„Gente Polonus natione Europae?” – głos jednego z subskrybentów. Część 1

Obrazek posta

(Fot. pixabay.com)

 

W ostatnim czasie tematem rozgrzewającym część komentatorów z rozmaitych środowisk stała się kwestia wyboru narodowości w trwającym Narodowym Spisie Powszechnym Ludności i Mieszkań. Kwestia ta zapewne stanie się jeszcze gorętszym tematem publicystycznym w momencie publikacji ostatecznych wyników tegorocznego spisu. Dla porządku: jedno z pytań w kwestionariuszu osobowym brzmi następująco: „Jaka jest Pana(i) narodowość? (Przez narodowość należy rozumieć przynależność narodową lub etniczną – nie należy jej mylić z obywatelstwem)”. Można wybrać tam jedną z narodowości dostępnych na liście rozwijanej – z polską na czele – lub wskazać inną. Kolejne pytanie brzmi: „Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?” Również tam istnieje możliwość zarówno wybrania narodowości z szerokiej listy rozwijanej, jak i wpisania własnej odpowiedzi. Dotychczas temat narodowości w spisie powszechnym pojawiał się w przestrzeni medialnej najczęściej w odniesieniu do kwestii autonomii śląskiej – w roku 2011 436 tysięcy osób wskazało narodowość śląską jako identyfikację pierwszą, a 411 tysięcy jako identyfikację drugą. Wiele wskazuje na to, że w 2021 roku kwestią jeszcze bardziej burzliwą może się okazać „narodowość europejska” – niedostępna na liście, ale – jak się wydaje – całkiem powszechnie dopisywana.

Sprawa potencjalnej tożsamości europejskiej zdaje się polaryzować wszystkie środowiska. Nawet na lewicy, mającej często opinię internacjonalistycznej, pojawiają się głosy, iż wybór taki świadczy o naiwności, infantylizmie i – zwłaszcza w wypadku rezygnacji z wyboru narodowości polskiej i wpisania tylko narodowości europejskiej lub dodatkowego wybrania narodowości lokalnej – o ojkofobii i świadomym wykluczaniu się ze wspólnoty. Naturalnie pojawiają się również głosy, że wpisywanie narodowości europejskiej dyktowane jest chęcią zamanifestowania sprzeciwu wobec ideologii obozu rządzącego lub pogardy dla jego zwolenników. Trudno jednak wątpić, że jeśli liczba takich wskazań osiągnie znaczący statystycznie pułap, stanie się zagadnieniem medialnym i jeszcze ostrzejsze działa zostaną wytoczone ze strony części polityków i komentatorów kojarzonych z prawicą – w szerokim spectrum zarzutów orbitujących wokół określeń w stylu „zdrady narodowej”, „ludności polskojęzycznej” czy „brukselskich pachołków”.

Warto zacząć od ustalenia kwestii podstawowej – pytanie o poczucie tożsamości narodowej (podobnie jak późniejsze pytanie o wiarę) z punktu widzenia odpowiadającego stanowi kwestię subiektywnych odczuć i emocji, wykracza poza racjonalną analizę zewnętrznych aktów przynależności – i jeśli oddzielimy przypadki świadomego (ze strony odpowiadającego, a nie przypisywanego mu przez innych) „trollingu”, odpowiedź na to pytanie nie może być poprawna lub niepoprawna, jedynie szczera lub nieszczera.

W tym miejscu chciałbym dokonać osobistego auto-da-fé: jestem jednym z tych, którzy wybrali kategorię „inna (podać jaka)” i wpisali „europejska”. Dokonałem tego wyboru w pytaniu o dodatkowe poczucie przynależności do innego narodu, zastanawiałem się jednak także nad konfiguracją odwrotną: wpisaniem narodowości europejskiej na pierwszym miejscu, polskiej zaś w pytaniu o ewentualną drugą identyfikację. W poniższym tekście chciałbym wyjaśnić przyczyny dopisania narodowości europejskiej, umiejscawiając to zagadnienie również w szerokim kontekście geopolitycznym i kulturowym.

