Dramat z happy endem

Obrazek posta

Podobno nie ma cudów. Można co prawda w nie wierzyć, ale raczej nie ma co na nie liczyć. Ja jednak zawsze odstaję od reguły i w cuda wierzę. Przynajmniej jeśli chodzi o jeże.

Wrzesień 2017 roku. Jak zwykle poranek zastał mnie przy robocie koło jeży. Zaczęły się juz sypać jesienne sieroty, te znalezione w nie najlepszym stanie, a więc masa pracy. Ręczne karmienie niejadków, kontynuacja leczenia zleconego przez lekarza, przemywanie ran, tępienie pcheł,czasem trzeba któregoś malucha wykąpać bo trafiają nieraz do mnie tak brudne, że aby cokolwiek zobaczyć, trzeba najpierw zmyć warstwę ziemi, zaschniętej kupy i pieron jeden wie czego jeszcze. A jeże kąpieli nie lubią i zdarza się nader często,że faflun, który ledwo się trzyma na nogach, podczas kąpieli nagle robi się nader ruchliwy i w dodatku potrafi złapać dotkliwie za palec. Oczywiście przeważnie zaraz leje sie krew. Tak więc uwijałam sie przy tych maluchach ale wyraźnie słyszałam, że gdzieś dzwoni mój telefon. Pewnie znowu go gdzieś zostawiłam i leży zagrzebany po kocykami albo rzucony gdzieś w pośpiechu uporczywie dopomina się, abym odebrała połączenie. Wtedy gdy dzwonił akurat nie mogłam odebrać, bo kąpałam malucha więc obydwie ręce zajęte, mowy nie ma, żeby zrobić przerwę. Dopiero za którymś tam razem się udało. Opole.Znaleziono maleństwo, które leży na chodniku, nie rusza się, ale żyje. W takich przypadkach prawie zawsze scenariusz jest jednakowy. Wiedziałam, że bedzie ciężko, że być może trzeba będzie maleństwo uśpić, bo jeż, który nie chodzi, nie rokuje dobrze. Poprosiłam aby odwieziono malucha do lecznicy, bo ja w tym przypadku nie na wiele bym się zdała .

Potrzebne będą badania, zdjęcie rtg, lekarz musi się zająć oceną stanu malucha. Poprosiłam też o telefon gdy jeżątko będzie już w lecznicy, postaram sie przyjechać. Maluch dotarł do nyskiej Arki po kilku godzinach. Pojechałam najszybciej jak mogłam. Ludzi, którzy znaleźli jeżyka już nie było. W gabinecie, w kąciku stało pudełko. Wiedziałam co w nim jest. Jakoś zabrakło mi odwagi żeby zajrzeć do środka, spodziewałam się najgorszego. Pomimo tego, że już widziałam niejedno jeżowe nieszczęście, tym razem nie mogłam sie przełamać żeby to cholerne pudełko otworzyć i zobaczyć co jest w środku. Zobaczyć rozmiar tego nieszczęścia. Stałam jak kołek w płocie i nie mogłam nawet podejść do kącika z kartonikiem. Pudełeczko małe, a więc jeżyk pewnie też malutki...Gdy wszedł lekarz, wymieniliśmy spojrzenia.Już wiedziałam, że jest źle,a może jeszcze gorzej. Nawet nie musiał kręcić głową, i tak wiedziałam, że pewnie trzeba będzie malucha uśpić. Czasem eutanazja jest wybawieniem dla cierpiącego stworzenia, być może będzie też wybawieniem dla tego jeżątka. Pomyślałam sobie, że może lepiej, niech nie cierpi. Może nawet nie będzie mogło wrócić na wolność jako dorosły, zdrowy jeż. I właściwie byłam już gotowa aby zgodzić się z lekarzem i potwierdzić zgodę na eutanazję. Dziewczynka, 220 gramów.Maleństwo już było po badaniach. Lekarz mówił,a każde jego słowo spadało na mnie jak stukilowy głaz rozrywając serce na strzępy. Mała jest ślepa. Złamanie podstawy czaszki. Obrzęk mózgu. Złamana żuchwa. Uszkodzony kręgosłup, ale bez przerwania rdzenia kręgowego. Częściowy niedowład tylnych łapek. Obustronne zapalenie płuc. Grzybica.

