18.08.2023 (piątek)
Od piątku do piątku. W takim rytmie upłynęła większość mojego życia. Z tą różnicą, że kiedyś, piątek oznaczał początek weekendowego picia (nie zawsze niedziela oznaczała picia zakończenie), teraz kiedy już od pięciu lat nie sięgam po alkohol, piątek oznacza prognozę wytchnienia. Nie bardzo wiadomo od czego, ponieważ lubię swoją pracę i zasadniczo chętnie się w niej zjawiam, ale odruchowo, co piątek pojawia się w człowieku pewnego rodzaju “pobudzenie”, że oto otwiera się przed nim przestrzeń do zagospodarowania szeregiem cudownych czynności. Naturalnie zanim organizm ludzki zorientuje się o co w tym wszystkim chodzi, ponownie zjawia się poniedziałek, a umysł posługujący się myślowym schematem wysyła sam sobie sygnał o treści” “Byle, kurwa, do piątku.” Więc oto kolejny piątek w moim życiu i podobnie jak w przypadku piątku poprzedniego nie mam pojęcia czym zająć się w weekend, bo rodzina wciąż na wojażach i jak się okazuje, nawet czterdzieści stopni w cieniu nie jest w stanie skłonić ich do wcześniejszego powrotu.
Czytam “Formę i Pustkę” - teksty wielu autorów łączące w sugestywny i przekonujący sposób założenia buddyzmu z fizyką kwantową. Dlatego atomy, protony, neurony, kwarki i fotony, a także wiele innych dorobiazgów zaprzątają moje myśli i prowadzą do kolejnych obiawień. W ekstatycznym uniesieniu informuję o nich Justę nagrywając jej na Whatsapp mini felietony, w których “świeżość odkryć” z całą pewnością przypomina wymyślenie żarówki na nowo. Justa, kiedy wyjaśniam jej pokrętnie skąd pustka i forma i że forma jest pustką, a ta druga formą, czyli że to, co nas otacza jest wirującym”nic”, ale że to “nic”, to nie jest żadne “nic” i że “rzeczy” - “nie są”, co nie oznacza, że ich nie ma, tylko, że nie mają swojej natury, bo gdyby tak miało być - tak dalej - Justa odpisuje: “To ogarniam. Rozumiem, ale skoro tak jest, to w takim razie skąd się biorą myśli?”. Ponieważ w “Formie i Pustce” jeszcze do tego nie dobrnąłem, dość niezbornie dukam coś o “inteligentnym projekcie”, co ma się do całości tak jak lody mają się do rosołu. Tak że w ten sposób kończymy z Justą krótki czat o buddyzmie i nieklasycznej fizyce. W rezultacie, wciąż będąc na dopaminie, wysyłam podobnej treści nagrania jeszcze dwóm osobom, które nie odpisują wcale. Wobec tego odstawiam chwilowo powyższe zagadnienia i biorę się za pisanie recenzji, żeby mieć ich zapas, bo lubię mieć zapas recenzji na wszelki wypadek (gdybym sobie wybił oko, popadł w demencję lub zginął na drodze - ufam, że moi najbliżsi zadbaliby wtedy o to, żeby moja praca nie poszła na marne i jeszcze po moim pogrzebie opublikowaliby kilka tekstów będących wynikiem moich lekturowych doświadczeń).
Upały. Trzydzieści stopni w cieniu. I dobrze, że trzydzieści. Bo z temperaturą w tym kraju trochę tak jak z piątkiem. Cały rok człowiek czeka aż zrobi się ciepło i albo się robi albo się nie robi, więc jak się zrobi to trzeba się cieszyć, a nie marudzić, że latem jest “gorąco i nie do wytrzymania”. Cały rok, kurwa, jest “do wytrzymania”. Wieje i pada, pada i wieje, a tym źle, że latem mocno grzeje. Mnie upały przeszkadzają i czuję się podle, ale mężnie znoszę ich obecność, bo rozumiem doskonale na czym to wszystko polega, a jak powiada Jerzy Stuhr w “Seksmisji”, natury nie da się oszukać. Niestety nie działa to w odwrotną stronę i zdarza się tak, że natura potrafi nam obficie nakłamać. Na przykład brakiem śniegu zimą oraz brakiem ciepła - latem. Więc jak latem jest ciepło, to ja siedzę cicho i pocę się obficie. Tak ma być, żeby przynajmniej w tej kwestii był w tym kraju porządek skoro już ogólnie panuje burdel, gangrena i rozpad.
