WIDEOESEJ: Adorno: Filozof, który się (nie) śmiał | Alan Moore, Batman i filozofia śmiechu

Obrazek posta

 

obejrzyj na YouTube

 

W epilogu komiksu Batman: Zabójczy Żart, gdy jest już po wszystkim, akcja dobiegła końca, niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a konflikt został – z braku lepszego określenia – rozwiązany, aresztowany przez Batmana Joker opowiada mu żart. Żart ten brzmi tak:

 

Widzisz, mamy tych dwóch gości w zakładzie dla obłąkanych. Jednej nocy obaj zdecydowali, że nie chcą już żyć w wariatkowie i postanowili uciec. Wspięli się więc na dach i księżycowym świetle nocy widzą przed sobą dachy miasta rozciągające się aż po horyzont… wiodące ku wolności. Pierwszy z tych gości przeskakuje na sąsiedni dach bez żadnego problemu, ale jego towarzyszowi brakuje odwagi, by pójść w jego ślady. Boi się, że nie doskoczy i spadnie. Więc ten pierwszy facet wpadł na pomysł i mówi: „Hej! Mam tu latarkę! Poświecę ci, a ty przejdziesz po promieniu na drugą stronę i do mnie dołączysz!”. Na co ten drugi kręci głową i mówi: „Masz mnie za wariata? Wyłączysz latarkę jak będę w połowie drogi!”.

 

Po opowiedzeniu żartu, w obliczu marsowej twarzy Batmana, Joker zaczyna chichotać pod nosem i w końcu otwarcie śmiać się z opowiedzianego przez siebie dowcipu. I nagle, zupełnie niespodziewanie, Batman łamie się i również zaczyna się śmiać. W jednym krótkim momencie obaj łączą się we wspólnym wybuchu śmiechu.

*

Scenarzysta komiksu Batman: Zabójczy Żart, Alan Moore, cieszy się dość specyficzną reputacją. Z jednej strony w pełni zasłużenie uznawany jest za jedną z najważniejszych osób w historii komiksu superbohaterskiego. Gdy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ten gatunek przechodził potężny kryzys tożsamości, amerykańskie wydawnictwa publikujące  komiksowe serie o superbohaterach zaczęły zapraszać do współpracy scenarzystów z Wysp Brytyjskich – twórców, którzy rozwijali się w innym środowisku, na innych warunkach i w innej rzeczywistości polityczno-społecznej niż ich amerykańscy koledzy. Doprowadziło to do małej rewolucji w amerykańskim komiksie, powszechnie znanej jako Brytyjska Inwazja. Tacy twórcy jak Neil Gaiman, Peter Milligan i Grant Morrison zajęli się niekiedy bardzo odważnym eksperymentowaniem z klasycznymi postaciami z komiksów superbohaterskich. Alan Moore uznawany jest za pioniera tych zmian, a komiksy, które współtworzył w ramach współpracy z wydawnictwem DC Comics – jak Potwór z Bagien, Hellblazer, Strażnicy czy choćby właśnie Zabójczy Żart, do dnia dzisiejszego inspirują kolejne pokolenia twórców komiksowych.

Z drugiej jednak strony, współcześnie Alan Moore kojarzony jest raczej z narzekaniem na komiksy i kino superbohaterskie, na krytykowanie tych samych tendencji w popkulturze, które sam Moore pomógł spopularyzować trzydzieści, czterdzieści lat temu. Oto jedna z jego wypowiedzi w wywiadzie udzielonym w dwa tysiące dwudziestym roku portalowi Deadline:

 

Obecnie większość ludzi utożsamia komiksy z filmami o superbohaterach. (…) Te filmy zrujnowały kino, a także w pewnym stopniu zepsuły całą kulturę. Kilka lat temu uznałem za niepokojący fakt, że setki tysięcy dorosłych ludzi ustawia się w kolejce, aby zobaczyć postacie stworzone 50 lat temu, po to, aby zabawiać dwunastoletnich chłopców.

