Walentynki, sralentynki...

Obrazek posta

Tak jak pisałem, Walentynki spędziliśmy z Genialną Żoną i naszą przyjaciółką zza płotu Beatką w domu teściów, sprzątając. Była to czwarta sesja. Na załączonym zdjęciu widać kontener zapełniony z czubem oraz gromadę worków do zapełnienia następnego, może dwóch. Nie widać innej sporej gromady rzeczy, które były wyrzucane bezpośrednio przez okno pod dom, a uwierzcie mi, była naprawdę duża. To właśnie urobek jednej "sesji".

Jeszcze jedna taka wizyta i uda nam się uprzątnąć tę stajnię Augiasza. To znaczy, by być precyzyjniejszym - wynieść z niej śmieci zalegające niemal pod sufit (to naprawdę nie przesada. W sumie szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia tych "wnętrz)". Po wyniesieniu śmieci trzeba będzie zamieść podłogi (chodzimy tam wciąż po trudnych do zidentyfikowania resztkach), potem je umyć, przepraszam, z ekskrementów kocich tudzież szczurzych czy tam mysich, następnie oczyścić i być może częściowo opróżnić różne szafy, półki z książkami itd., bo wszędzie zalega trudy do pozbycia się zapach.

Potem zajmiemy się tym, co zalega pod wiatą (o, to jest dopiero Sajgon!) oraz podwórkiem. Lekko licząc cztery kontenery plus wiele, wiele rzeczy wyniesionych przed dom jako tzw. "gabaryty".

Potem remont, bo ściany popękały (pewnie od obciążenia setkami kilogramów śmieci), malowanie, a następnie zajmiemy się pewnie domem brata Genialnej Żony, bo żyje tam lat bez ogrzewania (ta chałupa wymaga generalnego remontu włącznie z wymianą instalacji grzewczej).

Odwiedziłem teścia w hospicjum. Nie rozpoznał mnie. Po długim podpowiadaniu wreszcie załapał i natychmiast chciał ze mną jechać do banku, żeby zapłacić pielęgniarkom ni mniej ni więcej, tylko piętnaście tysięcy złotych za opiekę. Pielęgniarki są bardzo miłe, jedna Ukrainka ma z teściem wyjątkowo dobry kontakt. Teściuniu nie zdaje sobie sprawy, że nawet usiąść nie może, a kuma może co dziesiąte zdanie, które się do niego wymawia, słysząc może co dwudzieste. Niełatwo było opuszczać salę z jego piżamami do przeprania w rękach, słysząc "Marcin! Marcin! Marcin!". Teściunio nigdy nikogo nie puszczał ot tak, gdy się z nim żegnano. Zawsze miał jeszcze tysiąc spraw do obgadania i trzeba było na siłę zamykać szybę samochodu i odjeżdżać mimo, że wciąż coś tam mówił. Było to zawsze irytujące i męczące. Tym razem trochę mnie bolało serce.

Teściowa ma dzisiaj urodziny i Genialna Żona robi dla niej szarlotkę.

Co w planach na dziś: spróbuję poprosić firmę Play, żeby była tak miła i przywróciła mi sensowny numer telefonu. Na razie mam jakiś kretyński zastępczy i nikt się do mnie nie dodzwoni. I po co ja się zgodziłem na przeniesienie z T-Mobile do Playa?!

Chyba dzisiaj trochę odpocznę, bo jakoś nie widzę pisania. A może... Na pewno wrzucę pierwszą część filmu z serii "Co naprawdę powiedziała Rowling?".

Tak czy owak pozdrawiam i donoszę, że gdy człowiek mierzy się z czymś nie do pokonania, powinien wiedzieć, że jednak może się uda. Nam jednak może się uda. 

Zobacz również

Gniew
Co powiedziała Rowling, cz. 1
"Gamedec: Love & Hate" w maju

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...