"We wrzesniu nie pada śnieg!" Operacja Market Garden oczami Niemców.

Obrazek posta

Porucznik Joseph Enthammer, oficer artylerii Wehrmachtu, spoglądając w kierunku Oosterbeeku, ujrzał coś, co wydało mu się białymi płatkami śniegu wiszącymi w powietrzu.

„Nie może być”, zdumiał się. „We wrześniu nie pada śnieg!”.

 

To, co wydawało się płatkami śniegu było czaszami spadochronów brytyjskich wojsk powietrznodesantowych.
 

Był 17 września 1944 roku.

 

Enthammerowi nie przyszło nawet przez myśl, że właśnie oglądał początek operacji „Market Garden”. Zsynchronizowane działania spadochroniarzy i wojsk lądowych miały otworzyć drogę, wiodącą holenderskimi mostami, do serca III Rzeszy.

Każdy, jakkolwiek zainteresowany II wojną światową, wie czym była ta operacja i jest w stanie powiedzieć na czym z grubsza polegała i jak wyglądała jej, ekhm, realizacja.
Pamiętamy też o udziale polskich żołnierzy z 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej pod dowództwem generała Sosabowskiego. Czytaliśmy o tym, widzieliśmy to w znakomitym i do dziś robiącym wrażenie “O jeden most za daleko”, czy w legendarnym serialu “Kompania Braci”.

Znakomita większość źródeł i opracowań pochodzi ze strony Aliantów.

Ale ja opiszę Wam jej początek z perspektywy Niemców i to, jak wyglądało zaskoczenie i niemalże improwizowana mobilizacja jednostek, którym udało się zniweczyć “cały mistrerny plan” autorstwa brytyjskiego marszałka Bernarda Montgomeryego. Plan wyszedł właśnie tak, jak idzie dalsza część tego legendarnego cytatu “Siary” w Kilerów 2-óch.


Zacznijmy od tego, że aliancki wywiad w swej “nieomylności” donosił, że w Holandii, w miejscach gdzie mieli lądować brytyjscy i amerykańscy spadochroniarze stacjonują słabo wyszkolone i niedoświadczone w boju “jednostki młodzieży i starców”.

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna - alianccy spadochroniarze lądowali “na głowach” reorganizowanych po wycofaniu się z Francji niemieckich dywizji pancernych.
Jednostki niemieckie były mocno przetrzebione, można śmiało napisać że lizały rany po otrzymaniu srogiego łomotu po operacji Overlord. Niektóre z dywizji miał 20-30% stanu.
Były to jednak siły, które dla rozrzuconych na dużym obszarze spadochroniarzy, pozbawionych ciężkiego sprzętu stanowiły ogromne zagrożenie.

Rankiem 17 września SS-Standartenführer Walther Harzer, dowódca 9. Dywizji Pancernej SS “Hohenstaufen” przebywał w koszarach Hoenderloo na północ od Arnhem i Deelen, gdzie dokonywał przeglądu niedobitków z jego dywizji. „Był słoneczny dzień – wspominał – typowo cicha i spokojna niedziela”.

Harzer cieszył się perspektywą powrotu do domu, zamierzał bowiem właśnie tam świętować swoje urodziny. „Kiedy żołnierze rozeszli się do swoich kwater, udałem się z oficerami do kasyna na obiad – wspominał Harzer. – Zobaczyliśmy wtedy na niebie Arnhem pierwsze brytyjskie spadochrony”.

 

Widok ten nie zaniepokoił zbytnio Harzera i nie zamierzał on z tego powodu zmieniać swoich planów. Doszedł do wniosku, że „na tym etapie nie można było ocenić, czy to zakrojona na większą skalę operacja, więc spokojnie zasiedliśmy do obiadu”. 

 

Niebawem jednak zatelefonował nie kto inny, jak sam SS-Obergruppenführer Wilhelm Bittrich. Oficer, który “zjadł zęby” na dowodzeniu - najpierw pułkiem “Deutschland”  w ramach Dywizji LSSAH w trakcie agresji na Polskę, by następnie podczas ataku na ZSRR dowodzić 2. Dywizją Pancerną SS Das Reich. 