 

Alan Moore ma bardzo skomplikowany stosunek do swojego dziedzictwa i żeby zrozumieć, skąd mu to się wzięło musimy pokrótce przyjrzeć się jego karierze. Moore znany jest z pracy przy takich komiksach jak Superman, Batman, Zielona Latarnia i Potwór z Bagien, ale – co istotne – był to bardzo krótki okres w jego bujnej karierze scenarzysty komiksowego, trwał bowiem raptem pięć lat. Moore mocno zaangażowany był wówczas w obronę idei praw autorskich. Komiksy superbohaterskie takich wydawców jak Marvel czy DC powstają na zlecenie, co oznacza, że po zakończeniu pracy, ich twórcy tracą prawa do wymyślonych przez siebie postaci i napisanych historii – stają się one własnością wydawnictwa. Mimo to, Alan Moore zawsze gdy tylko mógł, konsultował się z twórcami postaci, o których właśnie pisał i dbał o to, by jego twórczość pozostawała w nakreślonych przez nich ramach.

Moore rozstał się z wydawnictwem DC – i z wydawcami głównego nurtu w ogóle – pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy wskutek kilku niefortunnych kruczków w umowie, on i rysownik Dave Gibbons stracili prawa do Strażników, ich najpopularniejszego komiksu. Kiedyś już ze szczegółami opowiadałem na moim kanale o tej sytuacji, w największym jednak skrócie – Moore i Gibbons ustalili z wydawnictwem, że prawa do publikacji wrócą do autorów, gdy wyczerpie się nakład komiksu, ale ponieważ w międzyczasie upowszechniła się metoda bardzo taniego druku, a Strażnicy okazali się szalenie popularnym komiksem, do dnia dzisiejszego wydawca dba o to, by nakład nigdy się nie wyczerpał, w praktyce na zawsze odbierając prawa do komiksu jego twórcom.

Gdy oczywistym stało się, że nigdy nie odzyska praw do Strażników, Moore przyłączył się do najmłodszego pokolenia amerykańskich twórców komiksowych, którzy postanowili zbuntować się przeciwko takiemu stanowi rzeczy i stworzyć komiksową alternatywę w postaci dużego wydawnictwa, gwarantującego autorom pełnię praw do ich twórczości. To wydawnictwo nosiło nazwę Image Comics i o ile wciąż jeszcze istnieje i pełni naprawdę istotną rolę na komiksowym rynku w USA, o tyle w międzyczasie doszło w nim do wielu przetasowań, kilka razy prawie zbankrutowało, a część jego komponentów odsprzedano wydawnictwu DC. Temu samemu, z którym Alan do dnia dzisiejszego ma kosę o tę sprawę ze Strażnikami. Tak się złożyło, że jeden z tych wyprzedanych komponentów był aktywnie współtworzony przez Moore’a. Moore ponownie więc znalazł się w sytuacji, w której pracował dla wydawnictwa nadużywającego swojej pozycji, by wyzyskiwać podwykonawców.

Od tamtego czasu Moore coraz bardziej wycofywał się z pisania komiksów, aż w końcu przeszedł na emeryturę. Jego ostatnią ważniejszą komiksową serią była Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Liga wystartowała jako całkiem niezła postmodernistyczna seria, która zmieniała dziewiętnastowieczną literaturę przygodową w coś podobnego do superbohaterskiego uniwersum, ale z czasem zaczęła być coraz bardziej eksperymentalna, autoreferencyjna oraz złośliwa w stosunku do współczesnej literatury popularnej, aż w końcu zwieńczona została sceną, w której Harry Potter, który w tym uniwersum jest antychrystem i skinheadem zabił głównego bohatera komiksu, Allana Quatermaina piorunem wystrzelonym ze swojego… eee…

*westchnięcie* Przysięgam, że Alan Moore jest wybitnym twórcą, a ta scena ma bardzo precyzyjne znaczenie symb-*

