Wciąż zmagam się z redakcją pewnej powieści. Znaczy mojej powieści (jej tytułu nie zdradzę). Redakcja jest koszmarna. Wciśnięte nie moje zdania, zmiana szyku psująca zamierzony efekt, nawykowe, wręcz obsesyjne wyrzucanie jednych słów i zastępowanie ich innymi (np. usuwanie "ust" i wkładanie tam "warg"), niszczenie dynamiki i melodii fraz.
Wraca depresja, której smak poznałem w Ansharze. Rozmawiałem o tym z Anią, czyli Genialną Żoną. Powiedziała, że gdyby ktoś wszedł do jej ogrodu i zaczął jej przesadzać rośliny, bo tak by mu się bardziej podobało i jeszcze popierał to argumentami, że "dzisiaj się tak nie sadzi", to trafiłby ją szlag. Uznałem, że to bardzo dobra metafora.
Coraz lepiej też rozumiem, czym jest opowieść. To nie jest zwykłe przestawienie bohatera tu czy tam. To rekonfigurowanie czegoś bardzo osobistego, czegoś wewnętrznego. Jeśli opowieść jest dobra, porusza czytelnika. A dlaczego jest dobra? Bo jej elementami są części psyche. Dlatego niedobrze jest, jeśli redaktor / redaktorka zamiast wczuć się w idiom tekstu, narzuca mu modną, czy najpowszechniejszą formę.
No nic. Prawie połowa za mną. Byle wytrzymać, byle wytrzymać.
Trwa ładowanie...