Po awansie na Obergruppenführera i przeniesieniu do Francji objął dowodzenie nad II Korpusem Pancernym SS, którego częścią była właśnie dywizja “Hohenstaufen” pod dowództwem Harzera.
Bittrich nakazał Harzerowi przenieść stanowisko dowodzenia do budynku szkoły na północnym przedmieściu Arnhem. Harzer doskonale wiedział, że jeżeli tak szybko zadzwonił do niego dowódca całego Korpusu, to sprawa jest dużo poważniejsza, niż myślał. 

 

Po szybkim przeanalizowaniu sytuacji taktycznej doszedł do wniosku, że dla utrzymania miasta kluczowe znaczenie miało kontrolowanie dwóch szos prowadzących do niego od zachodu: Utrecht–Arnhem i Ede–Arnhem.

Jeśli zdoła okrakiem zaryglować obie te arterie, to brytyjskie wojska powietrznodesantowe nie dotrą do miasta. Popełnił jednak błąd, nie dostrzegając znaczenia jeszcze jednej drogi, biegnącej wzdłuż rzeki. To właśnie tamtędy Brytyjczycy mieli podejść do mostu drogowego w Arnhem.


Harzer wiedział, że dla powstrzymania ataku przeciwnika musi jak najszybciej przerzucić swoich ludzi do Oosterbeek. Problemem jednak był stan pojazdów, których ponowne doprowadzenie do stanu używalności po celowym demontażu elementów jezdnych musiało potrwać wiele godzin. 

Musiał działać natychmiast, dlatego wezwał przebywającego na północny wschód od Arnhem dowódcę artylerii dywizyjnej, SS-Obersturmbannführera Ludwiga Spindlera, i rozkazał mu zająć pozycje obronne pomiędzy Dolnym Renem a dworcem kolejowym w Arnhem.

 

Spindler miał objąć dowództwo nad swoimi artylerzystami oraz grenadierami pancernymi z obu dywizyjnych pułków. SS-Hauptsturmführer Hans Möller, dowódca batalionu saperów, otrzymał podobne rozkazy i miał bronić obszaru na wschód od parku Den Brink w pobliżu dworca. Linia kolejowa przebiegała łukiem wokół zachodnich przedmieść, stanowiąc dogodne oparcie dla obrońców. Park Den Brink górował nad terenem położonym za nią.


Następnie Harzer skontaktował się z SS-Hauptsturmführerem Klausem von Allwordenem, dowodzącym tym, co jeszcze pozostało z dywizyjnego batalionu niszczycieli czołgów w Apeldoorn na północny wschód od Hoenderloo. Von Allworden zameldował, że ma około 120 żołnierzy, kilka dział samobieżnych i parę holowanych armat przeciwpancernych kal. 75 mm. Harzer rozkazał mu zająć pozycje na północ od Arnhem.

SS-Oberführer Harmel, dowódca 10. Dywizji Pancernej “Frundsberg” miał tej nocy wrócić z Niemiec, w chwili rozpoczęcia operacji Market Garden przebywał w Bad Saarnow pod Berlinem u SS-Brigadeführera Hansa Jüttnera, szefa Głównego Urzędu Waffen SS, kiedy przyszła depesza od Bittricha wzywająca go do natychmiastowego powrotu. 

Wybiegł na zewnątrz i wskoczył do samochodu. „Wracamy do Arnhem! Jedź jak szatan” – rozkazał swojemu kierowcy SS-Rottenführerowi Seppowi Hinterholzerowi.

Ku jego irytacji jazda potrwała jedenaście i pół godziny. 

Pod nieobecność Harmela, SS-Obersturmbannführer Paetsch, dowódca 10. Pułku Pancernego SS, usiłował działać, podnosząc alarm w 10. Dywizji Pancernej SS Frundsberg, której dowódca był wciąż w drodze. Najlepszym pododdziałem, jaki miał do dyspozycji, był batalion rozpoznawczy SS-Sturmbannführera Brinkmanna.

 

Pododdział ten miał do Arnhem najdalej ze wszystkich elementów II Korpusu Pancernego SS. Batalion rozpoznawczy pod dowództwem Brinkmanna stacjonował na wschód od kwatery głównej Harmela w Ruurlo, w wioskach Borculo i Eibergen. 

Ze zrozumiałych powodów Paetscha niepokoiła także sytuacja na obszarze na wschód od Arnhem i rozkazał Brinkmannowi skierować część jego ludzi do zabezpieczenia miejscowości Emmerich i Wesel. Na skutek tego do działań w obszarze na zachód od Arnhem mogła zostać przeznaczona tylko jedna kompania pod dowództwem Karla Ziebrechta.

