WIDEOESEJ: Dwa oblicza niepokoju | Lovecraft, Zaplecza i Silent Hill

Obrazek posta

Link do wideoeseju na YouTube

 

Mark Fisher był jednym z najważniejszych intelektualistów ostatniego dziesięciolecia. Ten pochodzący z Wielkiej Brytanii krytyk kultury, filozof, recenzent muzyczny i wykładowca opisał i spopularyzował takie pojęcia jak hauntologia czy realizm kapitalistyczny, które już chyba na stałe weszły do użytku nie tylko w wielu kręgach akademickich, ale często też do mowy potocznej. Fisher miał z jednej strony olbrzymi talent do obserwacji i analizy otaczającej nas rzeczywistości, ze wszystkimi jej niuansami i nieoczywistościami, z drugiej natomiast – do bardzo precyzyjnego i czytelnego opisywania tych skomplikowanych rzeczy. To sprawiło, że jego intelektualny dorobek zyskał popularność poza bańką akademicką i przedarł się do mainstreamu. Wielu osobom pomógł on określić i ubrać w słowa ich własne lęki i niepokoje związane z tym jak obecnie wygląda otaczający nas świat. Problemy związane z utrzymaniem się na rynku pracy i zaburzenia depresyjne, które doprowadziły w końcu śmierci tego autora sprawiły, że dla wielu osób z podobnymi doświadczeniami Fisher wydawał się nie jakimś oderwanym od rzeczywistości intelektualistą siedzącym na wieży z kości słoniowej, tylko kimś, z kim można było się utożsamiać. Jednym z nas.

Wszystko to sprawiło, że prace Marka Fishera cieszyły i nadal cieszą się taką popularnością oraz wywarły tak olbrzymi wpływ na wiele osób. W tym również i mnie samego. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że gdyby nie Mark Fisher, nie istniałby kanał, na którym oglądacie właśnie ten film.

Intelektualny dorobek Marka Fishera często sprowadzony jest głównie do jego diagnoz politycznych i społecznych – najpopularniejszą i najczęściej wznawianą oraz tłumaczoną na języki obce pozycją tego autora jest „Realizm kapitalistyczny”, krótki pamflet, w którym Fisher opowiada o limitach wyobraźni związanych z tym jak postrzegamy kapitalizm. Jeśli o Marku Fisherze rozmawia się w innych kontekstach, najczęściej dotyczą one zdrowia psychicznego, rzadziej muzycznych fascynacji tego autora.

Tymczasem Fisher był nie tylko wytrawnym intelektualistą zajmującym się analizą kapitalizmu czy osobą cierpiącą na zaburzenia depresyjne. Był również… cholernym nerdem. Fanem seriali, filmów i książek fantastycznonaukowych. Miłośnikiem fantasy i horroru. Poświęcał tym tematom wiele miejsca na swoim blogu, a w swoich pracach nawiązywał do tekstów kultury popularnej – i to nie tylko tych najbardziej znanych, jak Memento Christophera Nolana czy Lśnienie Kubricka, ale też niesamowicie niszowych, jak choćby Sapphire & Steel, kultowy brytyjski serial science-fiction z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Mark Fisher był jednym z nas nie tylko dlatego, że rozumiał jak to jest żyć od pierwszego do pierwszego w sytuacji gdy samo poniesienie się rano z łóżka jest olbrzymim wyzwaniem, więc był w stanie urządzić wykład, na którym w zrozumiały i precyzyjny sposób potrafił opowiedzieć nam o tym, co jest nie tak z kapitalizmem. Był jednym z nas również dlatego, bo po tym wykładzie moglibyśmy pójść z nim do pubu i przy piwie porozmawiać o najnowszym odcinku Doctora Who.

I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te konkretne fascynacje Fishera często bywają trywializowane albo wręcz ignorowane w rozmowach o dorobku tego autora. Częściowo pewnie dlatego, bo spora część komentatorów twórczości Fishera niekoniecznie interesuje się fantastyką. Jednak tu, na Mistycyzmie Popkulturowym słowo „popkultura” traktujemy poważnie. Dlatego już od dawna nosiłem się z zamiarem opowiedzenia o pewnej, często ignorowanej książce Marka Fishera noszącej tytuł „The weird and the eerie” , ostatniej opublikowanej za jego życia, która opowiada właśnie o nerdowskich rzeczach. Powstrzymywał mnie głównie fakt, iż nie została ona opublikowana w naszym kraju, a nie chciałem po raz kolejny polecać moim odbiorcom pozycji, z którą spora część z nich nie będzie w stanie się zapoznać.

