"Fikcje. Dziennik"

Obrazek posta

09.08.2023 (środa)


Moja skłonność do poddawania się emocjom sportowym jest niewielka. Emocje sportowe traktowałem zawsze tak jak dorosły traktuje dziecko, którego po pierwsze - nie rozumie, a po drugie uważa, że jest od dziecka mądrzejszy. Oznacza to, że emocje sportowe traktowałem zawsze z pobłażliwością. Nie oznacza to, że im się nie poddawałem. W okresie studiów w ponurej, acz ukochanej Łodzi, przez pięć lat śledziłem rozgrywki Ligi Mistrzów. Okienka transferowe, różnice bramek, play-offy, wszystko to przeżywałem na równi z moim współlokatorem i naszym wspólnym znajomym, który w tym czasie intensywnie zabiegał o względy mojej siostry (ale o tym za chwilę). Więc poddawałem się emocjom sportowym w pewnym sensie z przyczyn “środowiskowych”, ale też z osobistego upodobania, bo mam coś takiego, że kiedy zaczynam się czymś interesować, to jest to zainteresowanie dogłębne, konsekwentne, często przechodzące w kompulsje. I jeszcze jedno. Rozgrywki piłkarskie są doskonałym pretekstem do korzystania z przyjemności jaką niesie ze sobą spożywanie alkoholu. I wbrew pozorom proces jego spożywania nie był ograniczony 90 - minutowym trwaniem meczu. Nie zależał on również od doliczonego czasu gry oraz trwania dogrywki. Piło się także podczas rzutów karnych ale i (a może przede wszystkim) po zakończeniu spotkania rywalizujących ze sobą drużyn, bo albo klęska albo zwycięstwo - zawsze znajdzie się powód i usprawiedliwienie. Piłka nożna i alkohol są nierozłączne i nie dotyczy to wyłącznie sytuacji, kiedy rozgrywki te śledzą kibice płci męskiej, ale również kobiety nie odmówią sobie odrobiny wody nasączonej procentami. Używam słowa “odrobina” z uwagi na ostrożność, ponieważ niejednokrotnie zdarzało mi się widzieć niewiasty znajdujące się w szale emocji sportowych, który niekoniecznie wynikał z przebiegu rozgrywek. Więc wczoraj oglądałem z synem mecz Rakowa Częstochowa z Aris Limassol i przyznam szczerze (z pewnego rodzaju niedowierzaniem), że było to doświadczenie przyjemne, a i zdarzyło mi się kilkukrotnie wydać z siebie okrzyk podekscytowania oraz jęk zawodu, kiedy “piłka nie szła”. Dlatego z pokorą stwierdzić muszę, że nigdy człowiek nie wie, co w nim siedzi i sam sobą (pomimo dojrzałego wieku) może być zdziwiony. Co więcej, postanowiłem za tydzień powtórzyć tę przyjemność oglądając (tym razem) mecz wyjazdowy mistrza Ekstraklasy, którym jest drużyna z miastka. Tak że tak.

A żeby dodać coś jeszcze, co być może stanowi wisienkę na piłkarskim torcie, wspomnę o tym, że po raz pierwszy w życiu (wczoraj) odwiedziłem jeden z tych sklepów, w których można nabyć akcesoria związane z określonym klubem sportowym. Kierował mną zamiar nabycia gadżetu, który umiliłby nam z synem oglądanie meczu. Przyznam, że było to doświadczenie przejmujące. Po pierwsze dlatego ponieważ nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie, a po drugie dlatego, że jako gadżeciarz nie wiedziałem na czym “zawiesić oko” tyle tego było. Pokora - to jest nieodzowny element naszego życia, jeśli chcemy nie wyjść na idiotów, bowiem wczoraj dowiedziałem się o sobie czegoś, o czym przez wiele lat nie miałem pojęcia. Mianowicie, że oto jestem w stanie zrobić coś, co nie ma ze mną absolutnie nic wspólnego. No - to teraz już ma. Raz jeszcze powiadam - pokora. Jeśli coś może ocalić nas przed życiową kompromitacją to wyłącznie ona.

Wspomniałem wcześniej o współlokatorze i naszym wspólnym znajomym. Nadajmy mu na użytek tego wspomnienia imię Aleksander, ponieważ nie jest to imię na tyle popularne, żebym zdradził prawdziwą tożsamość delikwenta jeśli jakimś cudem wśród czytających znalazłby się ktoś, kto znał wspólnego znajomego - mojego i mojego współlokatora.