Sytuacja jest jednak trochę bardziej skomplikowana niż tylko niesnaski autora z wydawcą i, ogólnie, z całym komiksowym przemysłem. Jak już wspomniałem, Moore uznawany jest powszechnie za jedną z kluczowych osób, które odpowiedzialne były za transformację amerykańskiego komiksu superbohaterskego z niezobowiązujących, mało ambitnych historyjek dla dzieci i młodzieży w medium opowiadające poważne, mroczne, naturalistyczne, brutalne i ambitne tematycznie historie. W teorii. W praktyce większość naśladowców Alana Moore’a, którzy w latach dziewięćdziesiątych i w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku wyrastali jak grzyby po deszczu i przejęli cały ten cyrk nie rozumiała, że przemoc, brutalność i niejednoznaczność moralna są środkami służącymi do osiągnięcia celu – znaczącej, inteligentnej historii – nie celem samym w sobie. To z kolei doprowadziło do sytuacji, w której komiksy superbohaterskie wcale nie stały się dojrzalsze – stały się niedojrzałe, ale w inny niż do tej pory sposób.

Na to wszystko nałożyła się też zmiana tego, w jaki sposób przedaje i dystrybuuje się komiksy. Strażnicy Moore’a byli jednym z pierwszych komiksów, który aż tak dobrze sprzedawał się w wydaniach zbiorczych, gromadzących wszystkie rozdziały w jednym, liczącym kilkaset stron tomie. Sprzedawanym już nie w kioskach czy sklepach hobbystycznych, gdzie każdy dzieciak mógł je sobie kupić za swoje kieszonkowe, ale w księgarniach, co symbolicznie podnosiło status  komiksu do poziomu poważnej sztuki dla poważnych ludzi. To z kolei doprowadziło do transformacji całego przemysłu komiksów superbohaterskich w USA, które zaczęły być tworzone i rozpowszechniane w taki właśnie sposób. Skutkiem ubocznym takiej zmiany był fakt, iż cena pojedynczych zeszytów szła w górę, komiksy przestały być tworzone z myślą o tym, że  czyta się je w zeszyt po zeszycie i każdy rozdział musi być satysfakcjonującą historią samą w sobie oraz przestały być tą formą bezpiecznej, niedrogiej rozrywki dla masowego odbiorcy, którą były do tej pory. Moore uważa to za zmianę na gorsze i częściowo obwinia sam siebie za ten stan rzeczy.

 

Zanim przeszedłem na emeryturę, tworzyłem komiksy przez ponad czterdzieści lat. Gdy zacząłem pracę w tej branży, główną siłą tego medium była jego pospolitość, komiksy były stworzone po to, by zabawiać ludzi z klasy robotniczej, konkretnie dzieci. Obecnie branża zmieniła się w taki sposób, by sprzedawać tak zwane „powieści graficzne” wyłącznie ludziom z klasy średniej. Nie mam nic do klasy średniej, ale to medium nie powstało po to, by zaspokajać potrzeby kolekcjonerów w średnim wieku. Powstało po to, by zaspokajać potrzeby ludzi, którzy nie mają zbyt wiele pieniędzy.

To głównie moje prace przyciągnęły dorosłą publiczność i spowodował to sposób, w jaki były reklamowane, mnóstwo nagłówków krzyczało, że komiksy w końcu „dojrzały”.

 

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Alan Moore jest artystą wywodzącym się z klasy robotniczej, w dodatku takim, którego formatywne lata przypadły na epokę thatcheryzmu, czyli ten okres w historii Wielkiej Brytanii, w trakcie którego odbywał się w tym kraju demontaż zabezpieczeń socjalnych, a biedni mieli przerąbane jeszcze bardziej niż zwykle. Notabene, wpłynęło to zarówno na poglądy Moore’a – który określa się jako anarchista – jak i wiele zagadnień poruszanych przez niego w jego komiksach. Również i w tym, o którym za moment porozmawiamy.

W każdym razie, Moore doskonale rozumiał to, jak dużą wartość ma kultura masowa – rozumiana jako rozrywka dostępna dla wszystkich, również tych, którzy nie mogą pozwolić sobie na wiele – i dlatego do dnia dzisiejszego sfrustrowany jest sytuacją, w której medium masowe, skierowane do klasy robotniczej zmieniło się, częściowo przez niego, w dość kosztowną rozrywkę dla osób z klasy średniej. To z tym właśnie problem ma Alan Moore i to z tego powodu wyrzuca z siebie długie tyrady na temat współczesnej kultury popularnej, a szczególnie komiksu i kina superbohaterskiego. I jest to trochę smutne, ale wydaje mi się, że zrozumiałe.