Jak się jednak kilka miesięcy temu okazało, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, pokusiło się o przetłumaczenie tej książki na nasz język i jej publikację pod tytułem dziwaczne i osobliwe. Co więcej, wydawnictwo było na tyle życzliwe, że z własnej inicjatywy podesłało mi przedpremierowy egzemplarz w postaci ebooka, za co chciałbym im serdecznie podziękować. Z radością uznałem więc, że teraz nie mam już żadnej wymówki. Po raz kolejny mogę porozmawiać z Wami o Marku Fisherze.

Lektura dziwacznego i osobliwego może być dość dużym wyzwaniem. Fisher przedstawia i częściowo kreuje nowe odrębne definicje dla takich słów jak dziwne, osobliwe, groteskowe, dziwaczne i niesamowite, które w mowie potocznej bardzo często używane są zamiennie, jak synonimy. Jest też kwestia tego, że te słowa w języku angielskim często mają nieco inne konotacje i nie zawsze posiadają idealne odpowiedniki w języku polskim. Według mnie tłumacze książki poradzili sobie z tym wyzwaniem najlepiej, jak to tylko było możliwe, ale i tak lektura wymagać może dużego skupienia. Sytuacji nie ułatwia również fakt, że choć dziwaczne i osobliwe jest fantastycznie napisaną pozycją akademicką… to nadal jest pozycją akademicką. Fisher regularnie odwołuje się do Freuda i Lacana z założeniem, że osoba czytająca zaznajomiona jest z dorobkiem tych, a także kilku innych intelektualistów. Do tego dochodzi momentami nieco techniczny język, co sprawia, że koniec końców może być to dosyć ciężka pozycja.

Spokojnie. Odpakujemy to warstwa po warstwie, w – mam nadzieję – zrozumiały i ciekawy sposób. Teza stawiana przez Fishera w dziwacznym i osobliwym brzmi następująco: W kulturze popularnej dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku istnieją dwa sposoby kreowania u odbiorcy poczucia niepokoju związanego z obcowaniem z nieznanym. Te sposoby często wrzucane są do jednego worka, ponieważ z reguły występują obok siebie, a różnice między nimi mogą wydawać się bardzo subtelne, ale mimo wszystko znacząco się od siebie różnią, więc warto przeanalizować i opisać to rozróżnienie.

Czemu? Cóż, ponieważ to, co nas niepokoi – i w jaki sposób nas to niepokoi – może nam bardzo wiele powiedzieć o nas samych. O tym, jacy jesteśmy. Czego się boimy. Co sprawia, że czujemy się nieswojo. Co uznajemy za nieznane. O tym jak nasze ludzkie mózgi reagują w momencie, gdy zderzą się z czymś, co nie ma zrozumiałej odpowiedzi. I dlaczego tak reagują.

Fisher nazwał te dwa – z braku lepszego określenia – odcienie „dziwacznym” i „osobliwym”. Zacznijmy od dziwacznego:

*

Kolor z przestworzy to jedno z najsłynniejszych opowiadań autorstwa Howarda Philipsa Lovecrafta. Jego akcja toczy się w pobliżu miasta Arkham, na terytoriach pokrytych, jak malowniczo określa to narrator „przeklętym wrzosowiskiem”. Główny bohater jest geodetą z Bostonu, który w trakcie pracy natrafił na stare zgliszcza jakiegoś domostwa otoczone dziwną plamą wyjałowionej ziemi, mocno kontrastującą z żywą, gęstą roślinnością dokoła niej. Zaintrygowany narrator zaczyna prowadzić drobne prywatne śledztwo. Wypytuje starszych mieszkańców Arkham i w końcu odkrywa tajemnicę tego osobliwego pogorzeliska. Otóż jeszcze kilka dziesięcioleci temu znajdował się tam sad i dom właściciela tego sadu – Nahuma Gardnera. Jednego dnia w studnię posiadłości Gardnera uderzył meteoryt. Nie poczynił on zbyt wielkich zniszczeń, ale właściciel ziemski wezwał grupkę uczonych z lokalnego uniwersytetu w Miskatonic, by przyjrzeli się oni temu – było, nie było – niezwykłemu zjawisku. Gdy uczeni przybyli na miejsce, szybko odkryli, że nie mają tu do czynienia ze zwyczajnym meteorytem.

Przede wszystkim Gardner utrzymywał, że meteoryt zmniejszył swój rozmiar po uderzeniu. Po drugie, cały czas emitował wiele ciepła. Po trzecie, był niezwykle elastyczny, w swej strukturze przypominał raczej plastik niż twardą skałę. Uczeni początkowo nie dali wiary zapewnieniom o zmniejszeniu się meteorytu, pobrali jednak próbkę i zabrali ją na uniwersytet, gdzie przeprowadzali na niej liczne eksperymenty mające na celu rozgryzienie, z czym tak właściwie mają do czynienia? Odłamek zachowywał się całkowicie niepodobnie do żadnej znanej ludzkości substancji, reakcje chemiczne, w które wchodził z innymi substancjami nie miały najmniejszego sensu, a próbka po jakimś czasie skurczyła się i wypaliła, pozostawiając jedynie zwęgloną plamę na półce w uniwersyteckim laboratorium.