Jeżowy boże, jeśli gdzieś jesteś – dlaczego ...?

Stałam i beczałam , tak po cichu, bez scen i wyrywania włosów z głowy. Wycierałam łzy właściwie niepotrzebnie bo lekarz i tak wiedział, że beczę za każdym straconym jeżem. Patrzyłam jak przygotowuje lek do eutanazji, jak podchodzi do pudełka i wyciąga z niego malutkie jeżątko a potem kładzie je na stole. Jeszcze chwilka i będzie po wszystkim.Maleństwo powędruje do jeżowego raju. Ponieważ i tak już byłam zabeczana na maksa, postanowiłam wziąć małą na ręce, żeby nie odchodziła na zimnym stole. Była taka leciutka, chudziutka, czułam jej kosteczki na dłoniach. Przednie łapki leciutko zaczęły grzebać na mojej dłoni, suchy nosek oblepiony zaschniętą ropą poruszył sie delikatnie węsząc. Tylne łapki zwisały jak sznureczki, ale były ciepłe. Poruszyła zakrwawioną główką zwracając niewidzące oczka w moją stronę... Jezusie, maleństwo ukochane. W ostatniej chwili odsunęłam dłonie, w których trzymałam maluszka. Z dala od strzykawki ze śmiercią. Nie usypiamy. Zabieram ją do siebie. Gdyby w tym momencie do gabinetu wszedł słoń w garniturze, lekarz pewnie zdziwilby sie o wiele mniej. Nie dasz rady, ona wymaga całodobowej opieki a i tak nie wiadomo czy przeżyje. Zbyt poważne obrażenia. Jeśli nawet przeżyje, to znowu nie wiadomo czy będzie mogła wrócić na wolność. Kolejny kaleki jeż pod opieką? Może i tak, zobaczymy, ale muszę jej dać szansę. Muszę. Każde stworzenie na to zasługuje, jesli jest choćby cień nadziei. Miała ciepłe tylne łapki, nawet podkurczała je, tylko nie potrafiła chodzić ale może uda sie z tym coś zrobić, może nie wszystko jeszcze stracone. Lekarz cały czas kręcił głową bo sie zaparłam jak osioł z tym ratowaniem ale zauważyłam, że się w którymś momencie uśmiechnął. Przygotowywał leki dla maluszka. Mała dostała całą serię zastrzyków a ja dostałam długą listę zaleceń co robić,co podawać, kiedy wizyty kontrolne.Normalnie wypracowanie ,kurczę. Cała doba przy małej,a przecież kojce nie stoją puste. W każdym siedzi mniejszy lub większy zasraniec i czeka aż go nakarmię i posprzątam mu kojec żeby zaraz znowu mógł nabałaganić. No trudno, powiedziałam A, teraz trzeba przelecieć cały alfabet. Co by się nie działo, będziemy próbować.Zapakowałam więc te 220 gramów nieszczęścia do pudełeczka i pojechałam do domu. Malutka zamieszkała w małym kojcu, bo nie chodziła i wydawało mi się, że jest szczęśliwa na ciepłym termoforze, zagrzebana pod barankowym kocykiem. Spędzała tak całe dnie, leżąc i grzejąc chude ciałko. Dostawała całą baterię leków, kroplówki, leki zmiejszające obrzęk mózgu, antybiotyki, co 2-3 dni aplikowałam jej środki przeciwgrzybicze. Co 3 dni jeździłam na wizyty kontrolne. Bardzo ostrożnie karmiłam małą strzykawką co 2 godziny, jak jeżowe noworodki. Miała złamaną żuchwę, a więc karmienie po kropelce dosłownie, bardzo, bardzo ostrożnie, żeby jak najmniej bolało. Po trzech tygodniach tych zabiegów, rygorystycznego przestrzegania godzin podawania leków i wizyt w lecznicy - malutka przybrała 12 gramów. Ale ciągle nie chodziła. Czołgała sie tylko jak foka,odpychając się przednimi łapkami.Od czasu do czasu próbowała podkurczać raz jedną, raz drugą łapkę. I tak uważałam to za wielki sukces. Przynajmniej ruszała się, bo wcześniej leżała tylko bez ruchu, po prostu była i nic więcej. Uwijałam się jak w ukropie, żeby ze wszystkim zdążyć. Termofory, karmienie niejadków, karmienie małej, znowu termofory, sprzątanie i mycie kojców, znowu karmienie małej, potem pędem do lecznicy na kontrolę, w międzyczasie może zdążę coś ugotować, o sprzątaniu proszę zapomnieć, a przecież wtedy jeszcze pracowałam na pełny etat.