Przede wszystkim narodowość europejska nie stanowi synonimu dla narodowości „unioeuropejskiej”, rozumianej jako domyślna narodowość obywatela Unii Europejskiej. W istocie, osobiście, postrzegam to raczej na wzór deklaracji Czesława Miłosza o byciu obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego (Zbigniew Herbert zgryźliwie, acz słusznie zauważał wygodę bycia obywatelem nieistniejącego państwa).

Europa jako naród polityczny, bliższy ujęciu Ernesta Gellnera, może dopiero zaistnieć w przyszłości. Idea budowania „tożsamości narodowych” była złożonym projektem obejmującym powszechną edukację, popularyzację języków narodowych, historii, „kultury narodowej”, wizerunków map i rywalizacji między państwami. Naród jako powszechna podstawa budowania własnej tożsamości oraz sama idea państwa narodowego – są produktami nowoczesności, związanymi z dziedzictwem oświecenia, Wielkiej Rewolucji Francuskiej, Wiosny Ludów. Myślenie w kategoriach państwa narodowego nie jest zatem, skądinąd, w żadnej mierze wyrazem „konserwatyzmu” czy „przywiązania do tradycji” – nie jest „reakcyjne”, tylko stanowi kontynuację owej rewolucji. Historycznie państwa narodowe odegrały istotną rolę w procesie emancypacyjnym – mogły być nośnikiem haseł wolności, równości i braterstwa, ideałów samostanowienia, demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, zniesienia podziałów stanowych i klasowych. To w państwach narodowych rozwijały się ruchy robotnicze, a po II wojnie światowej do władzy mogła dojść socjaldemokracja. Dzisiaj jednak kontynuacja idei postępu, ten sam proces, w którym państwa narodowe odegrały tak istotną rolę, wymaga nowego wehikułu – wspólnoty opartej nie na etnosie, służącym nieraz budowaniu podziałów, podkreślaniu różnic i celebracji własnej supremacji, lecz na wspólnej tożsamości kulturowej (bez konieczności rezygnowania z tego wszystkiego, co składa się na „kulturę narodową”, a jedynie z przeniesieniem stopień wyżej centralnego punktu odniesienia), umożliwiającej budowę europejskiego państwa-cywilizacji.

Historia i przyczyny powstania Unii Europejskiej są powszechnie znane; zrujnowana doświadczeniami wojennymi Europa dążyła do odbudowy gospodarczej w pokojowych warunkach, a zaczynem przyszłej Unii stała się Europejska Wspólnota Węgla i Stali, mająca zapobiec potencjalnej wojnie gospodarczej. Warto również podkreślić znaczenie idei zjednoczonej Europy dla powojennej strategii Stanów Zjednoczonych – utrzymywanie na świecie amerykańskiego systemu z Bretton Woods, opartego na stałym kursie walut względem dolara, wymagało – w charakterze amortyzatorów – silnych lokalnych walut, wspieranych przez potężny przemysł ciężki. Do tej roli najlepiej nadawały się, wciąż mające potężną bazę przemysłową, Niemcy i Japonia, których atrakacyjność jako potencjalnych amerykańskich „junior partnerów” dodatkowo zwiększała ich nieodległa w czasie porażka w wojnie ze Stanami Zjednoczonymi, w konsekwencji czego po wojnie to amerykańscy politycy wpłynęli na tamtejsze nowe konstytucje, a na terytoriach Niemiec i Japonii powstały potężne amerykańskie bazy wojskowe. Dlatego Amerykanie pomogli w powojennej odbudowie i rehabilitacji tych krajów i wsparli anulowanie niemieckich długów w Europie. Odrodzenie przemysłowe Niemiec potrzebne było Amerykanom także w celu powstrzymywania w Europie Sowietów. Plan ten wymagał jednak także rynków zdolnych kupować ich towary i wchłaniać nadwyżki handlowe– w tym celu Waszyngton wsparł w Europie, dający początek przyszłej Unii Europejskiej, proces integracyjny.