Gdy badacze wrócili po kolejną próbkę, w trakcie jej pobierania odkryli, że meteoryt skrywa w sobie sferyczny obiekt – kulę emitującą intensywne światło w niemożliwym do opisania kolorze. Kula okazała się bardzo krucha i pusta w środku. Po jej rozbiciu, skorupa ulotniła się i zniknęła bez śladu. Badacze uniwersyteccy pobrali zatem kolejną próbę meteorytu, a następnego dnia wrócili po jeszcze jedną. W międzyczasie jednak rozpętała się potężna burza z piorunami, jedna z błyskawic uderzyła w meteoryt i doprowadziła do jego zniknięcia, tak jakby samo niebo upomniało się o swoją własność.

Na pewien czas sytuacja wróciła do normy. Sensacja związana z tajemniczym meteorytem z czasem wypaliła się tak jak on sam i wszyscy na powrót zajęli się swoimi sprawami. Aż do czasu zbiorów. Sad rodziny Gardnera wydał bowiem w tamtym roku wyjątkowo obfite owoce, gałęzie drzew uginały się pod krwiście czerwonymi, soczystymi jabłkami. Szybko jednak okazało się, że o ile jabłka wyglądają apetycznie, w smaku są absolutnie nie do zniesienia, na długie godziny po spożyciu choćby kawałka pozostawiają w ustach nieprzyjemny, niemal obezwładniający smak goryczy. To samo spotkało większość uprawianych przez Gardnera roślin. Wszystkie te, które rosły w pobliżu miejsca uderzenia meteorytu. Oczywistym było, że tajemnicze ciało niebieskie w jakiś sposób zatruło okoliczną glebę.

Z czasem okazało się, że trucizna sięgnęła nie tylko gleby i roślin, ale też Gardnera i jego rodzinę, która stawała się coraz bardziej skryta, milcząca, na własne życzenie odizolowana od lokalnej społeczności. W tych rzadkich momentach, gdy dało się z nimi porozmawiać, zwierzali się z osłabienia, niczym po chorobie, oraz dziwnej fobii i paranoi, której nie byli w stanie wytłumaczyć, nawet samym sobie. Gardner zaczął wspominać o tym, że okoliczne dzikie zwierzęta – lisy, wiewiórki, króliki – zaczęły zachowywać się inaczej niż do tej pory. Niedługo potem dwójka lokalnych chłopców bawiących się w pobliżu odkryła truchło upiornie zdeformowanego świstaka.

Zaalarmowani tym wszystkim uczeni z Miskatonic, którzy przybyli na miejsce, by zbadać tę sprawę, zlekceważyli większość obaw lokalnej społeczności, zrzucając je na karb wiejskich przesądów i zabobonów. Utrzymywali, że nawet jeśli meteoryt doprowadził do jakichś zmian w okolicznej glebie, z czasem zostaną one spłukane przez opady deszczu.

Sytuacja jednak pogarszała się z czasem coraz bardziej i bardziej. Najmłodszy syn Gardnera utrzymywał, że przedwcześnie kwitnące drzewa poruszają gałęziami same z siebie, wbrew porywom wiatru. Dzika roślinność, która zaczęła coraz gęściej porastać okoliczne ziemie stawała się coraz dziwaczniejsza, w barwie przypominająca tę kulę odnalezioną we wnętrzu meteorytu. Sama rodzina Gardnera przeszła również niepokojącą przemianę, jej członkom zdarzały się coraz częstsze momenty zamierania w jednej pozycji na długie chwile i nasłuchiwania.

Zatrzymajmy się w tym miejscu. Nie zdradzę Wam, jak skończyła się ta historia. Nie po to tu jesteśmy. Opowiadanie Kolor z przestworzy jest na tyle popularne, że było tłumaczone na nasz język i wydawane wielokrotnie oraz doczekało się co najmniej pięciu filmowych adaptacji. Jeśli ktoś nie zna fabuły Koloru z przestworzy, a chce ją poznać, opcji jest naprawdę wiele.

