Spotkanie

Obrazek posta

Spotkanie

Wyszedłem ze swojego wiejskiego sklepu taszcząc do samochodu kilka zgrzewek napojów. Na parkingu nie było żadnego innego pojazdu, tylko mój. Gdy się zbliżyłem, tuż obok mnie zamaszystym skrętem zaparkował spory SUV o pięknym, rubinowym kolorze. Za kierownicą siedziała kobieta o nieco zwichrzonej fryzurze. Była tak blisko, że musiałem się cofnąć i obejść swoje auto z drugiej strony. Zakląłem dyskretnie i  wkładałem zgrzewki do bagażnika, kiedy ktoś zapytał „Zbyszek?”. To była ona, kobieta z rubinu. Nie znałem jej. Nie potrafiłem nawet ocenić jej wieku. Od pewnego czasu mam kłopot z oszacowaniem wieku napotkanych ludzi. Widzę kogoś po raz pierwszy, myślę sobie „starszy facet”, a potem okazuje się, że gościu jest młodszy ode mnie o dziesięć lat. Patrzyłem na nią, a ona uśmiechając się dopytała: „Poznajesz?”. Spojrzałem jej w oczy. „Coś mi miga, ale nie wiem co” - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Uśmiechając się niepewnie wypowiedziała swoje imię i nazwisko. Bang! Nie musiała nic dopowiadać. Była moją sąsiadką na podwórku na Ogrodowej, gdy byłem dzieciakiem. 60 lat temu! Anna F. Piękna Anna F.

Dziewczyny z Ogrodowej były piękne. Jola, Anna, Grażyna. Anna była Bardotką. Jola była Giną Lollobrigidą, moja siostra Audrejką. Zawdzięczam im niemal całe swoje życie. Zaraz zrozumiecie. Rówieśniczki mojej siostry, starszej ode mnie o 4 lata,  kumplowały się, razem chodziły na prywatki, razem barwiły wilbrą tenisówki na biało, kręciły kółka hula hop na podwórku, grały w klasy. Przyjaźniły się. Były naprawdę piękne. Wyglądały i czesały się jak ówczesne gwiazdy filmowe czy słynne piosenkarki. Audrey Hepburn, Brigitte Bardot, Helen Shapiro. Ja mialem 10 lat, one po 14 i więcej. Na tym poziomie to różnica ogromna. To od nich usłyszałem o Presley'u, Paulu Ance i Brendzie Lee. Kawałki tych artystek grały do oporu z płyt pocztówkowych na gramofonach Bambino, a wtedy słychać je było na całym podwórku. Czasem mnie przygarniały, gdy chciałem się dołączyć do jakiejś zabawy, ale częściej przeganiały. Nie miałem do nich startu. One już miały chłopaków.


Moja siostra jako nastolatka.

Pewnego dnia siostra zagadała do mnie: „Chcesz iść z nami do kina? Możemy cię wziąć” i dodała „Idziemy na ‘Chcemy się bawić’…”„Jasne!” wrzasnąłem podekscytowany. Wow! O filmie było głośno, grał w nim Cliff Richard, angielski odpowiednik Elvisa. Musiałem się szybko ubrać, bo sytuacja była nagła. Pojechaliśmy taksówką – one i ja. Ich było cztery, ja byłem piąty, taksówka była czarną „Wołgą”, bardzo szeroką i trzy osoby z tylu to była nadal wielka wygoda, ale taksówkarz kazał mnie schować, bo przepisy. Dałem nura i ułożyłem się na butach dziewczyn. Leżałem całą drogę z Ogrodowej na Żurawią, gdzie było kino „Śląsk”. Po latach stało się moim ukochanym kinem „Iluzjon”. Tego dnia czekały mnie wielkie emocje. Na miejscu okazało się, że film jest od lat 15, a po mnie było widać, że nie mam tyle. Bileterki się uparły, żeby mnie nie wpuścić. Dziewczyny zaczęły błagać, zarzekać się, przysięgać i w końcu mnie wpuszczono. Film oglądałem z zapartym tchem. Po raz pierwszy zobaczyłem gitary elektryczne w akcji (The Shadows) i usłyszałem ich dźwięk. Magia. Po raz pierwszy zobaczyłem Cliffa Richarda. Po latach jego kawałek „Devil Woman” grywałem na dancingach w Chicago. Po raz pierwszy zobaczyłem w akcji pirackie radio, które miało nadajnik ukryty na straganie warzywnym pod stertą jabłek i nadawało na cały Londyn. Wkrótce replikowaliśmy pomysł z kumplem Krzyśkiem, który mieszkał nade mną – przeciągnęliśmy druciki z jednego okna do drugiego i po kablu nadawaliśmy sobie piosenki z płyt. Po raz pierwszy zobaczyłem prawdziwą pokoleniową rebelię, kiedy to warzywne pirackie radio nadało zakazaną muzykę na częstotliwości rządowej i tym przykryło oficjalny kanał BBC – usłyszała tę muzykę cała Anglia. Tego wieczoru dostałem pierdolca na punkcie elektrycznej gitary, muzyki, buntu i kobiet.