 

Zabierałam małą ze sobą do pracy, żeby ją karmić, potem zostawałam po godzinach żeby dokończyć to, co miałam zaplanowane do zrobienia. Potem pędem do domu, z maluchem w transporterze, dodatkowo schowanym do dużej torby. Jeszcze jakieś zakupy po drodze. Wpadałam do domu jak bomba i prawie od razu brałam sie za robotę bo czasu było tak mało...Dni mijały mi tak szybko, że czasem miałam problem z ustaleniem daty – czy dzisiaj to jest jeszcze wczoraj, czy już jest jutro. Gdy w któryś weekend pojechałam z małą do kontroli, lekarz długo badał jej główkę, kręcił głową i uśmiechał się. Wygląda na to, że jest poprawa, obrzęk mózgu ustąpił, a kości czaszki sie zrastają. Cieszyłam sie jak dzieciak gdy podczas badania jeżynka wciskała nosek pomiędzy palce i węszyła. Była taka kochana, choć ślepa i niepełnosprawna. Część leków została wycofana z racji poprawy jej stanu. Zabrałam ją z powrotem do domu z nadzieją, że może jeszcze nie wszystko stracone, że może jeszcze stanie się cud. Bo przecież już ustąpił obrzęk mózgu, czaszka się zrastała, to naprawdę duży krok naprzód. No i grzyba też już wytępiłam, znikły łyse placki, futerko zaczęło pięknie odrastać. To wszystko to jak jedna, wielka , szczęśliwa zdrapka. Co jakiś czas zdrapuję jedno pole, pod którym ukryta jest wielka wygrana. Bo każda, najmniejsza nawet poprawa – jest dla mnie i dla małej właśnie taką wielką wygraną. Wygraną w grze z okrutnym losem. Dlatego któregoś dnia jeżynka dostała na imię Zdrapka. I od tej pory co jakiś czas zdrapywałyśmy wspólnie jakieś pole, żeby zobaczyć jaka wygrana jest ukryta pod spodem. Uczyłam Zdrapkę samodzielnego jedzenia, bo zauważyłam, że niezbyt juz chętnie je ze strzykawki i zaczyna szukać żarcia czołgając sie po kojcu. Dałam do miseczki karmę weterynaryjną, bardzo miękką, bo jednak żuchwa całkiem jeszcze sie nie zagoiła. Długo stała nad miseczką, węszyła unosząc lekko łepek, raz na lewo, raz na prawo, potem w górę i znowu na boki, jakby cieszyła się z tego, że może ruszać głową. Czasem trwało to wieki całe, ale co tam, niech sobie siedzi przy tej misce jak taka jej wola. W końcu, któregoś dnia gdy tak stała wesząc nad miską, Zdrapka samodzielnie liznęła żarcie. Pomlaskała, posmakowała, znowu zaczęła węszyć i znowu troszkę liznęła. I tak wylizała prawie połowę jedzenia. Ogromny sukces, a dla mnie o ile mniej pracy! Zdrapka przybierała na wadze, kolce zrobiły się błyszczące i gładkie, odrosło kosmate futerko na brzuszku. Czasami, gdy miałam chwilkę, lubiłam siadać w fotelu przy oknie ze Zdrapką na rękach, owinietą w ciepły kocyk. Zdrapka przeważnie spała, chyba spała bo przecież nie mogłam zobaczyć. A ja siedziałam trzymając to kochane zawiniątko i rozmyślałam o wszystkim po trochę. Któregoś dnia, gdy już mi nogi odmawiały posłuszeństwa od ciągłego biegania, usiadłam sobie właśnie ze Zdrapką. Za oknem ciężkie chmury wisiały nisko nad ziemią nie wróżąc nic dobrego. Wiał silny wiatr, ale gdzieniegdzie widziałam jaśniejsze plamy , jakby słońce usiłowało sie przedrzeć przez ołowianą zasłonę. Patrzyłam na Zdrapkę i myślałam ile już razem przeszłyśmy, i jak zawsze w takich chwilach, zastanawiałam sie co dalej. Co będzie ze Zdrapką, patrzyłam na nią i nagle zobaczyłam, że coś błysnęło. Króciutki błysk, jakby słoneczna łza spłynęła jej po pyszczku. Zerknęłam przez okno, na chmury, może jakaś burza się szykuje? Może to błysk pioruna, choć grzmotu nie słyszałam. Ale za oknem nic sie nie działo, nic nie wskazywało na burzę , błyskawic też nie widziałam.Przyjrzałam sie dokładniej pyszczkowi Zdrapki, i... nie wierzyłam własnym oczom, bo w miejscu gdzie były Zdrapki oczka pojawiły sie malutkie szpareczki, w których odbijało się światło. To był ten błysk, ta słoneczna łza szczęścia. Zdrapka otwierała oczka! Zaciśnięte od tygodni powieki skrywające zapadnięte gałki oczne zaczynały się otwierać. Mozolne przemywanie zdrapkowych oczek kilka razy dziennie, zakrapianie, dbanie o to, żeby zawsze było w tym miejscu czysto i sucho, przyniosło w końcu efekt. Byliśmy przygotowani na to, że Zdrapka będzie ślepa, bo lekarz nie wyczuwał gałek ocznych, myśleliśmy, że ich po prostu nie ma, czasem tak bywa. Ale ponieważ powieki były pokryte warstwą ropy, lekarz zlecił leczenie i zakrapianie aby zlikwidować istniejący stan zapalny. Bardzo długo trwało zanim pozbyliśmy sie ropy i strupów. Od jakiegoś czasu powieki Zdrapki były już czyste i suche. I od jakiegoś czasu już nic przy jej oczkach nie robiłam, bo nie było potrzeby. I teraz przyszła nagroda. Kolejne pole zdrapki zostało odkryte, ale żeby powiedzieć coś bardziej konkretnego o wygranej, konieczna była kolejna wizyta w lecznicy i kolejne badanie. Czekałam i obserwowałam czy szparki między powiekami Zdrapki będą sie powiększały, bo na razie były bardzo malusie, nawet nie wiem czy dałoby radę zrobić jakieś badanie. Któregoś dnia chciałam zważyć małą, bo już dosyć sporo samodzielnie zjadała i chciałam zobaczyć ile przybrała. Podniosłam więc jej ulubiony barankowy kocyk, pod którym uwielbiała się wygrzewać na trermoforze.