Horror Lovecrafta opiera się na następującym założeniu. My, ludzie, nie jesteśmy w stanie pojąć złożoności otaczającego nas Wszechświata. Nasze zmysły są niedoskonałe, nasze rozumy ograniczone nieprzekraczalnymi limitami biologii, nasze życia zbyt krótkie, byśmy byli w stanie zrozumieć procesy zachodzące naszym uniwersum, nasze ciała zbyt kruche byśmy byli w stanie eksplorować najmroczniejsze zakątki kosmosu, czy nawet najmroczniejsze zakątki naszej własnej planety, a nasza psychika – zbyt wiotka i podatna na obłęd, by miała w ogóle szansę przetrwać zmierzenie się z tym, co byśmy tam odkryli. By chronić nasze delikatne jestestwa, stworzyliśmy cywilizację – budynki, w których chronimy się przed zimnem i drapieżnikami, język, za pomocą którego komunikujemy się ze sobą i kulturę oraz naukę, za pomocą których tłumaczymy sobie otaczającą nas rzeczywistość. Małe ognisko pośrodku nieskończonej pustki.

Jednak wokół tego ogniska, tuż przy krawędzi poza którą nie sięga jego światło – zaczyna się ciemność. Niezrozumiały, niemożliwy do objęcia umysłem chaos. Siedząc blisko ognia, w jego cieple i blasku, łatwo o tym zapomnieć. Ale z ciemności czasami coś wychodzi. Czasami możemy to zobaczyć – nigdy w całości, co najwyżej kątem oka. Czasami możemy to usłyszeć – ale nigdy dokładnie, co najwyżej z oddali, zniekształcone echem. Czasami możemy to zrozumieć – ale nigdy kompletnie, najczęściej tylko odrobinę, tylko na tyle, by uświadomić sobie, że mamy do czynienia z czymś całkowicie obcym, z czymś, czego nie jesteśmy nawet w stanie opisać, ponieważ brakuje nam słów oraz idei, które za tymi słowami stać powinny.

Howard Philips Lovecraft był jednym z pionierów gatunku literackiego znanego jako weird fiction, proza dziwaczna, który obraca się wokół tej właśnie relacji znanego z nieznanym. Weird fiction jako gatunek literacki prezentował odbiorcom coś wcześniej niespotykanego – grozę wdzierającą się do naszego własnego świata, do tej rzeczywistości, którą mogliśmy… cóż, którą Amerykanie żyjący w pierwszej połowie XX wieku mogli… widzieć za oknem. Nie w Cymmerii, nie w Śródziemiu, nie w jakiejś wymyślonej krainie z legend i baśni, nie wiele lat temu w odległym kraju ale tu i teraz. Tuż za rogiem. W ciemnym zaułku miasta. W sąsiednim mieszkaniu. W sadzie po drugiej stronie płotu.

To jest właśnie dziwaczność, którą opisywał Fisher. Niepokój związany z tym, że coś wedrze się do naszej ustabilizowanej i zrozumiałej codzienności i ją zmieni. A my nie będziemy w stanie nic na to poradzić, nie będziemy zdolni temu zapobiec, nie będziemy nawet w stanie zrozumieć natury tych zmian. Będziemy próbować – jak ci uczeni z uniwersytetu Miskatonic, którzy przyjechali zbadać próbkę meteorytu i wszystkie ich założenia okazały się błędne – ale te próby skazane będą na niepowodzenie. Jedyne, co nam pozostanie to bezradnie obserwować, jak iluzja naszego zrozumiałego świata wali się w gruzy.

Dobrze zatem. Rozumiemy już, iż „dziwaczne” oznacza ten stan niepokoju spowodowany tym, jak Nieznane wdziera się do naszej rzeczywistości i ją odmienia w sposób, który wymyka się naszemu pojmowaniu. Czym jest zatem osobliwe? Tu Lovecraft jest już nieco mniej pomocny, dlatego przeskoczmy jakieś sto lat do przodu i porozmawiajmy o innym klasyku grozy. Klasyku wciąż bardzo jeszcze świeżym, ale już na tym etapie niesamowicie wpływowym. Lovecraft jest niekwestionowalnym królem horroru, zajmującym salę tronową. Opuśćmy ją zatem i przejdźmy trochę dalej od niej, do nieco bardziej kameralnego pomieszczenia. Na korytarz. Do przedsionka. Na… zaplecze.

*

Dwunastego maja dwa tysiące dziewiętnastego roku anonimowy użytkownik popularnego internetowego systemu utylizacji odpadów 4chan opublikował krótki tekst o następującej treści:

 

Jeśli nie zachowasz ostrożności i znoclipujesz się przez rzeczywistość w niewłaściwym miejscu, skończysz na Zapleczach, gdzie nie ma niczego poza odorem wilgotnej wykładziny, obłędem jednostajnej żółci, niekończącym się szumem fluorescencyjnego oświetlenia i mniej więcej sześcioma setkami milionów mil kwadratowych losowo porozmieszczanych pustych pokoi.

I niech Bóg ma cię w swojej opiece jeśli usłyszysz coś wałęsającego się w pobliżu, bo możesz mieć pewność, że to coś usłyszało już ciebie.

