(Fot. flickr.com)
W żywotnym interesie Aten było przynajmniej częściowe kontrolowanie ruchu okrętów w zatoce. Klucz do sprawowania takiej kontroli znajdował się po drugiej stronie zatoki, na wąskim przesmyku, przez który wody Morza Jońskiego przelewały się do zatoki. Kluczowy był kontrolowany przez Ateny port w Naupaktos, do którego drogę zagrodzić można było w wąskim morskim gardle zawężonym przez przylądek Rion.
Dzieje bitwy opowiedział Tukidydes, a jest to jeden z najpiękniejszych opisów bitew w całej literaturze historycznej.
Latem 429 roku przed Chrystusem flota Spartańska rozpoczęła operację przejmowania przyczółków ateńskich na wybrzeżach zatoki. Celem najważniejszym był, jak się wydaje, port w Naupaktos, który leżał u wejścia do zatoki, a broniła go flota ateńska w sile dwudziestu trójrzędowców pod dowództwem stratega Formiona. Flota lakońska, licząca czterdzieści siedem okrętów, wpłynęła do Zatoki Korynckiej i po krótkim rajdzie po wybrzeżu zawróciła, aby wzdłuż jej południowego wybrzeża dopłynąć do łączącej zatokę z morzem cieśniny, przez którą można było wypłynąć na wody Morza Jońskiego. Okręty Ateńczyków śledziły ruchy floty spartańskiej, płynąc wzdłuż północnego wybrzeża zatoki. Spartanie nie obawiali się chyba zanadto ataku, polegając na własnej przewadze liczebnej. Źle ocenili przeciwnika. Formion, gdy chodzi o sztukę dowodzenia flotą wojenną, był uosobieniem Ateńskiego fachowca – demiurga. Słowo demiurgos oznacza w klasycznej grece kogoś, kto potrafi porządnie wykonywać pracę pożyteczną dla wspólnoty (demos). Jego przeciwieństwem zaś jest obibok, który nie potrafi rodakom służyć ani radą, ani pomocą. Grecy określali takiego gagatka jeszcze dziś wiele mówiącym mianem idioty (idiotes). Formion był prawdziwym fachowcem. Wiedział, jak należy prowadzić wojnę na morzu.
Taktyka wojenna Greków na lądzie opierała się na operowaniu formacją określaną mianem falangi. Kluczowa dla tego sposobu wojowania była zasada utrzymywania szyku bitewnego. Piechurzy ustawieni byli w szeregach, których liczba wahała się od ośmiu do szesnastu. W starcie zaangażowane były jedynie dwa pierwsze szeregi, a pozostałe, napierając na nie, tworzyły siłę przełamującą. Żołnierze, napierając, ochraniali się nawzajem w ten sposób, że lewą częścią swojej tarczy (hoplon) osłaniali stojącego obok towarzysza. Śmiertelnym, niewybaczalnym i karanym śmiercią grzechem było porzucenie tarczy i zerwanie w ten sposób ciągłości szyku. Hoplita (dosłownie: tarczownik) miał prawo wrócić z bitwy albo z tarczą na ramieniu żywy, albo na tarczy martwy. Dla określenia tego szyku bojowego używali Grecy słowa kosmos, znaczącego tyle co porządek. Kto ów porządek złamał, stawał się wyrzuconym poza obręb wspólnoty potępieńcem. Etosowi hoplity dał wyraz w słynnej elegii Tyrtajos:
Rzecz to piękna zaprawdę, gdy krocząc w pierwszym szeregu
Ginie człowiek odważny, walcząc w obronie ojczyzny;
Kiedy atoli swe miasto i ziemię żyzną porzuca,
Wnet żebrakiem się staje — los to najgorszy ze wszystkich
— Jako że z miłą swą matką i z ojcem staruszkiem się błąka,
Dzieci maleńkie przy sobie mając i prawą małżonkę.
Wówczas wrogość go wita wśród ludzi, do których przybędzie
Przed niedostatkiem uchodząc, biedą nieszczęsną trapiony,
Hańbą rodzinę okrywa, zeszpeca wygląd swój świetny,
Wszelka niesława, a także zło tuż za nim podąża.
Skoro więc błędny wygnaniec żadnego nie budzi współczucia,
Żadną czcią się nie cieszy, przyszłość też rodu niweczy,
Walczmy mężnie w obronie tej naszej ziemi i dzieci,
Choćbyśmy zginąć musieli, życia swojego nie szczędźmy.
Nuże, młodzieńcy, walczcie, a jeden przy drugim niech wytrwa.
Myśli o szpetnej ucieczce nic dopuszczajcie, ni strachu,
Ale sercom w swych piersiach przydajcie wielkości i męstwa,
Lęk przed życia utratą, z wrogiem się starłszy, odrzućcie,
[…] Zatem niech każdy wytrwa w rozkroku stając, a obie
Nogi niech oprze o ziemię mocno, i zęby zaciśnie.
Mistrzami falangi byli Spartanie i teraz, kiedy w wąskiej gardzieli pod przylądkiem Rion nieuchronnie zbliżali się do floty przeciwnika, postanowili z niej skorzystać.
