Gdyby ktoś mnie spytał, czy warto było się wybrać na tą odwrotkę co była w nocy z poniedziałku na wtorek, pewnie odpowiedziałbym, że niekoniecznie :) Wiatru właściwie prawie wcale nie było a wschodni prąd wygasał stopniowo bez żadnej gwałtownej zmiany kierunków. W takich sytuacjach materiał dryfowy nawet jak podchodzi pod brzeg to rzadko kiedy ma siłę przynieść ze sobą jakiś większy bursztyn. Tak było i tym razem. Trawy, liście, paproch i drobny patyk pojawiały się przy brzegu w kilku miejscach ale nawet bez wchodzenia do wody byłem w stanie prześwietlić materiał na tyle, żeby zobaczyć, że zawiera bardzo drobniutki bursztyn albo nie zawiera go wcale. Na szczęście do wyjścia wczoraj nie tylko odwrotka była powodem. Stan morza bardzo się w ciągu doby obniżył i liczyłem na to, że przy okazji uda mi się odkuć jakieś bursztyny z lodu zalegającego przy brzegu po ostatnim sztormie. I na tym głównie schodził mi wczorajszy 20 kilometrowy spacer. Efekty? Nieprzesadne. Poniższa garstka bursztynu...
Jedna piątka, kilka dwójek, sporo jedynek i jeszcze mniejszej drobnicy. Mniej więcej połowa odkuta z lodu a połowa podniesiona z dobijającego do brzegu materiału dryfowego. Łącznie około 75 gramów.
Ale ponieważ od soboty utrzymywał się w morzu silny wschodni prąd to w rozmarzających kałużach i krach przy brzegu (rzadko bo rzadko) zdarzał się znacznie grubszy patyk. Widziałem co jakiś czas duże gałęzie i kawałki pni uwięzionych w lodzie. I właśnie w takiej rozmarzającej pianie morskiej, jakieś pół metra od brzegu, coś mi w pewnym momencie zaświeciło na żółto. W pierwszej chwili chciałem to zignorować, bo wyglądało jak dwulitrowa butelka od Pepsi z doklejonym dnem w innym kolorze. I to dno właśnie tak świeciło :) Na szczęście całość znajdowała się na tyle płytko, że po prostu wszedłem tam w zwykłych butach i ruszyłem to coś nogą. No i jak się to denko przekręciło w moją stronę to dopiero zrozumiałem co to jest :) Ale i tak dłuższy czas nie chciałem uwierzyć w to co widzę :)
Do półmetrowego ułomka, z takiego sosnowego okrąglaka (średnicy ponad 10cm) jakie się używało kiedyś w stoczniach do podpierania kadłubów, doklejony był (prawdopodobnie przy pomocy tego czarnego smaru) ten oto śliczny wzorzysty żółty mat :)
Cały zestaw "de luxe" pokryty był dodatkowo ponad centymetrową lodową glazurą, więc trochę mi zajęło zanim odłączyłem bursztyn od stempla. Właściwie cały ten czas i następne pół godziny przeklinałem (bo tak, ja też przeklinam, kiedy potrzebuję dać ujście emocjom a te wyłaziły mi uszami tym razem) chodząc w kółko po plaży i ściskając go w ręku :) Z jednej strony w nadziei, że od temperatury ciała uda mi się tej glazury szybciej pozbyć i zobaczyć jakiej naprawdę jest wielkości. A z drugiej, ciągle nie dopuszczałem do siebie myśli jakie szczęście mnie spotkało :)
A szczęścia było tutaj wiele, bo i bursztyn jest śliczny, cały i niepotrzaskany poza tym jednym odłupanym miejscem dzięki któremu można do niego zajrzeć. I dodatkowo widać na nim jeszcze szczątki tej niebieskiej eoceńskiej gliny...
...więc wreszcie jest to towar świeżo wydobyty ze złóż, czyli coś te sztormy jednak ruszyły i teraz tylko czekać na korzystne warunki, żeby go podało na brzeg. Szczęśliwie również poczekał na mnie na plaży przegapiony przez innych poławiaczy co najmniej dzień lub dwa, bo taka lodowa gruba glazura nie powstaje za szybko a w niezamarzniętym morzu w ogóle nie ma szans się utworzyć.
Także tym razem bardzo słaba odwrotka okazała się być nad wyraz korzystnym powodem do wyjścia na spacer :) I dzięki temu jednemu, właściwie przypadkowemu znalezisku (bo czy sam bursztyn, bez tego doklejonego stempla miałby szanse w tych warunkach pod brzeg dotrzeć to wątpię) mój urobek prezentuje się okazale...
...jak bułka z pieczarkami serwowana "za komuny" na dworcu Łódź Fabryczna, którą z rozrzewnieniem wspominam z dzieciństwa :D Czasem tata mi takie kupował jak czekaliśmy tam na "powrotny" do domu :) Ech, codziennie mógłbym "jeść" takie bułeczki :) Ale mam świadomość, że to jest "świąteczne danie". Raczej...
Trwa ładowanie...