Podnoszę i coś mi nie pasuje... ale co? W końcu zajarzyłam. Przecież spod kocyka patrzą na mnie dwa czarne koraliki, dwa czarne oczka! Zdrapka ma oczy! Ale czy widzi? Chyba tak, bo wodzi za mną wzrokiem, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nawet do lekarza nie zadzwoniłam żeby sie umówić na wizytę, tylko zapakowałam Zdrapkę do transportera i w drogę. Wpadłam jak burza do lecznicy, lekarz się zaniepokoił, że coś się Zdrapce pogorszyło, ale jak posłyszał nowinę, to się o mało nie przeżegnał. Prędziutko zaniosłam jeżynkę do gabinetu. Na szczęście lecznica ma specjalistyczny sprzęt do badania oczu i szybko okazało się, że siatkówka w obu oczkach Zdrapki pięknie reaguje na światło. Zdrapka widzi! Ludzie, jaka ja byłam szczęśliwa! Do domu wracałam w szampańskim nastroju. Po drodze wstąpiłam jeszcze do zoologa, bo chciałam kupić Zdrapce troszkę robali, żeby urozmaicić jej dietę i zobaczyć czy będą jej smakowały, bo nie wszystkie jeże robale jedzą. Ale gdy wpadłam do domu, jak zwykle roboty było tyle, że zapomniałam o robalach. Dopiero następnego dnia sobie przypomniałam, że w samochodzie zostały robale. Dobra, dam jej przy nastepnym karmieniu, niech sobie dziewczynka zje coś dobrego. Wsypałam robale do miseczki i postawiłam w kącie kojca. Paskuda sie ruszała i podskakiwała, bałam się, że z miseczki uciekną bo nie była zbyt wysoka. Ale nie zdążyły. Kocyk nagle sie poruszył, bardziej gwałtownie niz zwykle, po czym spod kocyka wyszła Zdrapka, prosto do miski z robalami. Tak, to jest właściwe słowo. Wyszła. Na własnych łapkach, trochę się zataczając i przewracając, ale wyszła. O własnych siłach. I to nie koniec niespodzianek, bo zjadła wszystkie robale. Nie było ich zbyt dużo w tym pudełeczku, ale jednak było na jeden, a może i na dwa zęby. Tak mnie zaskoczyła Zdrapka. Zaskoczyła nas wszystkich, bo nie omieszkałam zadzwonić z nowiną do weterynarza. Chyba mi nie uwierzył, bo kazał przywieźć Zdrapkę na drugi dzień do lecznicy. Długo ją oglądał, obmacywał, naciągał każdą łapkę osobno, potem puszczał, znowu naciągał, aż w końcu Zdrapka się rozzłościła i wystartowała z zębami. No to już wiedziałam, że będzie dobrze. Lekarz znowu kręcił głową, tym razem z niedowierzaniem. To niewiarygodne, że się podniosła, że wróciła do żywych. A ja wiem, że jeśli jeż ma wolę zycia, to w połączeniu z lekami i właściwą opieką, może się udać nawet wtedy, gdy inni zwątpią. Bo w jeżowym świecie czasami zdarzają się cuda. Zdrapka przezimowała w Kolczastym, stała się sławna dzięki wystąpieniu w lokalnej telewizji, potem był występ w Teleexpresie i w TVN,. A potem, gdy nastała wiosna, Zdrapka wróciła na wolność, zdrowiutka i sprawna w stu procentach, ważąc 996 gramów.