 

Generał Wehrmachtu, Hans von Tettau umieścił swoje stanowisko dowodzenia w Grebbebrgu, ok. 16 kilometrów na zachód od Arnhem. Otrzymywał sprzeczne meldunki o miejscach desantu, ale z powodu manekinów spadochroniarzy zrzuconych na południowy wschód od Utrechtu wydawało się, że nieprzyjacielowi nie chodzi o Arnhem.


 

Kiedy w Hadze SS-Obergruppenführer Rauter odebrał wiadomość o desantach, postanowił wesprzeć von Tettaua. Natychmiast zatelefonował do SS-Haupsturmführera Hellego, dowodzącego batalionem wartowniczym holenderskiego SS w obozie koncentracyjnym Amersfoort.

 

Helle w tym czasie przebywał w towarzystwie swojej kochanki pochodzącej z holenderskiej Jawy i nie życzył sobie, aby mu przeszkadzano. Kiedy SS-Obersturmführer Naumann odebrał telefon, Rauter rozkazał przekazać Hellemu, że ma się on natychmiast zameldować. Helle niechętnie pożegnał kochankę i skontaktował się z kwaterą główną von Tettaua.

 

Otrzymał rozkaz dotarcia ze swoim batalionem do Ede na północny zachód od Oosterbeek. Kiedy ludzie Hellego, wartownicy z obozu koncentracyjnego, którzy siłą rzeczy nie mieli doświadczenia bojowego dowiedzieli się, że czeka ich walka, ich morale natychmiast katastrofalnie spadło. W czasie przemarszu wielu esesmanów zdezerterowało.

 

O 16.20 Tettau porozumiał się z SS-Sturmbannführerem Krafftem zabezpieczającym rejon na zachód od Oosterbeek i poinformował go, że przeciwnik rzekomo desantował się w Driel i Nijmegen. Krafft zwrotnie zameldował o sytuacji w Wolfheze i prosił o przysłanie wsparcia.

 

Von Tettau zapewnił go, że organizuje je sztab dysponujący Grupą Bojową „Eberwein” złożoną z pułku szkolno-zapasowego „Hermann Göring” i kadry Szkoły SS, podlegającej szefowi SD Rauterowi. Był jednak poważny problem – żadna z tych grup nie była w stanie dotrzeć do Kraffta wcześniej niż rankiem następnego dnia.


Również SS-Standartenführer Hans Lippert miał się zameldować u von Tettaua w Grebbenburgu. Jego szkoła podoficerska została rozbudowana do rozmiarów pułku, czyli co najmniej trzech batalionów. Na skutek chaotycznych meldunków o alianckich desantach w Utrechcie, Veendaal, Dortrechcie i Tiel von Tettau do końca dnia nie wydał Lippertowi żadnych rozkazów.

 

Lippert był weteranem 9. Dywizji Pancernej SS Hohenstaufen, a większość jego kursantów miała już za sobą rok służby. Dla wielu z nich były to doświadczenia z walk na froncie wschodnim. Oznaczało to, że mają niemałe doświadczenie w walce i byliby bardzo cennym wsparciem.

Około 17.00 Harzer przyjechał do majora Schleifenbauma, który pod nieobecność generała majora Kussina, dowódcy całości sił niemieckich w regionie Arnhem, usiłował zorganizować obronę mostu w Arnhem.

Generał major Friedrich Kussin nie pojawił się już w sztabie. Samochód Kussina, którym wracał z osobistego rozeznania się w sytuacji, został ostrzelany przez pluton zwiadowczy brytyjskiego 3. Batalionu Spadochronowego na skrzyżowaniu Wolfhezerweg i Utrechtseweg. Kussin i jego kierowca zginęli na miejscu.

Brytyjczycy na razie nie pokazali się w mieście. Zdecydowano, że wszystkie jednostki będące w rejonie dworca kolejowego, czy dopiero przybyłe, czy czekające na transport, mają wziąć udział w boju.

Absolutnie wszyscy musieli być uzbrojeni i otrzymać przydział liniowy. Byli wśród nich SS-Unterscharführer Alfred Ringsdorf, który właśnie przyjechał do Arnhem, i sierżant sztabowy Emil Petersen ze Służby Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst) czekający na pociąg do Niemiec. Petersen i jego 35 podwładnych nie jadło nic od 25 godzin. Bittrich również pojawił się w Arnhem, inspekcjonując stanowisko dowodzenia SS-Hauptsturmführera Möllera w rejonie Den Brink.