Współcześnie, u kresu geopolitycznej pauzy, gdy zachwianiu ulega trwałość powojennego konstruktywistycznego ładu światowego i coraz powszechniej mówi się wręcz o nowej zimnej wojnie pomiędzy dwoma mocarstwami – dotychczasowym hegemonem, Stanami Zjednoczonymi, oraz znajdującym się na krzywej wznoszącej pretendentem, Chinami – w naturalny sposób wraca kwestia samodzielności strategicznej Europy i jej szans na uzyskanie statusu odrębnego bieguna siły. Konstrukt konsolidującej się Europy bywa określany mianem „niezbędnego imperium”, z drugiej strony znajduje on także swoich silnych przeciwników – i to zarówno (co nie powinno zaskakiwać) wśród pozaeuropejskich mocarstw i polityków, jak i wśród państw europejskich o orientacji narodowej, które wynoszą na sztandary kwestie niezależności od Brukseli i nadrzędności prawa państwowego nad unijnym. Znamienne są tu słowa polskiego prezydenta o Unii Europejskiej jako „wyimaginowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika”. Konsekwencją tego jest nawoływanie do twardego realizowania własnych, wąsko rozumianych interesów narodowych, w istocie jednak – ze względu na złożoność dzisiejszych powiązań gospodarczych – będące pułapką. W przypadku Polski dodatkowo potęguje to polityczną izolację w Europie, w sytuacji gdy nie jest możliwe całkowite przetransformowanie własnego modelu gospodarczego na półperyferiach ekonomicznego systemu-świata (w ujęciu Immanuela Wallersteina), bez wpływu na zmiany zachodzące w obrębie jego jądra. Co więcej, myślenie takie staje się formą samospełniającej się przepowiedni, w której brak wiary w możliwość zaistnienia prawdziwej wspólnoty europejskiej staje się pierwszym czynnikiem faktycznie ją wykluczającym. Rzeczywiście Unia Europejska – określana niekiedy jako „gospodarczy gigant, polityczny karzeł i militarny robak” – w obecnej formule może nie przetrwać. Dlatego deklarując narodowość europejską, warto mieć świadomość, jak głębokich reform może wymagać, oraz aktywnie popierać taką politykę, która do tych zmian może się przyczynić. Wspólnota europejska została skonstruowana jako forum państw, które przy pomocy wspólnych instytucji ucierają akceptowalne dla wszystkich ramy interesów i zakres współpracy. W tym celu przywódcy najsilniejszych europejskich państw muszą niekiedy przekonywać swoich (a zatem krajowych – to oni wynieśli ich do władzy, również tej na poziomie europejskim) wyborców do pewnych ustępstw na rzecz państw słabszych. Często podkreśla się, że Unia Europejska posuwa się do przodu „od kryzysu do kryzysu” i momenty takie jak kryzys gospodarczy w 2008 roku, kryzys uchodźczy czy pandemia koronawirusa stanowią dla Unii próbę, ale i szansę na wykonanie kroku naprzód. W ostatnim czasie nadzieje „euroentuzjastów” rozbudził związany z COVID-19 Fundusz Odbudowy UE – niektórzy nawet upatrują w tym wydarzeniu możliwy „moment hamiltonowski” (w 1790 roku na mocy porozumienia sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona i przyszłego prezydenta, a wówczas sekretarza stanu, Thomasa Jeffersona w USA zdecydowano się na uwspólnotowienie długów poszczególnych stanów i wzmocnienie władzy rządu federalnego).