Bilet zafundowała mi Anna. Była Bardotką i walczyła o wpuszczenie mnie na seans najostrzej. Miała pójść z kimś, kto zrezygnował. Ale to wszystko przypomniałem sobie później już po tym, jak pod sklepem Anna uśmiechając się powiedziała „Obserwuję cię na Facebooku…”, a ja zaskoczony tym spotkaniem pozdrowiłem ją, pożegnałem i odjechałem do domu. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego przypadku. Z tego jak wielki miałem fart, że ta dziewczyna kiedyś została moja obrończynią w wejściu do kina. Teraz musiała mieć mocno ponad 70 lat i nie wyglądała na tyle. I nadal miała to coś w urodzie. 

Szukałem jej przez ostatnie dni na FB, ale mimo dość unikalnego, lekko włosko brzmiącego nazwiska, znalazłem 8 takich Ann i żadna nie była nią. Może ją spotkam na wsi któregoś dnia raz jeszcze? Powiem jej to wszystko, co wyżej.


* * *

Oglądałem serial "Informacja zwrotna". Co mnie zaskakuje, to że treści we współczesnych książkach, odkrywcze dla młodszych ode mnie ludzi, a stanowiące codzienność w moim dawnym życiu, stają się główną kanwą wychwalanych powieści. Tak było w "Żółtym szaliku" Pilcha, gdzie picie kwasu chlebowego przez alkoholika granego przez Gajosa jest tak prawdziwe, że wyjęte z mojego pamiętnika. Tyle że myśmy swoich pamiętników nie publikowali.

Arek Jakubik zagrał alkoholika w fazie upadku tak dokładnie, że aż się poczułem dreszcze. Aktorzy polscy nie potrafią grać pijaków, potrafią ich co najwyżej udawać. A tu trzeba być pijakiem, a nie udawać pijaka. W "Ćmie barowej" genialnie zagrał pijaka (domniemanie, że Charlesa Bukowskiego) Mickey Rourke - to był mój wzór. Nikt, kto sam nisko nie upadł, nie zrozumie tej skali trudności. A tu Arek, człowiek niezmiernie sympatyczny, przyszorował po dnie bardzo dokładnie. Jeden do jednego. Aż mu wysłałem gratulacje sms'em, na co się ucieszył. 


Formuła "Nazywam się Iks Igrekowicz, jestem alkoholikiem" wygłasza każdy, kto bierze udział w terapii czy na spotkaniach Anonimowych Alkoholików. To jest pierwszy krok - krok przełomu. Przyznać się. Tymczasem jeden z moich wielkich przyjaciół, który wyznaje czasem, ze jest alkoholikiem (bo jest) używa innego słowa - alkoholista. Bardzo mi się podoba: "Jestem niepijącym od 35 lat alkoholistą".

(Mało kto wie, że jednym z twórców ruchu AA i jego propagatorem w Polsce był Robert Gamble, anglikański pastor mieszkający w Polsce z przerwami od 1958 roku, właściciel wydawnictwa "Media Rodzina" (polski wydawca serii "Harry Potter") i - co zaskakuje bodaj najbardziej - członek słynnej rodziny Procter&Gamble, miliarderów, właścicieli marek Ariel, Fairy, Braun, Vizir, Head&Shoulders, Gillette, Orał-B, Fairy, Old Spice... Robert Gamble zmarł w 2020 roku) 

Przy okazji alkoholisty: wczoraj przeglądając Instagram natknąłem się na video poradę jakiejś dziewczyny odnośnie zdrady. "Jak się zachować wobec partnera, który cię zdradził?". I ona użyła pięknego określenia "zdradziciel". Co zrobić, kiedy zdradziciel patrzy ci w oczy? - mówi. Polubiłem to określenie. Prawie tak udane, jak wymyślone przez Tomka Stańkę zdanie "Kurt Cobain odebrał sobie samobójstwo".

Tytus mi zwrócił uwagę na to, że podstawowym błędem polskich aktorów jest zbyt wyrazista dykcja, kiedy grają  ludzi marginesu. Nawet, kiedy grają meneli z Pelcowizny, mówią idealną polszczyzną, z bezbłędną wymową, wybrzmiewa u nich każda końcówka, każda zbitka spółgłosek , której w realu nikt tak dokładnie mówi. I coś w tym jest. Właśnie dla sprawdzenia odsłuchałem kilka pijacko-narkotycznych monologów Ala Pacino w "Człowieku z blizną" i wszystko, co mówi, mówi zrozumiale, a jednak nie jest to szlif amsterdamski i w sumie mówi jak menel. 