 

Szybkie wyjaśnienie – „znoclipowanie” to termin używany przez graczy i twórców gier video na opisanie sytuacji, w której wskutek błędu w kodzie gry albo wpisania odpowiedniej komendy postać gracza opuszcza zaprojektowaną przez twórców wirtualną przestrzeń i wypada z niej w pustkę.

Tekst ten zilustrowany został fotorealistyczną grafiką przedstawiającą fragment opisanego miejsca. Bardzo długo nie było zresztą jasne, czy jest to fotografia przedstawiająca realnie istniejące pomieszczenie, czy trójwymiarowy render fikcyjnej przestrzeni. Zaplecza błyskawicznie zainstalowały się w zbiorowej świadomości użytkowników Internetu młodego pokolenia, stając się dla niego tym, czym dla mojego pokolenia był Slender Man albo Fundacja SCP – zalążkiem współczesnej, rozbudowywanej na bieżąco mitologii, zabawy we wspólne opowiadanie historii za pomocą takich mediów jak tekst, obraz czy animacja.

Tak samo jak sto lat wcześniej Lovecraft spopularyzował gatunek weird fiction, Zaplecza odpowiedzialne są za upowszechnienie się estetyki znanej jako przestrzenie liminalne. Przestrzenie liminalne to miejsca – poczekalnie, parkingi, korytarze, przystanki, dworce – które mają charakter tranzytowy, praktycznie nigdy nie są celem samym w sobie, są pewnym etapem w drodze do celu. Choć bywa tam tłoczno, nikt nie przebywa w tego typu miejscach dłużej niż to konieczne.

Od kilku lat popularnym nurtem w internetowej sztuce jest publikowanie zdjęć, filmów lub trójwymiarowych renderów przedstawiających puste przestrzenie liminalne. Opustoszałe przystanki kolejowe, korytarze szkolne w trakcie lekcji, gdy nikogo na nich nie ma, poczekalnie z długimi rzędami krzesełek, których nikt nie zajmuje. A czasami kompletnie abstrakcyjne, nieistniejące w rzeczywistości miejsca. U wielu osób tego typu prace budzą poczucie… nie strachu, nawet nie niepokoju, ale pewien rodzaj trudnego do ubrania w słowa surrealistycznego wyobcowania. To miejsce, w którym albo powinno być wielu ludzi albo nie powinno być nikogo, bez żadnych stanów pośrednich. Więc czemu jestem tu ja? Czemu na nie patrzę?

Przestrzenie liminalne są idealnym przykładem tego, co Mark Fisher nazywał „osobliwością”. O ile dziwaczność polega na tym, że coś obcego, niezrozumiałego i być może w jakiś sposób niebezpiecznego wdziera się do naszej rzeczywistości, osobliwość to sytuacja, gdy to, co znane zaczyna nas niepokoić. Fisher opisuje osobliwość jako „deficyt nieobecności albo deficyt obecności”. Oznacza to, że sama rzeczywistość z jakiegoś powodu zaczyna się deformować, ludzie i rzeczy pojawiają się tam, gdzie być ich nie powinno, albo przeciwnie, znikają z miejsc, w których ich obecność jest spodziewana i oczekiwana. „Dziwacznie” jest wtedy, gdy w godzinach szczytu wychodzimy ze sklepu i widzimy, że wszyscy przechodnie wokół nas mają świecącą skórę. „Osobliwie” robi się, gdy w godzinach szczytu wychodzimy ze sklepu… i nie ma żadnych przechodniów w zasięgu wzroku.

*

Dziwaczne i osobliwe często występują obok siebie. Możemy to zaobserwować nawet w podanych przeze mnie przykładach. „Kolor z przestworzy” rozpoczyna się osobliwym opisem przeklętych wrzosowisk oraz ruin domu Gardnera.

 

Na zachód od Arkham wznoszą się dzikie wzgórza, a doliny porastają głębokie lasy, których jeszcze nigdy nie tknęła siekiera. Są tam też mroczne, ciasne wąwozy, a w nich fantastycznie pochylone drzewa i sączące się wąskie strumyki, gdzie nigdy nie dociera słońce. Na łagodnie opadających zboczach przycupnęły farmy - stare, kamienne, omszałe chaty - i pod osłoną ogromnych występów skalnych dumają wieczyście nad prastarymi tajemnicami Nowej Anglii. Wszystkie są teraz opustoszałe, szerokie kominy się kruszą, a wyłożone gontem ściany groźnie wypaczały się pod niskimi dwuspadowymi dachami. (…) Wszystko dokoła spowijały opary niepokoju i smutku; wszystko wydawało się nierealne i groteskowe, tak jakby jakieś istotne ogniwo perspektywy czy światłocieni zostało skierowane na opak. (…) Na całej tej rozległej przestrzeni nie było żadnej roślinności, jedynie miałki szary pył czy popiół, którego chyba jeszcze nigdy nie tknął wiatr. Pobliskie drzewa były schorzałe i karłowate, a wiele uschłych pni sterczało w górę albo leżało murszejąc na brzegu tego pustkowia. Kiedy przechodziłem obok nich w pośpiechu, zauważyłem po prawej stronie rumowisko cegieł i kamieni, pozostałość po starym kominie i piwnicy, a także ziejącą czernią otchłań porzuconej studni, z której unosiły się stęchłe opary, tworząc w promieniach słońca najdziwniejsze kształty. (…). W pobliżu nie było żadnego domostwa ani nawet ruin; i dawnymi czasy to miejsce chyba też musiało być bezludne i odosobnione. O zmierzchu, drżąc przed powtórnym przemierzaniem tego złowieszczego miejsca, wróciłem do miasta już okrężną drogą, skręcającą na południe. Marzyłem skrycie, aby na niebie pojawiły się chmury, gdyż dziwny lęk wdarł się do mej duszy z powodu rozciągającej się nade mną głębokiej próżni nieba.

