W ten weekend uczestniczyłem w Festiwalu StarFest w Lublinie. Miałem w sumie pięć spotkań: panel o fantastyce w ogóle i szczególe, wystąpienie o tym, czym jest opowieść, o tym, czy SI może tworzyć sztukę, było spotkanie autorskie i dyżur autorski.
Po raz pierwszy na lubelskim konwencie (zwanym do niedawna Falkonem) byłem niecałe dwadzieścia lat temu. Wtedy odbywał się zapewne w jakiejś szkole podstawowej, jak wszystkie tego typu imprezy w tamtych czasach. Mniej więcej dziesięć lat temu po raz pierwszy ktoś wpadł na pomysł (nie wiem, czy nie Witek Siekierzyński), by konwenty robić w bardziej prestiżowych miejscach i razem z warszawską ekipą zorganizował Polcon w hotelu. W hotelu od lat odbywa się Nordcon, ale to inna kategoria konwentu. Tam się głównie imprezuje.
Tak czy owak od słynnego warszawskiego Polconu chyba się zaczęło i tak miasto za miastem, organizacja za organizacją, ludzie zaczęli urządzać konwenty w budynkach uczelni, w halach targowych etc. i imprezy te stały się w moim odbiorze dużo bardziej eleganckie, a wciąż zawierające ten sam walor spotkania ludzi zafascynowanych fantastyką. Wciąż jest tak, że możesz zagadać do kompletnie przypadkowej osoby jedzącej obok hamburgera i rozmowa będzie płynąć w sposób interesujący i zupełnie niewymuszony.
Pamiętam, gdy odwiedziłem Digital Dragons, krakowską imprezę niby podobną do konwentów (chociaż bardzo, bardzo drogą), gdzie spotykają się głównie twórcy gier wideo. Na początku sądziłem, że zastanę tę samą atmosferę, tę samą energię, tę samą życzliwość, co na konwentach. Jakież było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że rozmowy się nie kleją, utykają w ciszy, że rozmówcy w jakiś dziwaczny i niepojęty sposób nie są tak interesujący jak dosłownie dowolny konwentowicz! Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, dlaczego tak jest. Może przyczyna leży w tym, że na konwenty jeżdżą fani, a na Digital Dragons głównie twórcy? Ale przecież z pisarzami na konwentach gada się niemniej ciekawie niż z fanami! Więc ciągle nic nie pojmuję.
Po powrocie zająłem się nadrabianiem korespondencji i oczywiście pracą nad "Starą kobietą i smokiem". Powieść w tym momencie liczy moich sto dziewiętnaście stron i ma się dobrze. Nieco boleję, że książka od Tomka Piątka utknęła na Filipinach, bo jak wyśledził nadawca, Amerykanie sądzili, że Polska i Filipiny to jedno i to samo. Życie nie przestaje zaskakiwać, a ludzka głupota nie zna granic.
Fabryka Słów ciągle milczy w sprawie wydania "Orła Białego 3".
Wracam do pracy. Najpóźniej w weekend wypuszczę nowy film. Albo o Ahsoce albo o Koanie Życia.
Trzymajcie się tam!
Trwa ładowanie...