Czym innym jest jednak walka na lądzie, a czym innym starcie na morzu. Czym innym jest samemu stawać w szyku i nie cofnąć się, stojąc z zaciśniętymi zębami twardo na nogach, a czym innym manewrować wielkim trójrzędowcem ze stu pięćdziesięcioma ludźmi na pokładzie. Synowie Sparty nie mieli tego, co dla prawdziwego fachowca najważniejsze – doświadczenia (empeiria) w prowadzeniu bitwy morskiej. Ustawili swoje okręty w szyku na kształt gwiazdy z ciężkimi okrętami bojowymi na zewnątrz. Miały one ochraniać mniejsze jednostki z wnętrza formacji. I tutaj, tak jak w wypadku starcia na lądzie, kluczową sprawą było utrzymywanie porządku. Ale czas najwyższy oddać głos Tukidydesowi:
Peloponezyjczycy ustawili swe okręty w wielki krąg rufami do wewnątrz, a dziobami na zewnątrz, ażeby nieprzyjacielowi uniemożliwić przebicie się. W środku kręgu umieścili małe statki i pięć najszybszych okrętów, ażeby te jak najprędzej mogły się zjawić w miejscu zagrożonym przez nieprzyjaciela. Ateńczycy zaś, ustawiwszy okręty jeden za drugim, opływali krąg nieprzyjacielski i ścieśniali go coraz bardziej, płynąc stale bardzo blisko i wywołując wrażenie, że lada chwila przypuszczą atak. Formion jednak zabronił atakować, dopóki nie da hasła. Przewidywał bowiem, że flota nieprzyjacielska nie utrzyma swego szyku tak jak wojsko lądowe, lecz że okręty zaczną na siebie wzajemnie wpadać i że małe statki wewnątrz kręgu doprowadzą do zamieszania. Liczył na to, że jeśli zerwie się, jak zwykle rankiem, wiatr od zatoki, na co właśnie czekał, Peloponezyjczycy ani przez chwilę nie utrzymają swych pozycji; sądził, że decyzja ataku leży całkowicie w jego ręku, gdyż miał lepsze okręty, i że najkorzystniejszy będzie moment, w którym się wiatr zerwie. Kiedy więc powiał wiatr i okręty nieprzyjacielskie, ścieśnione już na niewielkiej przestrzeni zarówno pod wpływem wiatru, jak i naporu małych statków znajdujących się wewnątrz kręgu, zmieszały szyki, kiedy jeden okręt wpadał na drugi i musiano się żerdziami od siebie odpychać, kiedy wśród okrzyków ostrzegawczych i wyklinań nie słychać było ani komendy, ani haseł dla wioślarzy, kiedy niewprawna załoga nie potrafiła wiosłować na wzburzonym morzu i wskutek tego sternicy nie mogli kierować okrętami — w tym to momencie Formion daje hasło i Ateńczycy zaatakowawszy nieprzyjaciela zatapiają najpierw jeden ze statków dowództwa, a następnie wszystkie inne, jakie dopadli; wskutek zamieszania nikt z Peloponezyjczyków nie myślał o oporze, wszyscy uciekli do Patraj i Dyme w Achai. Ateńczycy zaś puściwszy się w pościg zdobyli dwanaście okrętów, załogę peloponeską zabrali na pokład i odpłynęli do Molikrejon. Koło Rion wznieśli pomnik zwycięstwa, jeden okręt złożyli w ofierze Posejdonowi i odpłynęli do Naupaktos [„Wojna peloponeska” II 83–84].
Czytelnik czuje niepokój wodzów spartańskich, w chwili gdy zrozumieli, że wpadli w potrzask. Niemal słyszy plusk wody i odgłosy wpadających na siebie w coraz większym zamęcie okrętów. Widzi spokojnego i pewnego swej sztuki Formiona, który rozumie, że zamknął wroga w pułapce, z której ten już się nie wymknie, widzi łunę ze spalonego w ofierze okrętu i odpływające spokojnie na północ ateńskie okręty. To on – niedościgniony w sztuce opowiadania Tukidydes. Nie ma tutaj właściwie żadnych figur, którymi zazwyczaj karmi swoich słuchaczy retoryka. Jest za to ów klasyczny spokój. Owo niby nic, dzięki któremu przechodzi się do historii literatury. Uwagę przyciąga jedynie obszerna anafora w centralnym fragmencie opowiadania:
Kiedy więc powiał wiatr i okręty nieprzyjacielskie, ścieśnione już na niewielkiej przestrzeni zarówno pod wpływem wiatru, jak i naporu małych statków znajdujących się wewnątrz kręgu, zmieszały szyki, kiedy jeden okręt wpadał na drugi i musiano się żerdziami od siebie odpychać, kiedy wśród okrzyków ostrzegawczych i wyklinań nie słychać było ani komendy, ani haseł dla wioślarzy, kiedy niewprawna załoga nie potrafiła wiosłować na wzburzonym morzu i wskutek tego sternicy nie mogli kierować okrętami…
Widać, jak kunsztownie Tukidydes buduje napięcie i doprowadza opowiadanie do punktu szczytowego (climax), w którym następuje opis ataku na okręty Spartan. Opowiadanie wznosi się, a potem opada. Niczego więcej nie trzeba.
Takie rzeczy powinni czytać polscy żołnierze. Niech sobie wyobrażają Rosjan, którzy czekają na kolejne polskie uderzenie pomiędzy Warszawą i Siedlcami. Niech wiedzą, czym jest prawdziwy fach wojenny i co to znaczy toczyć bitwy na własnych warunkach.
Autor
Marcin Pietrzak
Filozof, politolog pracujący na Uniwersytecie Opolskim. Autor dwóch książek i kilkunastu artykułów naukowych.
Trwa ładowanie...