 

Z tego opisu bije przywoływany przez Fishera deficyt nieobecności, dojmujące poczucie, że ta przestrzeń była kiedyś zajmowana, ale z jakiegoś, nieznanego jeszcze, powodu już nie jest. Że czegoś tu brakuje. Z kolei Zaplecza, pod sam koniec wspominają o bliżej niesprecyzowanej sile, być może potworze, być może czymś innym, stanowiącej zagrożenie dla osoby, która miała nieszczęście znoclipować się na Zaplecza.

Co więcej – i Fisher przykłada do tego dość dużą wagę – oba te odczucia, choć na ogół kojarzone ze strachem nie są z nim tożsame, ani nawet wyłączne dla tej emocji. Zarówno dziwaczność, jak i osobliwość to doznania odczuwane w sytuacji, gdy wchodzimy w kontakt z nieznanym – albo w naszą przestrzeń zaczyna wkradać się jakaś niezrozumiała siła albo to, co znane, przekształca się w sposób, który każe nam kwestionować nasze założenia o świecie, nasze rozumienie tego, co jeszcze chwilę temu wydawało się zwyczajne i powszednie. I to prawda, że strach, albo przynajmniej niepokój, jest narzucającą się reakcją na takie zjawisko… ale nie jest jedyną. My, ludzie, jesteśmy skomplikowanymi istotami, potrafimy czuć więcej niż jedną rzecz naraz. Czasami potrafimy nawet czuć kilka pozornie przeczących sobie emocji równocześnie. Doświadczenie nieznanego, szczególnie jeśli nie stanowi ono bezpośredniego, oczywistego zagrożenia, może obudzić w nas nie tylko niepokój, ale także fascynację albo ekscytację, a nawet poczucie ukojenia i relaksu.

Wydaje mi się, że najłatwiej będzie mi to wytłumaczyć za pomocą muzyki. Istnieje pewien fenomen związany ze ścieżkami dźwiękowymi gier i filmów grozy. Horrorów. Otóż zaskakująco wiele osób lubi słuchać tego typu muzyki w wolnym czasie, w trakcie pracy czy relaksu. Ja sam znam co najmniej kilka takich osób. Jedną z nich widuję zresztą codziennie w lustrze. To może wydawać się niezwykłe, zważywszy na fakt, iż muzyka komponowana na potrzeby horrorów ma za zadanie tworzyć niepokojący, budzący ciarki na plecach nastrój – dziwaczny lub osobliwy. To również dokonuje się poprzez zniekształcanie znajomych dźwięków albo tworzenie konwencjonalnych melodii za pomocą dźwięków trudnych do zidentyfikowania.

A jednak, wyjęte ze swoich pierwotnych, horrorowych kontekstów te ścieżki muzyczne – choć nadal niepokojące – są jednocześnie zaskakująco relaksujące. Może nie tyle uspokajają zmysły, ale pomagają im przejść w trochę inny tryb działania. Idealnym przykładem jest utwór White Noiz skomponowany przez Akirę Yamaokę na potrzeby gry Silent Hill 2, a który słyszycie właśnie w tle. Wykorzystywałem ten utwór w moich wideoesejach już kilka razy właśnie dlatego, bo, cóż, jest po prostu świetny. Posłuchajcie.

whitenoiz.mp3

Tytuł tej ścieżki – white noiz, czyli biały szum – odnosi się do charakterystycznych jednostajnie szumiących odgłosów wydawanych przez urządzenia analogowe, takie jak telewizory czy radioodbiorniki, które nie wyłapują żadnego sygnału i zamiast tego generują statyczne zakłócenia. Które niekoniecznie są nieprzyjemne dla ucha – przeciwnie, wiele osób uznaje je za bardzo odprężające – ale które informują nas o tym, że nasz odbiornik jest rozstrojony i próbuje odbierać nieistniejący sygnał.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w tytule tej ścieżki dźwiękowej słowo noise zapisane jest z błędem ortograficznym. I najprawdopodobniej nie jest to pomyłka, tylko celowy zabieg stylistyczny, umyślne zniekształcenie słowa oznaczającego szum w tytule utworu muzycznego, który jest zniekształconym szumem.