Wszyscy teraz o “referendum”. Że pytania bez sensu, że tendencyjnie zadane, że pod tezę i że będą fałszować wyniki jeśli się czegoś tam przy urnie nie zrobi i tak dalej. Wszystko to prawda. A ja się pytam, gdzie byliście jak ta władza gwałciła instytucje stojące na straży demokratycznego państwa prawa? W misce się zgadzało, więc większość siedziała w domu. Chodziłem na marsze i pod sądy, spalałem się wypisując na fejsbuku felietony i takie tam inne, a od czasu do czasu dopuszczali mnie do “Opinii” w Wyborczej, ale jak widać efekt tego żaden, oprócz (być może) odrobinę lepszego samopoczucia. Zresztą z tego pisania (bo przecież pisali mądrzejsi ode mnie) wyniknęło, mniej więcej tyle, co z wychodzenia na ulicę. Bo jeśli władza ma w sobie arogancję, wulgarność i pogardę, to nie ma na to rady, jeśli się nie chce zacząć bić lub strzelać. A i tak najczęściej wtedy strzela i bije władza - nikt inny. Więc, był internet, telewizja i wczasy w Hurghadzie. Było tak jak było i nic specjalnie nie zmieniło się w codzienności, bo przecież nikt w swojej codzienności nie myśli o Trybunale Konstytucyjnym zbyt wiele. Trudno oczekiwać, żeby Kowalski z Kowalską dyskutowali przy kolacji o Sądzie Najwyższym lub o Konstytucji. A jeśli nawet to przecież władzy wybranej w demokratycznych wyborach i w takich wyborach wybranemu prezydentowi, w kwestiach konstytucyjny należy przecież ufać. Jak się okazało raczej nie należy, a prezydent podpisywał wszystko jak leci tak jakby rozdawał autografy, tyle że, co autograf to złamany paragraf. No sam się nie wybrał, myśmy go wybrali. Ale żeby nie robić Kowalskim wymówek - kwitując - należało po prostu słuchać mądrzejszych od siebie, a nie narzekać teraz, że referendum z dupy. Cały ten kraj jest z dupy wyjęty i nie mam już żadnej nadziei, że istnieje dla niego ratunek, ocalenie i wyjście z tej dupy tym samym otworem, którym się do niej wlazło. Ja przynajmniej nie narzekam, że referendum “nie wiadomo jakie”, bo ono z tej samej dupy jest wzięte, więc jak ma być inne. Wracając do dupy. Jeśli teraz znów damy dupy przy urnach, to lepiej, żeby ten kraj zapadł się pod ziemię jak katolicka Atlantyda w przeciwnym razie i tak pochłonie nas pokraczny faszyzm tyle że wstydu przez to będzie więcej, a najgorzej wstydzić się za siebie.
Dobrze, że poza życiem politycznym istnieje jeszcze jakieś inne życie. Chociaż w pewien sposób sam sobie zaprzeczam, bo najpierw cały akapit o braku świadomości obywatelskiej i kultury demokratycznej, a teraz promuję tutaj “tryb ucieczkowy”. Ale ja już się politycznie wyeksploatowałem. Na wybory udam się i głos oddam karnie i posłusznie, na tym jednak koniec i wracam ci ja zaraz do mojej “wyniosłej obojętności”, mojej izolacji czy jeśli ktoś woli emigracji wewnętrznej.
