(Fot. pixabay.com)
…kłopoty Brukseli
Brexit przy obecnej umowie prawdopodobnie nie okaże się opłacalnym krokiem. Jest jednak jeden problem – nie musi nim być, żeby zagrozić istnieniu Unii Europejskiej. W polityce liczą się nie tylko suche fakty, ale także ich interpretacja. Zwycięstwo w sferze realnej może zamienić się w klęskę w sferze informacyjnej. Aby rozbić mentalną perspektywę Unii jako konieczności, poza którą nie ma życia, nie trzeba na jej opuszczeniu wygrać – wystarczy pokazać europejskiemu społeczeństwu i elitom, że się nie przegrywa. I właśnie przed taką szansą staje Wielka Brytania. Wspomniane 2–7% różnicy między PKB potencjalnym a faktycznym w ciągu 10 lat to 0,2–0,7% rocznie, czyli nawet w pesymistycznym scenariuszu wartość zauważalna tylko dla pilnych obserwatorów. W latach 2010–2019 średnie tempo wzrostu gospodarczego UK wynosiło ponad 1,8%, podczas gdy Francja rozwijała się w tempie 1,4%, a Włochy 0,3%. Co więcej, PwC przewiduje średnioroczny wzrost na poziomie niecałych 2% do roku 2050, zatem nawet biorąc pod uwagę koszty brexitu, Zjednoczone Królestwo będzie się rozwijać w tempie normalnym dla państw rozwiniętych i prawdopodobnie szybszym niż niektórzy konkurenci z kontynentu.
Co gorsza, nawet bardziej wyraziste problemy gospodarcze po stronie brytyjskiej mogą nie wystarczyć. Jeśli nie będą mocno odstawały od reszty państw rozwiniętych, w sferze informacyjnej z pewnością pojawią się próby tłumaczenia ich innymi czynnikami, np. pandemią. Co więcej, część społeczeństwa europejskiego może nawet kojarzyć słabsze wyniki Wielkiej Brytanii z brexitem, ale uznawać je za akceptowalny koszt, który warto ponieść w zamian za „odzyskanie suwerenności”. Zwłaszcza jeśli zwiększą się na kontynencie napięcia polityczne związane z oddawaniem kolejnych kompetencji Brukseli, a opuszczenie zmierzającego ku federacji projektu zacznie się jawić jako coraz bardziej kusząca opcja.
Najtrudniejszy los ma pierwszy kraj, który opuszcza wspólnotę. Robi to bowiem w momencie, gdy jest ona największa, koszty pojedynczego państwa oderwanego od wielkiego bloku handlowego są znaczące i ma ono słabą pozycję negocjacyjną. Brakuje też przykładu udanego wyjścia, trzeba więc dopiero przetrzeć szlaki. Drugi kraj ma nieco łatwiej – opuszcza już uszczuplony projekt, może wyciągnąć wnioski z pierwszego exodusu, a do tego tworzyć osobne powiązania z pierwszym uciekinierem. Do wyobrażenia jest blok handlowy złożony z Wielkiej Brytanii, Turcji, Ukrainy i wychodzących hipotetycznie z Unii Włoch. Takie porozumienie ma dużą siłę przebicia – ponad połowę ludności, którą liczyłaby w takim scenariuszu UE. Od tego punktu dalszy rozpad jest łatwy i kaskadowy, bo wychodzi się z coraz mniejszego organizmu polityczno-gospodarczego, a na kontynencie pojawia się coraz więcej alternatywnych partnerów handlowych i politycznych. Wraz z brexitem przekroczony został tylko pierwszy – najtrudniejszy – próg.
Aby w percepcji elit i społeczeństw kontynentu wyjście z Unii pozostawało nieakceptowalnym rozwiązaniem, Wielka Brytania musiałaby przegrać na tyle, by porażka została po pierwsze w całej Europie zauważona, po drugie wyraźnie skojarzona z brexitem, a po trzecie stanowiła wystarczające odstraszanie nawet dla tych, którzy polityczną niezależność stawiają ponad gospodarczą prosperity.