Dworca i linii kolejowych strzegły karabiny maszynowe i strzelcy wyborowi. Drogi wylotowe były patrolowane przez samochody pancerne. Obrona robiła wrażenie solidnie zorganizowanej. W tym czasie mechanicy Harzera harowali całe popołudnie, aby doprowadzić do gotowości częściowo rozebrane do transportu wozy bojowe.

 

Około 18.30 czterdzieści pojazdów z batalionu rozpoznawczego SS-Hauptsturmführera Gräbnera było gotowych ruszać z Hoenderloo na południe. Ich zadaniem było przeprowadzenie rozpoznania w stronę Nijmegen i dostarczenie informacji o działaniach nieprzyjaciela. Gräbner przejechał przez prawie wymarłe Arnhem i tuż przed 19.00 jego kolumna przekroczyła rzekę mostem drogowym. Półtora kilometra dalej Gräbner meldował do sztabu dywizji: „Nieprzyjaciela nie napotkano. Nie ma żadnych spadochroniarzy”.

 

Jednak w Arnhem panowało zamieszanie. Major Schleifenbaum nie był w stanie ostrzec wszystkich niemieckich jednostek zmierzających do miasta. Skutki można było przewidzieć. Jednostka artylerii przeciwlotniczej Luftwaffe – 80 żołnierzy obsługujących armaty kalibru 20 mm i 88 mm – zaraz przy wkroczeniu do Arnhem dostała się pod ostrzał Brytyjczyków.

 

Przeciwlotnicy wyskoczyli z pojazdów i z miejsca podjęli walkę. W innym miejscu niemieccy saperzy szturmowi jadący czterema ciężarówkami, ze zdumieniem dostrzegli pociski smugowe przelatujące nad drogą. „Idioci! Urządzili sobie ćwiczenia!”. Pomyślał jeden z żołnierzy. Nagle zza drogi dobiegł go wściekły ryk jakiegoś majora: „To ostra amunicja – Angole wylądowali!”. 

 

Sierżant Petersen i jego podwładni otrzymali przydział do kompanii liczącej ok. 250 ludzi. Był jednak jeden problem – nie wszyscy byli uzbrojeni. Tylko Petersen i jego czterej ludzie mieli pistolety maszynowe. W koszarach SS wydano im wiekowe karabiny. Nawet uzbrojeni nie byli jednak zachwyceni perspektywą walki u boku Waffen-SS.

 

O zmierzchu maszerowali już przez Arnhem, docierając na odległość 250 metrów od mostu. Nagle zorientowali się, że obok idą brytyjscy spadochroniarze. Gdy wszyscy dostrzegli pomyłkę, z obu stron padły strzały. Petersen, czołgając się, ukrył się w małym parku, gdzie napotkał większość ludzi ze swojego plutonu. Brytyjczycy obsadzili budynki po obu stronach parku i niemiecka kompania znalazła się w silnym ogniu krzyżowym.

 

Gräbner nie otrzymał szczegółowych rozkazów i nie wzmocnił straży na moście drogowym w Arnhem. Miał tylko karabin maszynowy w umocnionym stanowisku osłaniany przez jeden samochód pancerny. Niecałe pół godziny po przejeździe kolumny Gräbnera Brytyjczycy opanowali północny przyczółek mostu. Szybko zlikwidowali obsługę kaemu w schronie. Stanowiący jego załogę młodzi esesmani byli żółtodziobami i nawet nie patrolowali przedpola. Czuli się bezpieczni w schronie, tak przynajmniej myśleli. (…)


Paradoksalnie, utrata bunkra okazała się korzystna dla przebiegu niemieckiej obrony. W chwili gdy Brytyjczycy zamierzali przejść po moście, od południowego przyczółka nadjechały cztery ciężarówki wypełnione grenadierami pancernymi. Kierowca pierwszej z nich, widząc pożar, zwolnił, aby zorientować się w sytuacji, i znalazł się pod ogniem Brytyjczyków. Po kilku chwilach wszystkie ciężarówki płonęły, a wielu grenadierów skakało z krzykiem z mostu do rzeki.

 

Pozostali, ciągle oszołomieni, zostali wzięci do niewoli. Płonące ciężarówki na nowo oświetliły most i ta iluminacja w połączeniu z wysoką temperaturą skutecznie powstrzymała Brytyjczyków przed próbą opanowania południowego przyczółka.