W posiadaniu młodszej siostry jest jeden zasadniczy mankament, mianowicie są nim zalotnicy. Młodsza siostra dość długo postrzegana jest przez starszego brata jako obiekt troski i zadbania, stąd wiele biedy z tego wynika i jeśli starszy brat nie zorientuje się w odpowiednim momencie, że “młodsza siostra” jest już “młodą kobietą” może mówiąc oględnie bardziej zaszkodzić niż pomóc. Byłem starszym bratem, który nie popełnił tego błędu, więc Aleksander miał odpowiednią swobodę w działaniu, tyle że nie miał przychylności mojej siostry. Doprowadziło to sytuacji, w której Aleksander tak długo zabiegał o jej względy, że zaprzyjaźniłem się z Aleksandrem i połączyła nas więź dosyć mocna, a z całą pewnością mocniejsza od tej, którą Aleksander chciałby uprawiać z moją siostrą. Moja i Aleksandra przyjaźń zdawała rozwijać się w najlepsze, co z kolei sprawiło, że umknęło mojej uwadze faktyczne źródło tej relacji. Siostra wciąż pozostawała obojętna na Aleksandra, ja pozostawałem z Aleksandrem w trwałej (jak sądziłem) zażyłości. A pomagał w tym wszystkim wspomniany na wstępie football. Dziś zastanawiam się czy faktycznie football był Aleksandra pasją, czy rozgrywki Ligi Mistrzów ciągnące się w nieskończoność były jedynie pretekstem do odwiedzin w wynajmowanym przez nas mieszkaniu. Ale nie to kręgosłupem owego wspomnienia. Jest nim natomiast fakt, że łącząca nas z Aleksandrem przyjaźń była przyjaźnią autentyczną. Spędzaliśmy razem dużo czasu i w zasadzie to my zaczęliśmy tworzyć wyjątkowo dobrze funkcjonujący związek, który różnił się od innych związków tym, że nie istniała w nim relacja romantyczna, bo wiedzieliśmy już wtedy obaj, że nasza heteroseksualność stoi temu na przeszkodzie i że jest to przeszkoda nie do pokonania. Tym bardziej bolesne stało się nasze z Aleksandrem rozstanie, wszelkie bowiem amory mają swój kres. Moja młodsza siostra pozostawała bowiem tak długo i konsekwentnie obojętna na jego zaloty, że ostatecznie strudzony Aleksander pożegnał się kiedyś z nami i już nigdy nie stanął u progu naszego wynajmowanego mieszkania, mimo tego, że rozgrywki Ligi Mistrzów trwały w najlepsze. Być może z tego właśnie powodu, z powodu zaprzepaszczonej przez Aleksandra przyjaźni z bratem swojej wybranki, miałem uraz do piłki kopanej i nie wracałem do niej przez lata, a gracze, którzy w tamtym czasie rozpoczynali kariery zdążyli je ukończyć i słuch o nich zaginął. W związku z tym mój prawdopodobny powrót do przeżywania emocji sportowych nie ma charakteru kontinuum, jest natomiast czymś, co zaczyna się od nowa i nie wiadomo jak się skończy. Morał z tego taki, że choćby waliło się i paliło, nigdy więcej nie zaprzyjaźnię się z kimś z kim oglądam rozgrywki piłkarskie. Z tym koniec.

Poza tym sierpień jak kwiecień. Chłodno i deszczowo. Problem tego kraju polega na tym, że nie tylko nie da się w nim żyć i funkcjonować z uwagi na absolutnie nieznośne warunki bytowe (część Polek i Polaków wciąż zarabia w granicach trzech tysięcy złotych) to jakby tego było mało, klimat mamy w chuj koszmarny. No bo jeśli podejść do sprawy uczciwie przyznać trzeba, że na dwanaście miesięcy, które liczy sobie rok kalendarzowy, ciepłe i słoneczne są mniej więcej cztery. Reszta to malaria i syfilis. A co do czterech miesięcy ciepłych i słonecznych również nie ma żadnej gwarancji, bo lato w Polsce jest kapryśne jak obserwujący na fejsbuku, tyle że nie ma człowiek na tę kapryśność żadnego wpływu, a jedyne co pozostaje to rzucać kurwami gapiąc się w okno, kiedy po drugiej jego stronie dzieją się rzeczy, które czynią życie w tym miejscu jeszcze bardziej ponurym. A teoretycznie wydawałoby się to niemożliwe. Poza irytacją i powodem do narzekań nie ma to już dla mnie większego znaczenia bo ubiegłoroczny rytm spacerów został przeze mnie porzucony w roku bieżącym i nic nie wskazuje, że do niego powrócę. Nie dlatego, że nie mogę, ale po prostu nie chcę. Energię kanalizuję bowiem w innych obszarach, a są to obszary właściwe, a korzyści z tego płynące bardziej wymierne, mianowicie przyglądam się i aktywnie uczestniczę w obecności na świecie moich dzieci, z czego jako ojciec czerpię niewymowną przyjemność.

Tymczasem Krzywy ma anginę i cierpi na ból gardła, który jak twierdzi “w chuj krzyżuje mu plany ukończenia tarasu”, za który Krzywy zabrał się jakiś czas temu i jak to Krzywy, własnoręcznie dopieszcza go i nieustannie poddaje korektom z dawna powstałą koncepcję.
Mówię: “Krzywy, przyjacielu, korzystaj z tej anginy, wypoczywaj antenką ku górze, łyknij kilka sezonów serialu na Netfliksie, a albo na Disneyu, nie bez powodu stworzyłem ci tam konto, głupi fiucie. Nie wychodź z łóżka, bo nic gorszego nie może się człowiekowi z anginą przytrafić jak tej anginy powikłanie, bo serce, bo śmierć w męczarniach.” A Krzywy na to: “Nie pierdol”. I to zasadniczo kończy kwestię chorób i niedomagań.

Radek natomiast na urlopie, więc przestaliśmy nagrywać się sobie na Messengerze, co ostatnio zastępowało nam męczące wyklikiwanie tekstu na klawiaturze w smartfonach. Radek ma tak, że na urlopach przepada i nie ma z nim żadnego kontaktu, cały swój czas, którym wtedy dysponuje poświęca rodzinie. I to jest moim zdaniem postawa bardzo męska i godna naśladowania. Piszę to bez grama ironii oraz złośliwości, chociaż przyznaję uczciwie, że były okresy w moim życiu, w których miałem mu to za złe i trudno było mi to zrozumieć. Nie jest to regułą ale zdarza się, że z wiekiem uczy się człowiek różnych rzeczy i potrafi z nich odsiać to co mądre i cenne. Więc się uczę.

Jest środa i tylko patrzeć jak znów będzie piątek. Coraz bliżej do grobu. Nie ma czasu do stracenia - trzeba żyć i doświadczać jak mawiają bardziej niż mniej ogarnięci psychoterapeuci.

 

 

 

 

 

 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...