Niektórzy twierdzą wręcz, że Armaty już w Donbasie działają. Innymi słowy, trzymajcie się Ukraińcy, bo rosja sięga po wunderwaffe, które zmiecie Was z powierzchni ziemi. Oto istota tego przekazu.

Czołg T-14 Armata jest w wielu obszarach nowatorską koncepcją. Gdyby powstał na Zachodzie, zapewne stanowiłby wyjątkowo groźną i już dopracowaną broń. Używaną w skali może nie masowej, ale z pewnością też nie symbolicznej. Lecz T-14 to dziecko rosyjskiej zbrojeniówki, trawionej koszmarną korupcją, technologiczną i intelektualną zapaścią. Dość wspomnieć, że w 2015 r. zapowiedziano dostarczenie 2,3 tys. Armat w ciągu kolejnych sześciu lat, ale już dwa lata później zrewidowano tę liczbę do 100 sztuk. A ostatecznie i tak stanęło na zaledwie 20 czołgach – egzemplarzach prototypowych i przedseryjnych – które do dziś opuściły mury fabryki w Niżnym Tagile. Po dwóch dekadach prac konstrukcyjnych i siedmiu latach od stworzenia pierwszego pojazdu.

Armata ma poważne problemy z układem napędowym, o czym mogliśmy się przekonać podczas pierwszej publicznej prezentacji czołgu, 7 maja 2015 r. W trakcie prób przed defiladą z okazji dnia pabiedy, jeden z wozów „wkroczył na plac Czerwony w kolumnie pojazdów opancerzonych. Grała orkiestra dęta, zebrani byli w podniosłym nastrój. I nagle – ku zaskoczeniu wielu – Armata się zatrzymała. Czołg zatarasował pas, którym jechały inne pojazdy. Stanął jak wryty tuż przed Mauzoleum Lenina. Postój trwał ok. 15 minut. W tym czasie przejeżdżał inny sprzęt, niektóre pojazdy czołg omijały, w powietrzu latały samoloty bojowe”, relacjonował portal radia Echo Moskwy. Kierowca Armaty wychylił się z włazu i wezwał pomoc, machając czerwoną chorągiewką. Wkrótce do unieruchomionego kolosa podjechał pojazd ewakuacji technicznej i próbował odholować T-14. Ale czołg ani drgnął – i pozostał w miejscu do końca próby generalnej. „W tłumie zapanowano zamieszanie. Lektor ogłosił zebranym, że zatrzymanie czołgu było akcją zaplanowaną, która miała pokazać, jak ma przebiegać ewakuacja ciężkiego sprzętu” – to znów portal Echa Moskwy.

Pięć lat później rosyjscy inżynierowie doszli do ściany – prace rozwojowe nad silnikiem czołgu T-14 wstrzymano do odwołania (co jak dotąd, przynajmniej oficjalnie, nie nastąpiło).

A to nie jedyny problem „rosyjskiej” konstrukcji. Celowo dałem tu cudzysłów, bo chodzi o optoelektronikę. rosjanie nie byli w stanie wyprodukować własnej, korzystali więc z francuskich rozwiązań. Początkowo omijali sankcje (wprowadzone po aneksji Krymu), ale z czasem pozyskiwanie podzespołów stało się niemożliwe. Podobnie jak produkcja odpowiedniej jakości zamienników.

Nie znam się na czołgach na tyle, by wygłaszać autorytatywne sądy, ale mądrzejsi ode mnie – a przy tym z lekka złośliwi – mówią o T-14 per Atrapa (miast Armata).

I teraz ta Atrapa – symbol wiodącej rzekomo rosyjskiej myśli technicznej – ma trafić na front.

Albo to kłamstwo – zrozumiałe po miesiącach klęsk i upokorzeń – w ramach którego rosjanie stworzą iluzję wojennych działań, z dala od Ukraińców i Ukrainy. W tym scenariuszu T-14 coś „zniszczą”, coś „zdobędą”, przedefilują przed frontem kamer i „wrócą” do domu po „zdanym teście”.

Albo… rzeczywiście Armaty zostaną posłane do walki. Na odcinek frontu, gdzie rosjanie byliby w stanie zapewnić sobie maksymalną kontrolę sytuacji. Dysponować odpowiednią przewagą na lądzie, w powietrzu i w świadomości sytuacyjnej. Obecnie już wszędzie są w defensywie, mówimy zatem o potrzebie wykreowania nowych, bezpiecznych warunków. Dlaczego? Nawet rzeczywisty udział kilku T-14 w działaniach zbrojnych nie przyniesie przełomu w wojnie. Ale przecież nie o takie skutki chodzi, a o wymiar czysto propagandowy. Przekaz, zgodnie z którym gromimy „tamtych” przy użyciu najnowszej techniki, to jedna z efektywniejszych metod mobilizacji „swoich”, utrzymania ich wsparcia dla wojennego wysiłku. Jest jednak i ryzyko, bo utrata Armaty – zniszczonej czy nie daj boże przejętej przez Ukraińców – dałaby skutek odwrotny od oczekiwanego.

Propagandą można uderzyć, ale i zostać uderzonym. Świadomi tego Ukraińcy z niecierpliwością wyczekują Armat na froncie. Takiego czołgu jeszcze nie upolowali. Nie odholowali…

-----

Nz. T-14 na poligonowych próbach/fot. MOFR

T-14 Armata propaganda Moskwa zbrojeniówka wunderwaffe dzień pabiedy

Zobacz również

Pięciu
Stanowiska
Konieczności

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...