Do pewnego stopnia naturalne jest, że przełomowe sytuacje wymagają przełomowych działań, jednak istotne jest, by wielkie projekty strategiczne i rozwojowe oraz konsekwentna realizacja długoterminowej polityki nie spotykały się na co dzień z paraliżem decyzyjnym i nie były wymuszane bezpośrednio jedynie naglącymi czynnikami zewnętrznymi. Historia pokazuje, że konfederacje z reguły miały charakter nietrwały – przekształcały się w federacje lub rozpadały się, gdy rozluźniała się wspólnota interesów czy malały wspólne zagrożenia. Ostateczne złamanie konfederacyjnego ducha Unii Europejskiej będzie wymagało pójścia krok dalej – europejskich polityków, odpowiadających przed europejskimi wyborcami, podejmujących trudne decyzje, korzystne dla europejskiej wspólnoty, nawet wówczas, gdy nie zyskają one poparcia wśród ich krajowych wyborców. Niezbędnym krokiem dla wykształcenia się europejskiego narodu politycznego byłoby uczynienie procesu rządzenia Unią Europejską przejrzystym, jawnym i demokratycznym – z prawdziwymi transeuropejskimi wyborami do europarlamentu, z udziałem paneuropejskich partii, być może także demokratycznie wybieranym przewodniczącym Komisji i Rady Europejskiej. Pozwoliłoby to Europejczykom odzyskać poczucie wpływu i sprawczości, zwiększając poziom utożsamiania się ich ze zjednoczoną Europą i jej polityką.

Żeby było to skuteczne, konieczna jest taka transformacja gospodarcza, dzięki której kraje rozwijające się mogłyby nadrabiać zaległości, tak aby państwa będące dłużnikami nie musiały się jedynie dostosowywać do polityki tworzonej przez państwa wierzycieli. Integracja ekonomiczna sprawia, że państwa stają się od siebie bardziej zależne. Z tego wynika potrzeba politycznych działań kolektywnych, gwarantujących, że wzajemne korzyści będą większe od szkód. Gdy globalizacja gospodarcza przekracza polityczną, procesy globalizacyjne przestają służyć społeczeństwom, a zaczynają służyć wyłącznie architektom tejże globalizacji. Bez unii fiskalnej i ministra finansów utrzymanie europejskiej waluty może okazać się niemożliwe. Wśród wskazywanych, m.in. przez Josepha Stiglitza, propozycji naprawy strefy euro wyróżnia się konieczność wprowadzenia prawdziwej unii bankowej, euroobligacji, funduszu solidarnościowego na rzecz stabilizacji, być może także opodatkowania nadwyżek na rachunku obrotów bieżących, wreszcie poszerzenia kompetencji Europejskiego Banku Centralnego, tak żeby obok kontroli inflacji zaczął on koncentrować się również na zapewnianiu stabilności gospodarczej, wzrostu i dbałości o pełne zatrudnienie. Żeby integracja ekonomiczna służyła wszystkim, musi ją jednak poprzedzić zdecydowana integracja polityczna. To integracja polityczna pozwala transferować część korzyści od tych, którzy na niej zyskują, do tych, którzy stracili; tylko wtedy na integracji mogą zyskać faktycznie wszyscy. Dlatego integracja ekonomiczna musi podążać za polityczną, nie zaś odwrotnie. Wcielenie w życie idei federacji musiałoby się rozpocząć także od opodatkowania obywateli i stworzenia budżetu nie na poziomie 1% dochodu narodowego, lecz znacząco wyższym (na co zwraca uwagę m.in. Jan Zielonka). Każdy realny i zarazem godny poparcia projekt „mocarstwa Europy” musi zakładać transfer środków na niespotykaną do tej pory skalę; skłonienie najbogatszych, by przestali jedynie czerpać korzyści z integracji ekonomicznej, nie ponosząc zarazem realnych kosztów modernizacji biedniejszych państw i podtrzymując różnice rozwojowe; za władzą musi pójść wzięcie odpowiedzialności za realne zasypywanie różnic poziomu życia. Bez tego paneuropejski projekt zmieni się w gospodarczy projekt neokolonialny europejskiego rdzenia. Swobodzie przepływu towarów i pieniądza musi towarzyszyć mechanizm relokacji nadwyżek, a wspólnej stopie procentowej i kursowi wymiany walut musi towarzyszyć współdzielenie dobrobytu. W tym miejscu warto także wskazać na irracjonalność popularnego lęku przed Stanami Zjednoczonymi Europy jako realizacją niemieckiej hegemonii w Europie – prawdziwy federalizm jest bowiem z natury antyhegemoniczny. Tym, co obecnie wzmacnia pozycję Niemiec czy Francji, jest właśnie słabość instytucji wspólnotowych przy wyeksponowaniu roli przywódców poszczególnych państw, dzięki czemu przewagę zyskują państwa najsilniejsze.