*

Batman: Zabójczy Żart jest krótką, jednozeszytową historią napisaną przez Alana Moore’a, zilustrowaną przez brytyjskiego rysownika Briana Bollanda i opublikowaną w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku przez wydawnictwo DC Comics. Sam Moore ma raczej nieżyczliwy stosunek do Zabójczego żartu, co najmniej raz wspominał, że nie lubi tego komiksu, żałuje niektórych decyzji artystycznych, które podjął w ramach jego tworzenia i generalnie uważa ten komiks za jedną ze swoich słabszych prac. I osobiście, do pewnego stopnia skłonny jestem się z nim zgodzić. Przy czym należy zaznaczyć, że nawet słabszy komiks Moore’a nadal jest cholernie dobrym komiksem samym w sobie. Nie da się też zaprzeczyć, że Zabójczy Żart był – obok wydanego dwa lata wcześniej Powrotu Mrocznego Rycerza autorstwa Franka Millera – jednym z najważniejszych punktów zwrotnych w historii postaci Batmana, czyniąc go znacznie bardziej skomplikowaną i głębszą postacią niż kiedykolwiek wcześniej.

No dobrze, ale o czym właściwie opowiada ten komiks? Zabójczy Żart rozpoczyna się sceną, w której Batman odwiedza Azyl Arkham, więzienie połączone ze szpitalem psychiatrycznym, w którym przetrzymywani są złoczyńcy działający w mieście Gotham. Batman chce spotkać się z przebywającym tam Jokerem – po latach brutalnej zabawy w kotka i myszkę bohater jest już tym zmęczony i może nawet nieco zdesperowany. Wie, że jeśli nie uda się przerwać tego zaklętego kręgu, w końcu albo on zabije Jokera albo Joker zabije jego. A ponieważ Batman jest idealistą, chce podjąć próbę zreformowania Jokera, chce skłonić go do porzucenia drogi występku i pomóc mu wyleczyć się z obłędu.

Gdy jednak dociera na miejsce, okazuje się, że Jokera już w Arkham nie ma – w jego celi siedzi podstawiony dubler, a sam Joker wdraża w życie swój nowy plan. W tym momencie zaczynamy powoli odkrywać przeszłość Jokera. To kolejna interesująca rzecz. Moore przedstawił w Zabójczym Żarcie proponowaną genezę tej postaci, która do tej pory pozostawała w niedomówieniu. I choć później sam Joker zakwestionował tę wersję wydarzeń, twierdząc, że jest osobą o, jak sam to ujął „przeszłości wielokrotnego wyboru”, wersja Moore’a na ogół traktowana jest jako kanoniczna.

Otóż, zanim Joker stał się superzłoczyńcą, był nieudanym komikiem, który miał na utrzymaniu ciężarną żonę. Ponieważ nie był w stanie zarobić na godne życie dla siebie i swojej powiększającej się właśnie rodziny, postanowił wkroczyć na drogę występku i przyjąć zlecenie od lokalnych gangsterów, pomagając im dokonać skoku na przedsiębiorstwo produkujące karty do gier znajdujące się obok fabryki z chemikaliami. Na dzień przed skokiem policja poinformowała Jokera, że jego żona zginęła w nieszczęśliwym wypadku. Gangsterzy mimo to zmusili Jokera do wypełnienia swojego zobowiązania i wzięcia udziału w przestępstwie. W całą sprawę w kluczowym momencie wmieszał się Batman, przez co Joker wpadł do kadzi z chemikaliami, które trwale zmieniły kolor jego włosów i skóry, a potem do kanałów. Cały ten ciąg traumatycznych i upokarzających wydarzeń doprowadził do załamania nerwowego, mężczyzny, którego dziś znamy jako Joker i jego transformacji w złoczyńcę.