 

W wir zamieszania w Arnhem dostały się także inne jednostki. Był to między nimi batalion SS-Hauptsturmführera Karla-Heinza Eulinga z 10. Dywizji Pancernej SS, który miał wzmocnić garnizon w Nijmegen. 

Na północnym przyczółku mostu jego awangarda dostała się pod silny ostrzał. Do mostu maszerowała także kompania z 21. pułku grenadierów pancernych SS, również z 10. DPanc SS. Służący w nim SS-Rottenführer Rudolf Trapp razem z wieloma kolegami pedałował energicznie z Deventer do Arnhem na „zarekwirowanym” rowerze.


Kiedy dotarli do przedmieść Arnhem, zostawili rowery i pieszo ruszyli w stronę mostu. „Było chyba koło ósmej wieczorem – wspominał Trapp – bo już zapadał zmierzch”. Ich zadaniem było oczyszczenie domów położonych pod wiaduktem mostowym. Wkrótce zaczęli padać pierwsi zabici i ranni.

 

Trappowi i kolegom brakowało broni i musieli korzystać z…karabinów poległych i rannych Brytyjczyków „Później dostaliśmy trochę pancerfaustów i amunicji”. Było jasne, że Brytyjczycy zorganizowali silną obronę północnego przyczółka mostu opartą na pobliskich budynkach.



 

Na miejscu walki zjawiła się także wreszcie kompania z 10. batalionu rozpoznawczego SS, dowodzona przez Karla Ziebrechta. Jej zadaniem było rozpoznanie podejść do mostu. Gdy tylko samochody pancerne ruszyły naprzód, zostały ostrzelane i było jasne, że Brytyjczycy mocno trzymają okolicę. Karabiny maszynowe Ziebrechta odpowiedziały ogniem, ale kompania była zbyt słaba, aby dokonać czegoś więcej. Jej dowódca zameldował przez radio Paetschowi o swoich ustaleniach.

 

Opanowanie przez Brytyjczyków północnego przyczółka mostu oznaczało, że Harmel był zmuszony poszukiwać innej drogi przedostania się ze swoimi ludźmi przez rzekę. Uważał, że za tę sytuację odpowiedzialność ponosi Gräbner. „Gdyby tylko zostawił kilku żołnierzy dla wzmocnienia ochrony mostu – narzekał – wszystko potoczyłoby się inaczej” .

Jednak to Harzer rozkazał Gräbnerowi skupić uwagę na sytuacji w Nijmegen. Prawdziwym winowajcą był Kussin, którego nie było w sztabie obrony akurat w chwili, gdy był tam najbardziej potrzebny. W rezultacie bój o most toczono w całkowitej improwizacji i nikt nie sprawował ogólnego dowództwa.

Po tym tekście, opisującym chaotyczne i naprędce sklecone przygotowanie do obrony, tym bardziej zdziwić się można jakim cudem operacja Market Garden się nie powiodła?
Widzimy, że niemieccy dowódcy niejednokrotnie stawali na głowie, żeby zmobilizować wszelkie dostępne siły do obrony przed atakiem Aliantów.

Niestety tragiczne dowodzenie w skali makro, słabe rozpoznanie, jak i rzeczywiste zaplanowanie operacji po stronie dowództwa wojsk alianckich było jeszcze gorsze.
Z tego właśnie powodu operacja Market Garden zakończyła się wielkim niepowodzeniem i optymistycznie ogłaszane “spędzenie Świąt Bożego Narodzenia w domu” okazało się tylko mrzonką.

Wojna miała potrwać jeszcze osiem długich miesięcy i pochłonąć co najmniej setki tysięcy ludzkich istnień. Kto wie, ile z nich mogło zostać oszczędzonych, gdyby operacja Market Garden powiodła się, mimo tragicznego rozpoznania ale wciąż dobrze ją przeprowadzono, gdyby wykorzystano słabość organizacyjną Niemców.

 




 

#historia #iiwojnaświatowa #marketgarden #waffenss

Zobacz również

Grupy, frakcje i formacje: DEVGRU - elita NAVY SEALs
Rozejm Bożonarodzeniowy
(Nie)zapomniane zwycięstwo - Powstanie Wielkopolskie

Komentarze (2)

Trwa ładowanie...