* * *

W 1983 roku graliśmy w kwartecie Waglewski, Morawski, Nowicki, Hołdys. Tworzyliśmy nową muzykę w burzliwy sposób. Jak tylko nam wychodziło coś ładnego, szukaliśmy rys, skaz, zgrzytów, burczenia, dysonansów, żeby nie było za słodko. Szło nam dobrze, komponowałem mnóstwo nowych dla mnie dźwięków, zaś Wagiel eksplodował talentem niespotykanym. Jakby ktoś odkorkował szampana. Piosenek mieliśmy tabun. Brakowało jedynie tekstów.

Był to czas zaduchu po stanie wojennym. Polska była bura, nie było neonów, billboardów, kolorowych aut. Wciąż dużo milicji na ulicach. Do tego pora roku jesienno-zimowa. Któregoś dnia Wojtek zanucił piękną piosenkę i natychmiast na serwetce napisałem do niej tekst. „6 lat w Białołęce”. Nad tekstami do innych utworów ślęczałem i nie miałem żadnych efektów. Próby zaczynaliśmy o 10 rano i trwały do 15. Któregoś dnia nie mając nic innego do roboty pojechałem do kina „Iluzjon”. W programie były całe pakiety tematyczne. Pamiętam jak dziś: „Filmy z Dustinem Hoffmanem”, „Tysiąc spojrzeń Fritza Langa”, „Klasyki westernu”. Stałem z kartką w ręku i oznaczałem tematy, które mnie jakoś zainteresowały. Patrzyłem też na godziny seansów, żeby nie zarwać żadnej próby. Kupiłem kilka karnetów tematycznych, po cztery filmy każdy, kontrolując jedynie seanse popołudniowe i wieczorne. Wyszło mi, że na niektóre filmy mogłem iść jeden po drugim, raz wypadły mi trzy różne seanse tego samego dnia, ciurkiem. Mam wrażenie, że pierwszym filmem, jaki wtedy w tym amoku obejrzałem, był „Mały wielki człowiek”, a może „Cat Balou” z boską Jane Fondą. A potem stary film „1000 oczu doktora Mabus’a” Langa. Potem coś Chaplina. Szaleństwo. Cudowne szaleństwo.

Kiedy kończyły się seanse, wychodziłem z kina na ponure miasto i doznawałem olśnienia. Oto przez dwie czy cztery godziny mieszkałem w cudownym świecie na ekranie, a po wyjściu lądowałem w najbardziej ponurej rzeczywistości w życiu. Oglądając dwa filmy tego samego dnia byłem tak nasączony ich treścią i lepszym światem, że mroczna Warszawa przegrywała każdą rundę. Klapki się otworzyły. Zacząłem pisać teksty jak natchniony, jeden po drugim, każdy inny, bez związku z kinem czy Jaruzelskim. Okazało się, że rozważanie rzeczywistości i rozkminianie komuny potrafiło we mnie zabić kreatywność – jej odkorkowanie następowało z chwilą zapomnienia i spotkania na swojej drodze Lee Marvina zamiast zomowców. W iluzjonowej euforii ciągu tygodnia napisałem 20 tekstów. Naprawdę niezłych. 
 

Boska scena z filmu "Zbieg z Alcatraz" z Lee Marvinem

Na płycie „Świnie” wszystkie teksty były mojego autorstwa. Połowa kompozycji piosenek była moja, połowa Wojtka. W tamtym czasie prawo autorskie nie uznawało wkładu wykonawców - tantiemy należały się tylko autorom tekstów i muzyki. Zaproponowałem, żebyśmy w ZAIKS-ie zarejestrowali wszystkie utwory jako współautorskie dzieła całego kwartetu. Zespół doznał szoku, ale Wojtek się zgodził i tak się stało. Tak jest też napisane na płycie. 

* * *
Polecam Wam ciekawostkę. Bardzo podoba mi się telewizyjna reklama 
antyhejterskiego  projektu Uniqua z udziałem Igo, Sary James i duetu Loczniki. Ci ostatni (duet dziewczyna i chłopak) reprezentują nowy nurt internetowej twórczości - odtwarzanie scen z gier komputerowych z zachowaniem całej stylistyki, ruchów, mimiki. Podoba mi się :)


plus -> LOCZNIKI OFFICIAL: 
https://www.facebook.com/p/loczniki_official-100088805982803/

Zobacz również

Sabała
Źródła dźwięku
Początek i koniec

Komentarze (10)

Trwa ładowanie...