A ja? Cieszyłam się, że udało się podarować jej drugie życie, że wróciła tam, gdzie być powinna. A tak po cichu, to jeszcze długo beczałam za nią, bo nic tak nie wiąże jak wspólne pokonywanie przeciwności losu, jak bycie razem w tragedii, rozpaczliwe ratowanie ledwo tlącego sie płomyka życia i trwanie w nadziei, że będzie lepiej. Zdrapka wrócila na wolność, a ja wróciłam do swych obowiązków, czyli do sprzątania ubabranych kojców i karmienia głodnych ryjów. I pewnie za jakiś czas znowu znajdę sobie jakąś Zdrapkę, którą będę chciała uratować. Może się uda, a może nie. Ale ważne jest, aby próbować dopóki jest szansa, dopóki jest nadzieja.

Wsparcie na utrzymanie Kolczastego domu, kolczastej sfory i leczenie - to grosik na aktualną zrzutkę na marzec opublikowaną na stronie Kolczastego Gangu. Wsparcie na jedzonko dla jeży - to grosik na konto użyczone przez nyską Łapę dla jeży:

Nyskie Pogotowie Opiekuńczo Adopcyjne dla Zwierząt Łapa

ul. Grodkowska 61

48-300 Nysa

mBANK:

02 1140 2017 0000 4802 1307 5047 z dopiskiem "Darowizna - jeże"

payp.lapa.nysa@gmail.com koniecznie z dopiskiem "Darowizna - jeże"

Wszystkim wspierającym serdecznie dziekuję za każdy grosik 

 

Zobacz również

Trzej muszkieterowie
Cukiereczek
O tych chorych, i o tych, którym się udało.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...