Błędny jest pogląd, iż Europa musi pozostać różnorodna (w domyśle rozbita politycznie), wewnętrznie konkurencyjna i rywalizująca, gdyż właśnie to zapewniło jej światowy sukces. Należy pamiętać, że światowa dominacja europejska, z perspektywy długiego trwania, była krótką (liczącą niecałe 200 lat) historyczną aberracją; z tej perspektywy Chiny, których gospodarka jeszcze w 1820 roku odpowiadała 30% gospodarki światowej, przebijając pod tym względem wyniki tak ówczesnych, jak i współczesnych liderów, po prostu wracają na swoje miejsce, tak jak na swoje miejsce może wrócić marginalizująca się Europa. Czynniki, które wówczas złożyły się na europejski sukces, później przełożyły się na kres dominacji europejskiej i jej wykrwawienie w wojnach światowych, co umożliwiło przejęcie pałeczki światowej dominacji USA. Mija sto lat od początku końca światowej dominacji europejskiej. Gracze dziś aspirujący do rządzenia lub współrządzenia światem na skalę globalną lub regionalną – Chiny, Indie, Brazylia, Iran, Turcja – byli wówczas słabi i zmagali się z poważnymi problemami natury zewnętrznej i wewnętrznej.

Główną przeszkodą w domknięciu poczucia wspólnej tożsamości na płaszczyźnie politycznej pozostaje dla wielu bariera językowa: uniemożliwia ona równie swobodny jak w Stanach Zjednoczonych przepływ osób (w 2017 roku mobilność pracowników wewnątrz UE wyniosła ledwie 3%), a także podejmowanie pracy w dowolnym miejscu. Właśnie dlatego projekt europejski musi być oparty na solidarności i bezpieczeństwie socjalnym w dużo większym stopniu niż u młodszego partnera zza Atlantyku. W zróżnicowanym językowo, kulturowo i etnicznie pejzażu europejskim nie można dopuścić do marginalizacji, wyludnienia i drenażu mózgów krajów nie stanowiących „twardego rdzenia” Unii Europejskiej. Europa musi czerpać siłę ze swojej różnorodności kulturowej – w ramach wspólnoty cywilizacyjnej – dbając o zrównoważony rozwój całego obszaru, a jednocześnie budując kluczową w formułowaniu się jakiejkolwiek tożsamości wspólnotę przeżyć, doświadczeń i bezpośrednich kontaktów. Kapitalistyczny system społeczno-gospodarczy ostatnich stu lat oparty na stałym procencie stopy zwrotu z kapitału i stałym wzroście gospodarczym podobnie jak dotychczasowy ład światowy zmierza ku końcowi – choćby dlatego, że na planecie o ograniczonych zasobach nie jest możliwy nieograniczony rozwój. Europa może być pionierem przyszłościowych rozwiązań w świecie, w którym utrzymywanie permanentnego wzrostu gospodarczego przestanie być aksjomatem; zapewnienie stabilności, bezpieczeństwa i dobrobytu będzie zależało w dużej mierze od przyjętych rozwiązań proekologicznych i prosocjalnych. Na dobrobyt składa się nie tylko PKB i bezpieczeństwo ekonomiczne, lecz także zaufanie do instytucji, partycypacja, solidarność i spójność społeczna.