white noiz jest pierwszą ścieżką muzyczną, którą słyszymy w samej rozgrywce, w scenie otwierającej Silent Hill 2, gdy główny bohater, James Sunderland, zatrzymał się na moment w brudnej i częściowo zdewastowanej publicznej toalecie, by odświeżyć się przed wkroczeniem do tytułowego miasteczka, do którego przyjechał po tym, jak otrzymał tajemniczy list od swojej nieżyjącej żony. Gra rozpoczyna się tą długą sceną, w której James uważnie przygląda się swojej twarzy w brudnym lustrze toalety. To właśnie w tym momencie słyszymy white noiz. W tej liminalnej przestrzeni, na moment zanim wraz z Jamesem wkroczymy do Silent Hill i zanurzymy się w koszmar tego przeklętego miejsca, zanim stawimy czoło jego zagrożeniom i jego szaleństwu – mamy ten krótki, dziwny moment niemal odprężającego niepokoju, ciszę przed burzą komplementowaną przez jednocześnie relaksujący i budzący ciarki na palcach utwór muzyczny. Za chwilę może wydarzyć się coś przerażającego. Ale tu i teraz… tu i teraz, między jednym i drugim koszmarem, jest spokojnie.

Jest to spokój, który ma w sobie sugestię zagrożenia – minionego lub dopiero nadchodzącego, ale takiego, które tu i teraz jest nieobecne. W wielu horrorach – zarówno filmowych czy serialowych, jak i growych – to właśnie te momenty zilustrowane są najprzyjemniejszą muzyką. Małą, kojącą nagrodą dla uszu za przetrwanie najgorszego i przygotowanie się do kolejnego przerażającego wyzwania. I gdy tylko to sobie uświadomimy, przestajemy dziwić się temu, że  dla wielu osób taka muzyka może być relaksująca, prawda?

Prawdziwe życie, szczególnie w dzisiejszych czasach, dla wielu z nas często bywa nieustannym pasmem stresujących sytuacji. Co prawda rzadko ścigają nas potwory albo seryjni mordercy, ale konfrontacja ze swoim przełożonym, odbycie trudnej rozmowy ze swoim partnerem albo członkiem rodziny czy nawet załatwienie jakiejś sprawy w urzędzie albo odbycie rozmowy telefonicznej z obcą osobą może być równie przytłaczającym emocjonalnie wyzwaniem. Czasami  możemy nawet poczuć się trochę jak postać z horroru, która przetrwała konfrontację z czymś strasznym, albo dopiero przygotowuje się na tę konfrontację.

I wydaje mi się, że to właśnie dlatego white noiz oraz wiele innych dziwaczno-osobliwych utworów muzycznych z horrorów tak dobrze rezonuje z wieloma osobami. Bo to muzyka pomyślana do wprawiania nas w nastrój spokoju pomiędzy katastrofami. Lubimy, gdy relaksująca muzyka zaprawiona jest sugestią niepokoju, ponieważ w naszym własnym życiu relaks też niemal zawsze jest czymś, nad czymś wisi niepokój. Małą wyspą na oceanie stresu.

*

No dobrze. Fisher dokonał skutecznego podziału włosa na czworo, ale pozostawił nas z pytaniem… czemu? Czemu dziwaczne i osobliwe jest aż tak istotne? Czemu ta, koniec końców, trywialna ciekawostka na temat ludzkiego postrzegania niepokoju jest aż tak istotna, by poświęcać jej całą książkę? Tłumacze dziwacznego i osobliwego, którzy obdarowali polskie wydanie bardzo elokwentnym posłowiem, twierdzili, że treść książki wynika bezpośrednio z wcześniejszych dzieł Fishera. I zgadzam się, że to dobry trop. W Realizmie Kapitalistycznym, najsłynniejszej książce Marka Fishera, autor postawił tezę, że współczesny kapitalizm stał się tak dominującą siłą, iż większość z nas nie jest w stanie choćby wyobrazić sobie świata innego niż kapitalistyczny. W Ghosts of my Life, niewydanej w naszym kraju pozycji, Fisher poszedł krok dalej i pokazał w jaki sposób drapieżny, neoliberalny kapitalizm zamyka nas w kulturze nieustannego odtwarzania dawnych form narracyjnych, jak bardzo polityczny i ekonomiczny zastój pociąga za sobą zastój kulturowy.

dziwaczne i osobliwe nazywa uczucia i emocje pojawiające się w takiej właśnie sytuacji. Na kulturowych i ekonomicznych zgliszczach, na których nie wyrasta nic nowego, pojawiają się jedynie – używając określenia bezpośrednio z książki – miejsca rozstrojonej tożsamości, coraz bledsze kalki tego, co było kiedyś. W obliczu wielkich kryzysów ekonomicznych, w obliczu braku rzeczywistych perspektyw na lepsze jutro, coraz częściej czujemy się dziwacznie i osobliwie.