Wróćmy jednak do teraźniejszości i planu Jokera. Otóż Joker chce udowodnić, że jego stan nie jest czymś wyjątkowym – że każda osoba, która przeszła w tak krótkim czasie przez to samo, przez co przeszedł on również postradałaby zmysły i stała się taka jak on. W tym celu porywa komisarza Gordona i przepuszcza go przez podobny łańcuch traum, okaleczając go, obnażając, zmuszając do oglądania zdjęć swojej nagiej i okaleczonej córki i trzymając w klatce, w której poddawany był torturom przez podwładnych Jokera aż do momentu, w którym Batmanowi udało się go uratować.

Eksperyment Jokera się nie powiódł – mimo wszystkich tych okropności, przez które przeszedł komisarz Gordon, jedną z pierwszych rzeczy po oswobodzeniu było zażądanie od Batmana, by nie zabijał Jokera, tylko pojmał go żywcem, aresztował i postawił przed oblicze sprawiedliwości. A po krótkiej konfrontacji Batman to właśnie czyni. Joker jest natomiast załamany, ponieważ jego teoria okazała się błędna. Straszliwa trauma nie czyni z nikogo potwora, niekoniecznie. Gordon został poddany straszliwej traumie, a koniec końców się z niej otrząsnął i pozostał sobą. Batman został poddany traumie w momencie śmierci swoich rodziców i zmienił się w superbohatera, który całe swoje życie poświęca walce ze złem. Dla Jokera trauma okazała się bramą wiodącą do otchłani, nihilizmu. A może po prostu wymówką. To, czego doświadczmy czasami potrafi zdefiniować całe nasze życie, ale natura tego zdefiniowania nie musi być destruktywna. Bo ludzka psychika jest znacznie bardziej skomplikowana. Nasze traumy nie zawsze nas definiują, ale nawet jeśli to robią – to nie definiują nas całkowicie. Ani każdego w ten sam sposób.

Zabójczy Żart, poza tym, że jest opowieścią o tym, iż trauma nie czyni nikogo złą osobą z zasady jest również… cóż, wieloma innymi rzeczami. Metakomentarzem na temat ciągnących się przez całe dziesięciolecia komiksowych serii, w których odwieczni przeciwnicy uwięzieni są w sytuacji, w której żaden nigdy nie odniesie ostatecznego zwycięstwa. Zabawą formą. Ale także – a może nawet przede wszystkim – wyrażeniem dość oryginalnej wówczas idei, że z Batmanem może być coś  bardzo nie tak, że Bruce Wayne jest równie złamany i zaburzony jak Joker, nawet jeśli przejawia się to w inny sposób.

Kluczowy jest tu opowiedziany przez Jokera żart, który zacytowałem na samym początku. Gdy w komiksach Alana Moore’a jakaś postać opowiada żart, zawsze jest on metaforą opisującą sytuację w fabule. Z pewnością znacie słynny żart o klaunie Pagaliacim z komiksu Strażnicy.

 

Słyszałem kiedyś dowcip. Mężczyzna przychodzi do lekarza. Twierdzi, że cierpi na depresję. Że jego życie wydaje mu się ciężkie i okrutne. Że czuje się osamotniony w mrocznym świecie, w którym przyszłość jest niejasna i niepewna. Lekarz odpowiada mu: „Jest na to prosta rada. Słynny klaun Pagaliacci ma dziś wieczorem występ w naszym mieście. Niech pan idzie go zobaczyć. To powinno podnieść pana na duchu.” Słysząc to mężczyzna zalewa się łzami. „Ależ, doktorze” mówi. „To ja jestem Pagaliacci.”

 

Żart opowiedziany jest w monologu wewnętrznym przez Rorschacha, jednego z głównych komiksu. Rorschach jest superbohaterem, który teoretycznie powinien stać na straży sprawiedliwości, pomagać ludziom, ale – tak jak słynny klaun Pagaliacci – przez swoje własne problemy życiowe, zaburzenia i traumy nie jest w stanie pomóc nawet samemu sobie, a superbohaterstwo traktuje w pewnym stopniu jak ucieczkę od własnych problemów. W różnym stopniu tyczy się to wszystkich bohaterów Strażników.