Należy pamiętać, że bez mocnego głosu Europy również głos całego Zachodu stanie się w świecie mniejszościowy. Silna Europa jest potrzebna nie tylko samej sobie, lecz także światu stającemu wobec bezprecedensowych wyzwań dotykających kwestii klimatycznych i ekologicznych. Skończyło się okienko, w którym możliwy był rozwój oparty na maksymalizacji produkcji i konsumpcji. Zużywamy zasoby, do których wytworzenia potrzeba 1,7 globu, pozyskując je kosztem odtwarzalności ekosystemu. Silna Europa może się okazać niezbędna, by promować światowe normy regulacyjne, stawiać warunki transnarodowym megakorporacjom, jak Microsoft czy Facebook, oraz być w stanie przeciwstawić się gwałtownie narastającym nierównościom społecznym i rajom podatkowym, mogąc kontrolować na własnym terytorium przepływy międzynarodowego kapitału, wreszcie – jak pokazują ostatnie wydarzenia – skutecznie przeciwdziałać zjawiskom takim jak pandemie i ich wielorakim konsekwencjom. Powstrzymanie zmian klimatycznych i rosnącej niebezpiecznie spirali nierówności może wymagać działań takich jak wprowadzenie dorocznego podatku progresywnego od kapitału na poziomie co najmniej makroregionalnym. Zjednoczona Europa mogłaby być jednym z pionierów takich rozwiązań, jakim przeciwdziałanie z poziomu państw narodowych jest niemal niemożliwe. W tej sytuacji tym bardziej naglące staje się uświadomienie, że jeśli Europa nie chce ostatecznego spełnienia słów Mao Zedonga o sobie samej jako o „niewiele znaczącym przylądku, którego losy nikogo nie interesują”, instrumentalnie rozgrywanym przez większych i silniejszych graczy – musi spróbować sięgnąć do wspólnej tożsamości jako podstawy zbudowania europejskiego państwa federacyjnego. Zmiana wyobraźni politycznej wymaga umiejętności wyobrażenia sobie nierealnego. Tylko w ten sposób możliwe jest wyjście z klinczu i stworzenie horyzontu myślowego dla zmian realnych, umożliwiających budowę Europy suwerennej, podmiotowej, solidarnej i sprawiedliwej. Unia Europejska została powołana do życia jako kartel producentów węgla i stali, otwarcie kontrolujących ceny i poziom produkcji za pomocą wielonarodowej biurokracji i dysponujących prawną i polityczną władzą, nadrzędną wobec procesów demokratycznych. Nie sposób ukryć, że duch tych początków wciąż unosi się w korytarzach unijnych instytucji. Jednak idea zjednoczonej Europy, wprawdzie powstała w określonych uwarunkowaniach polityki światowej, wciąż ma szansę zrodzić dziecko, które prześcignie wyobrażenia swoich twórców i przekroczy ograniczenia narzucane przez jej kolejnych konstruktorów, stając się demokratyczną przestrzenią solidarności, wspólnej tożsamości, podzielanych wartości i celów.

Tyle na temat Europy jako wspólnoty politycznej. Wyodrębniony instytucjonalnie i symbolicznie obszar przepływu ludzi, towarów i kapitału w naturalny sposób generuje identyfikację, jednak za tożsamością europejską i deklaracjami europejskiej narodowości stoi coś więcej niż świadomość korzyści wynikających ze współpracy gospodarczej, militarnej czy politycznej na terenie Europy. Najczęściej – również w moim wypadku – stoi za tym przekonanie o sile wspólnoty kultury europejskiej.

 

Autor

Michał Andrzej Sokołowski

Absolwent Porównawczych Studiów Cywilizacji na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uzyskał także stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie kulturoznawstwa, autor książki „Mit »sztuk zen« w kształtowaniu się kultury artystycznej Japonii”, pracownik trzeciego sektora.

 

Michał Andrzej Sokołowski Now We Know - wasze eseje w S&F

Zobacz również

„Wszystko jest wojną” Marka Budzisza. Wrażenia z lektury
Czy europejska autonomia rozbije się o Wall Street?
Dlaczego nie latamy w kosmos?

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...