Zachowanie Komisji wobec problemu
Komisja Europejska pierwotnie podchodziła do negocjacji z nastawieniem na przyznanie Wielkiej Brytanii pełnego dostępu do rynków europejskich, pod warunkiem stosowania się do unijnej legislacji. Zakładano, że wystarczający jest brak uprzywilejowanej pozycji Londynu wobec krajów członkowskich. Paradoksalnie to strona unijna stała po stronie wolnego handlu, podczas gdy Londyn odmawiał akceptacji prawa płynącego z Brukseli. Zatem mimo że UE w grudniu 2020 roku osiągnęła swoje cele w negocjacjach, określiła je na podstawie fatalnych przesłanek, a szczęście polegało na nieugiętej postawie Borisa Johnsona.
Unia będzie na pewno kuszona przyznaniem UK większego dostępu do swojego rynku. Londyn wciąż jest trudny do zastąpienia z uwagi na swoje sprzyjające otoczenie dla usług finansowych. Bez niego trudniej będzie rozwijać start-upy i stanąć do wyścigu technologicznego, podobnie jak uniezależnić się finansowo od USA. Komisja powinna jednak (jak poucza Kissinger w „Dyplomacji”) w wirze taktycznych decyzji mieć na oku swój długoterminowy, strategiczny interes – przetrwanie wspólnoty. A ten wymaga ostrzejszej gry wobec Wielkiej Brytanii, bo status quo najpewniej nie będzie stanowić wystarczającego odstraszania przed odłączaniem się od projektu. Jako przykłady działań podać można legislację uderzającą w przewagi konkurencyjne Londynu, pozbawionego głosu w procedowaniu prawa unijnego, lub sztuczne wywoływanie zawirowań poprzez przyznawanie equivalence i wycofywanie jej po kilku miesiącach. Sama niepewność w latach 2016–2020 spowodowała odpływ aktywów o wartości ok. 1,3 biliona funtów oraz 7500 miejsc pracy z samego sektora usług finansowych na kontynent, więc dziś również byłaby silnym narzędziem w rękach Komisji.
Łyżka dziegciu na koniec
Rozwód Wielkiej Brytanii z Unią Europejską, choćby nawet mocno niekorzystny, wciąż stanowi żywotne zagrożenie dla przetrwania projektu. Wynika to z rozbieżności między sferą realną a sferą informacyjną oraz krótkowzroczności brukselskiej biurokracji. Komisja musi wykonać ruch, bo czas gra na niekorzyść Unii, a piłka leży po jej stronie. Pesymistyczny obraz jest jednak taki, że nawet podjęcie odpowiednich działań może nie wystarczyć, by w percepcji społecznej brexit figurował jako przykład klęski. Nie cała gospodarka brytyjska leży w rękach Brukseli, a zresztą nie tylko ekonomia decyduje o poczuciu pozycji danego państwa – liczą się chociażby sojusze wojskowe, w czym rola Londynu ostatnio wzrosła. W grę wchodzi także rozumiana w ten czy inny sposób suwerenność – której odzyskanie dla części społeczeństw może okazać się ważniejsze niż handel lub udział w wielkich projektach geopolitycznych. Choć wszystko jest w grze, klisza Unii jako opcji bezalternatywnej może upaść i tak.
Louis Gave powiedział kiedyś dla Strategy&Future, że walka o przetrwanie Unii Europejskiej jest trochę jak walka z IRA. Parafrazując irlandzkich terrorystów, stwierdził, że aby podtrzymać wspólnotę przy życiu, trzeba wygrywać za każdym razem – w Niemczech, we Francji, we Włoszech, raz za razem, zawsze. Żeby zniszczyć Unię Europejską, możliwe, że wystarczy przegrać raz. Zegar tyka.
Autor
Maksymilian Skrzypczak
Studiuje Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Zajął 57. pozycję w Polsce, a zarazem miejsce wśród 1% najlepszych uczestników prestiżowej olimpiady ekonomicznej OWE. Pracuje jako copywriter i korepetytor języka angielskiego. Dawniej mówca i aktywista, obecnie jeden z liderów projektu społecznego Postaw na Przedsiębiorczość. Interesuje się geopolityką, przedsiębiorczością oraz doskonaleniem ciała, umysłu i duszy.
Trwa ładowanie...