Wróćmy jednak do Zabójczego Żartu. Dowcip opowiedziany przez Jokera również jest metaforą. Metaforą relacji, w której uwięzieni są Batman i Joker. Dwaj mężczyźni uciekający ze szpitala to oczywiście Batman i Joker. Batman jest tym mężczyzną, który przeskoczył na drugi dach i wydostał się na wolność – czyli udało mu się przezwyciężyć swoją traumę. Joker jest tym drugim mężczyzną, który nie jest w stanie tego zrobić. Batman chce mu pomóc – to właśnie symbolizuje ten promień światła latarki – ale jego pomoc jest nieskuteczna, być może nawet zabójcza, ponieważ nie da się przejść po promieniu światła. To symbolizuje idealizm Batmana – szlachetny, ale naiwny. Co więcej, nawet gdyby była możliwość uratowania Jokera, nawet gdyby dało się przejść po promieniu światła latarki na drugą stronę, nie ma to większego znaczenia, bo Joker jest zbyt nieufny, zbyt złamany, by w ogóle rozważyć opcję reformy.

Na tym, według Alana Moore’a, polega tragedia tych dwóch postaci. Batman nigdy nie zabije Jokera, ponieważ w głębi serca wierzy, że da się go ocalić. Musi w to wierzyć, w przeciwnym wypadku nie byłby Batmanem. Problem polega na tym, że ta wiara jest ślepa. Jokera nie da się ocalić, zabrnął już za daleko, po tym co zrobił i czego doświadczył, nie ma już dla niego ratunku. Ale nawet gdyby był, Joker nie pozwoli sobie na zaufanie Batmanowi na tyle, by choćby spróbować.

A zatem obaj utknęli w tym zaklętym kręgu, w tej sytuacji bez wyjścia. Zabójczy Żart ukazał się prawie czterdzieści lat temu, a Batman nadal walczy z Jokerem, nie tylko na kartach komiksu, ale również na ekranach kin i telewizorów. I to się nigdy nie zmieni. Dwaj mężczyźni, którzy nie są w stanie uciec od swojego szaleństwa. Cóż im zatem pozostało jeśli nie śmiech?

*

Czasami najciekawsze rzeczy można znaleźć na marginesach. W dygresjach, rzuconych od tak analogiach, drobniejszych refleksjach służących zbudowaniu argumentu na nieco inny temat. To właśnie przyszło mi do głowy gdy jakiś czas temu wróciłem sobie do „Dialektyki oświecenia” autorstwa Theodora Adorno i Maxa Horkheimera. To bardzo ważna dla teorii krytycznej pozycja, ale dziś skupimy się tylko na jednym, bardzo drobnym jej aspekcie – tym „marginesie”, o którym przed chwilą wspomniałem.

Konkretnie na śmiechu. Autorzy mieli bardzo interesujące przemyślenia na temat tej ludzkiej, emocjonalnej reakcji. Otóż, wcale nie uważali go za coś pozytywnego. I do pewnego stopnia jest to zrozumiałe, myślę, że wszyscy możemy zgodzić się, iż w niektórych sytuacjach śmiech może być przejawem okrucieństwa, lęku albo nerwowości. Adorno i Horkheimer idą jednak dalej i twierdzą, że każdy śmiech ma w sobie coś złowieszczego. Posłuchajcie:

 

Nad pięknem triumfuje humor, złośliwa radość z każdego udanego zawodu. Śmiech, zarówno śmiech pojednania, jak śmiech grozy, pojawia się wówczas, gdy ustępuje strach. Jest znakiem wyzwolenia, czy to od niebezpieczeństwa fizycznego, czy to z pułapki logicznej. Śmiech pojednania rozbrzmiewa jak echo chwili, gdy udało się ujść groźnej potędze, niedobry śmiech pokonuje strach, godząc w in­stancje, które strach wzbudzają. Śmiech jest echem władzy jako czegoś nieuniknionego. Fun to kąpiel w żelazistej wodzie. Prze­mysł rozrywkowy aplikuje ją nieustannie. Śmiech staje się tu instrumentem oszukiwania na szczęściu. Chwile szczęścia nie znają śmiechu, tylko operetki, a potem filmy przedstawiają seks z gromkim śmiechem.