Ale to nie wszystko. Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Widzicie, między dwa tysiące szesnastym rokiem, gdy dziwaczne i osobliwe miało swoją premierę i rokiem obecnym… cóż, wydarzyło się bardzo dużo historii. Takiej przez wielkie H. Takiej, która zdecydowanie zachwiała tym zastojem, a może i nawet nas z niego wytrąciła. I pytanie brzmi, na ile ta diagnoza ma jeszcze zastosowanie w dzisiejszych czasach? Czy dziwaczne i osobliwe się w międzyczasie nie przeterminowały?

Odpowiem na to krótką anegdotą z mojego życia. Jakiś czas temu – mogło to być kilka miesięcy temu albo kilkanaście lat temu, w tym dziwnym rozmazanym okresie, który dziś znamy pod nazwą „początku pandemii” – w czasie pierwszego lockdownu z tego czy innego powodu musiałem wyjść z mieszkania i udać się w wędrówkę po opustoszałych uliczkach i zakamarkach mojego rodzinnego miasta. Po chodnikach, na których zwykle bawiły się dzieci, a które tego dnia były osobliwie opustoszałe. Obok otwartego zwykle sklepu spożywczego, który tego dnia był zamknięty, a poustawiane przed wejściem krzesełka, na których zazwyczaj przesiadywali emeryci były puste i porzucone. Mógłbym oczywiście rzucić w tym momencie jakimś tandetnym frazesem o tym, że poczułem się jak w postapokaliptycznej rzeczywistości… ale to niezupełnie byłaby prawda. Bo nadal miałem w kieszeni smartfona, który działał tak jak zawsze. Nadal musiałem pracować, tak samo jak do tej pory. Świat stał się… osobliwy… ale nadal był tym samym światem, co zwykle.

Fisher napisał dziwaczne i osobliwe w dwa tysiące szesnastym roku – książka ukazała się w grudniu, kilka tygodni przed tragiczną śmiercią autora. Na wiele lat przed pandemią, przed wojną w Ukrainie, przed łańcuchem kolejnych globalnych kryzysów i przytłaczających katastrof, które dziś wydają się nie mieć końca. Książka Fishera nie tyczyła się tych wydarzeń – jak mogłaby? A jednak, czystym zrządzeniem losu diagnozy Fishera w jakimś sensie okazały się przepowiednią. Przepowiednią czasów, w których nieznane wkracza w nasze życia, czy to jako niewyobrażalne tragedie i katastrofy, czy to jako powolna erozja i deformacja tego, co zawsze było naszą codziennością.

Proza Howarda Philipsa Lovecrafta ma się w dzisiejszych czasach równie dobrze co zawsze, a być może nawet lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Opowiadanie Kolor z Przestworzy doczekało się kilka lat temu świeżej adaptacji z Nicolasem Cagem w jednej z głównych ról. Zaplecza zostaną w niesprecyzowanej jeszcze przyszłości zekranizowane przez prestiżową wytwórnię A24. Żyjemy w erze dziwacznego i osobliwego. Fisher, nim rozstał się z życiem, podarował nam przewodnik po tych emocjach. Pokazał nam, jak je zrozumieć i oswoić. Potrzebujemy takiego przewodnika.

 

Bibliografia:

Mark Fisher, dziwaczne i osobliwe

https://terytoria.com.pl/2013-dziwaczne-i-osobliwe.html

Howard P. Lovecraft, Kolor z przestworzy

https://en.wikisource.org/wiki/Amazing_Stories/Volume_02/Number_06/The_Colour_Out_of_Space

Oryginalna wersja grafiki z creepypasty The Backrooms,

https://web.archive.org/web/20220201004253/https://archive.4plebs.org/x/thread/22661164/#22661164

Michael Dobuski, The Backrooms: Horror storytelling goes online

https://abcnews.go.com/US/backrooms-horror-storytelling-online/story?id=92623707

WIDEOESEJ

Zobacz również

WIDEOESEJ: Okrucieństwo nieskończonego wzrostu | Georges Battaile, Cruelty Squad i Theodor...
WIDEOESEJ: O nowych "starych grach" słów parę | Dread Delusion, Gloomwood, Lunacid, Brush ...
WIDEOESEJ: Manifest cyborgów | Intersekcjonalizm, Donna Haraway i Citizen Sleeper

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...