Tymczasem Radek z Porto donosi, że w Porto antykwariat na antykwariacie i księgarnia na księgarni. Pamiętam, że w miastku, kiedy tutaj zamieszkałem powróciwszy z Łodzi, antykwariatów było zatrzęsienie. No dobrze. Może nie zatrzęsienie ale tyle ile być powinno. Zapach stęchlizny, kurz osiadły oraz ten unoszący się w przestrzeni, roztocza - to jest to, co stawia na nogi w przypadku każdej handry. Snułem się pomiędzy regałami znosząc fochy zmanierowanych antykwariuszy, bo antykwariusz mimo tego, że od klientów się nie ogania, zawsze traktuje klienta z wyższością, która wynika z faktu, że on wie lepiej to, co klient wie gorzej. Przynajmniej tak się antykwariuszowi wydaje. Ale skończyło się. W śródmieściu antykwariat jest jeden. Na dodatek antykwariusz szczególnie nieznośny, więc nie odwiedzam, bo na starość ubyło mi cierpliwości. Co do księgarń - przede wszystkim molochy - sieciówki, które wyrżnęły te prywatne maleństwa, w których księgarz wiedział, czym handluje i pytany o książkę potrafił odpowiedzieć. Piszę o tym ponieważ, kiedy lata temu zapytałem w Empiku o “Literaturę na Świecie”, dziewczyna z obsługi odpowiedziała, wskazując pokaźny regał, że tam oto mają książki zagranicznych autorów. W zasadzie nie była to odpowiedź pozbawiona sensu. Być może pytanie było źle zadane. Tak czy owak w miastku książkę można kupić, lepiej jednak polegać na własnej wiedzy oraz intuicjach. Radka wakacje w Portugalii do pozazdroszczenia. Trzeba było odłożyć i zafundować sobie wyprawę na południe, a nie jak zwykle siedzieć i narzekać.
Skoro o miastku mowa - jest sierpień. A jeśli jest sierpień to miasto opędza się od pielgrzymów. Pielgrzym to dla miastka nie jest żaden interes, bo jasnogórski klasztor zadbał o to, żeby na jego terenach pielgrzym mógł zjeść, poczynić niezbędne ablucje i wyspać się do woli. Więc jeśli już pielgrzym wybierze się na spacer po ulicach miastka, to czysty i z pełbym brzuchem. Dla pielgrzyma to jest oczywista oszczędność, dla miastka to jest strata. No nie zarobi miastko na pielgrzymach i nie zarobią na nich miastka mieszkańcy.
Pielgrzymów natomiast - takie odnoszę wrażenie - mniej niż przed laty. Śpiewają i maszerują, ale jakoś mniej dziarsko. Śpiew jakby mniej donośny i krok mniej miarowy. Nie wiem, co to w zasadzie oznacza. Na pewno nie oznacza to, że społecznie przytrafiła się jakaś refleksja w przedmiocie Kościoła, jego piekielnych uciech, wszędobylstwa oraz przestępstw pospolitych. O to nikogo nie podejrzewam, bo żyją tutaj ludzie na wyparciu i raczej nie przejrzą na oczy. Być może “młodzi” znaleźli sobie inne rozrywki, a “starzy” są coraz starsi, stąd frekwencyjna mizeria. Problem będzie miała natomiast telewizja publiczna. Kiedy w latach osiemdziesiątych składał w Polsce wizyty Wojtyła, Dziennik Telewizyjny pokazywał materiały, z których wynikało, że na spotkanie z papieżem niemal nikt nie przyszedł. Teraz pisowska szczekaczka będzie miała to samo zadanie, tyle że w odwrotną stronę.
Tymczasem snuję piątkowe plany, a przecież wybór atrakcji - niewielki. Spacer, rower, kawa w Szafie, albo serial na Netflixie. Oczywiście pozostają jeszcze książki i recenzje, tyle, że książki od dawna czytam (w pewnym sensie) zawodowo, a przecież idzie weekend i od pracy trzeba odpocząć.
Pustka w głowie. Innymi słowy - i forma i pustka. A Justa na to: “Skąd biorą się myśli”. Łatwo zapytać. Trudniej odpowiedzieć. Ostatecznie będziemy musieli to jeszcze przegadać.
Trwa ładowanie...