 

O co tu chodzi? Czy Adorno był po prostu skwaszeńcem nienawidzącym dobrej zabawy? Otóż… tak, Theodor Adorno był skwaszeńcem nienawidzącym dobrej zabawy. Zawsze miał reputację straszliwego marudy, a jego niechęć do muzyki jazzowej do dnia dzisiejszego pozostaje przedmiotem, nomen omen, żartów. Tym niemniej, w tym konkretnym przypadku sytuacja jest odrobinę bardziej skomplikowana.

Pewnie większość z was nigdy się nad tym nie zastanawiała – wiem, że ja zacząłem o tym myśleć dopiero pod wpływem Adorna – ale śmiech właściwie zawsze jest reakcją emocjonalną na jakiś rodzaj stresu. Może to być coś potencjalnie bardzo poważnego – na przykład, gdy ktoś opowiada nam o jakimś wyjątkowym nieszczęściu, po czym okazuje się, że chodziło o coś znacznie bardziej trywialnego – albo i mniej poważnego, jak chwilowa dezorientacja. Sęk w tym, że zanim się zaśmiejemy – zanim poczujemy się dobrze – musimy najpierw się przejąć, czyli poczuć się źle..

Według Adorna i Horkheimera zatem, paradoksalnie, naprawdę szczęśliwi ludzie rzadko się śmieją, ponieważ wiodą tak dobrze poukładane i pozbawione trosk życie, że nie potrzebują tej konkretnej reakcji emocjonalnej na lęk, stres i napięcie.

Na tym jednak nie koniec, ponieważ autorzy Dialektyki Oświecenia traktują to założenie jako punkt wyjścia do analizy kultury masowej. I choć ich obserwacje dotyczyły stanu popkultury w latach czterdziestych, można się spierać, że do dnia dzisiejszego sytuacja wcale nie zmieniła aż tak znacząco. A nawet jeśli, to niekoniecznie na lepsze.

Adorno i Horkheimer twierdzili, że ponieważ życie w kapitalizmie przynosi klasie pracującej tyle cierpień, bólu, porażek i upokorzeń, przemysł kulturowy – czyli media masowe i kultura popularna – musi dostarczać rozrywki zaprojektowanej w taki sposób, by wywoływała ona śmiech rozładowujący te niezliczone życiowe przykrości. I to robi. Problemy, zarówno własne, jak i cudze, są wyśmiewane, traktowane jako żart. Śmiech rozładowuje traumy i frustracje, jednocześnie zapobiegając jakiejkolwiek znaczącej zmianie w kwestii tych rzeczy, które powodują te traumy i te frustracje. Bo problemy rozwiązać można dopiero wtedy, gdy zaczniemy traktować je poważnie. Śmiech, przynajmniej w opinii Adorna, nie jest lekarstwem. Jest środkiem przeciwbólowym. A kapitalizm robi wszystko, by uzależnić nas od tego środka, dozując go nam wszystkimi kanałami medialnymi.

*

No dobrze, ale co ma z tym wszystkim wspólnego Zabójczy Żart? Jeśli weźmiemy historię Jokera za dobrą monetę – a w komiksie są poważne przesłanki co do tego, że przynajmniej w jakimś stopniu jest ona prawdą – może dać nam ciekawą perspektywę tej postaci. Problemy, które doprowadziły Jokera na drogę zbrodni wiązały się bowiem z kapitalizmem. Joker… czy też mężczyzna, który dopiero stanie się Jokerem… próbował zarobić na życie dla siebie i swojej rodziny, jednocześnie realizując swoje aspiracje artysty estradowego. I poniósł w tym porażkę, co zmusiło go do przyjęcia ryzykownego i nielegalnego zlecenia od lokalnych gangsterów. Nie zdecydowałby się na taki krok, gdyby nie fakt, że jego żona była w ciąży i powiększająca się rodzina naprawdę potrzebowała wówczas pieniędzy. Wiemy o tym, ponieważ chce się wycofać z tego skoku po tym jak dowiaduje się o śmierci żony. Więc oczywistym jest, że trudna sytuacja życiowa nie była dla niego po prostu wymówką, dzięki której mógł usprawiedliwić swoje wejście na drogę zbrodni.

Idźmy dalej. Joker jeszcze zanim stał się Jokerem miał aspiracje sceniczne, chciał zostać komikiem. Nie był w tym specjalnie dobry, ale jego żona zapewniała go, że zawsze potrafił ją rozbawić. A zatem, choć rodzina nie była w stanie poprawić swojego losu na tyle, by wyprowadzić się z wynajmowanej im obskurnej kawalerki i ledwie wiązała koniec z końcem, Joker zawsze był w stanie dostarczyć sobie i swojej partnerce życiowej na tyle dużo śmiechu – tego środka przeciwbólowego przeciwko kapitalizmowi – by ich życie było mimo wszystko do zniesienia.

Gdy po nieudanym skoku Joker po raz pierwszy widzi swoją, odmienioną chemikaliami twarz i następuje punkt kulminacyjny najgorszego dnia w jego życiu, zaczyna się szaleńczo śmiać. Na pewno znacie tę ilustrację, to prawdopodobnie najsłynniejszy komiksowy kadr z Jokerem. Joker desperacko próbuje rozładować śmiechem przeżytą traumę, ale nie jest w stanie. Bo, jak twierdzili Adorno i Horkheimer, śmiech nie jest lekarstwem. Jest środkiem przeciwbólowym. Od którego Joker stał się uzależniony. Joker śmieje się i traktuje wszystko jak żart, ponieważ jest to sposób na radzenie sobie z traumą, która naznaczyła go na resztę życia.

*

Batman: Zabójczy Żart doczekał się animowanej adaptacji i – jak zdecydowana większość adaptacji komiksów Alana Moore’a, tak i ta nie była specjalnie udana. Największym wyzwaniem dla twórców filmu było rozciągnięcie całej tej, dość krótkiej historii, do długości, która usprawiedliwiłaby pełen metraż. Dokonano tego poprzez wypełnienie pierwszej połowy filmu całkowicie nową, wymyśloną od podstaw historią obracającą się wokół Barbary Gordon, córki komisarza Gordona, która równolegle jest superbohaterką posługującą się pseudonimem Batgirl. Los Barbary w komiksie – bohaterka została postrzelona, pobita i dogłębnie straumatyzowana, nad czym fabuła komiksu przechodzi do porządku dziennego błyskawicznie niemal bez komentarza – do dnia dzisiejszego jest przedmiotem wielu dyskusji i krytyki.

Sam Alan Moore po latach otwarcie stwierdził, że błędem było tak instrumentalnie potraktowanie tragedii Batgirl i że żałuje, że nie rozegrał tego w inny sposób. Twórcy filmu najprawdopodobniej chcieli naprawić ten błąd, poprzez poświęcenie połowy adaptacji Zabójczego Żartu skupiając się na tej bohaterce, ale… cóż, nie wyszło. Jej historia nie ma nic wspólnego z komiksem Moore’a, nie rozwija postaci Batgirl w żaden pozytywny, ani nawet interesujący albo znaczący sposób, a niektóre sceny jakimś cudem czynią wątek z oryginalnego komiksu jeszcze gorszym. Osobiście polecałbym raczej lekturę komiksu niż oglądanie adaptacji. Albo wręcz sięgnięcie po któryś z lepszych komiksów autorstwa Moore’a, jak Strażnicy czy V jak Wendetta.

 

Bibliografia:

Wywiad z Alanem Moorem

https://deadline.com/2020/10/alan-moore-rare-interview-watchmen-creator-the-show-superhero-movies-blighted-culture-1234594526/

Batman: Zabójczy Żart,

https://en.wikipedia.org/wiki/Batman:_The_Killing_Joke

Dialektyka oświecenia:

https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/dialektyka-oswiecenia-horkheimer-adorno-137

 

WIDEOESEJ

Zobacz również

WIDEOESEJ: A gdybyśmy tak przestali udawać? | Doomeryzm, Jonathan Franzen i Amnesia: Maszy...
PODCAST: 2023 | Mistycyzm Popkulturowy
WIDEOESEJ: Dwa oblicza niepokoju | Lovecraft, Zaplecza i Silent Hill

Komentarze (1)

Trwa ładowanie...