Czy europejska autonomia rozbije się o Wall Street?

Obrazek posta

(Fot. picryl.com)

 

Zauważmy jednak, w jakich proporcjach występują te zależności. Co prawda trudno kwestionować powiązanie handlowe Europy z Chinami, jednakże Stary Kontynent jest wciąż znacznie silniej i w szerszym wachlarzu spraw zależny od Stanów Zjednoczonych. Amerykanie nie tylko bowiem pozostają większym partnerem w wymianie gospodarczej, ale także posiadają silne wpływy w zakresie finansowym, a do tego gwarantują bezpieczeństwo militarne krajom Europy Środkowo-Wschodniej i pilnują otwartości morskich szlaków handlowych; w tych kwestiach Chiny albo nie istnieją, albo wciąż nadganiają.

Orientacja na Pekin jest odległa z przyczyn strukturalnych i odrzucana nawet przez samego Emmanuela Macrona. Wybór stojący przed Unią nie jest wyborem między orientacją prochińską a proamerykańską – obecnie jest to decyzja między ostateczną akceptacją roli junior partnera USA a próbą gry mniej lub bardziej „pomiędzy” dwoma supermocarstwami. Zatem trzeba powiedzieć wprost – dążenie do samodzielności strategicznej jest głównie skierowane przeciwko nadmiernym wpływom amerykańskim. Dopiero w dalszej kolejności oznacza niepopadanie w zbytnią zależność względem Chin.

Jednocześnie Europa pozostaje kluczowa dla Stanów Zjednoczonych. To jeden z trzech największych organizmów gospodarczych na świecie. Największy eksporter na globie, chłonny i rozwijający się rynek, kluczowy i zyskujący na znaczeniu kierunek ekspansji wpływów chińskich.

Historycznie partner USA w wielkich inicjatywach oraz utrzymywaniu optymalnego ładu światowego, mogący się okazać języczkiem u wagi w rywalizacji z Chinami. Przy czym Amerykanom nie wystarczą deklaracje na temat zachodnich wartości i rezolucje Parlamentu Europejskiego, w których poucza się Pekin w kwestii praw człowieka. USA potrzebują powstrzymania chińskiej trajektorii rozwoju, czyli muszą mieć Europę po swojej stronie w zakresie sił strukturalnych – handlu, technologii, kapitału, domeny kosmicznej. Problem jest taki, że kraje europejskie bardzo korzystają na współpracy z Chinami, która to współpraca leży u podstaw ich wymiany towarowej oraz łańcuchów produkcji. Wobec tego, aby utrzymać prymat, Stany Zjednoczone mogą ostatecznie chcieć posłuszeństwo Unii Europejskiej wymusić, nie wyprosić.

 

Do tego punktu rzadko się sięga w rozważaniach w zakresie federalizacji Unii. Uwaga skupia się na wypełnianiu ewentualnych luk po USA, a nie na konfrontacji z nimi. Innymi słowy, analitycy często wolą wierzyć, że Amerykanie nas co najwyżej porzucą, niż że aktywnie uderzą w Unię Europejską swoimi lewarami.

 

Debata publiczna na temat budowania autonomii Europy skupia się przede wszystkim na kwestiach bezpieczeństwa, handlu oraz polityki zagranicznej. Wspólna armia, kontrola łańcuchów dostaw oraz jednolite stanowisko zamiast działania w rozsypce to oczywiście podstawa rozważań o suwerenności europejskiej – i zmniejszeniu zależności od USA. W dyskusji brakuje jednak istotnego aspektu, jakim jest najpoważniejszy niemilitarny lewar amerykański, mogący tworzyć optymalne ramy dla rozwoju lub rzucać całe gospodarki na kolana. Najwyższy czas przyjrzeć się finansowej supremacji USA w świecie zachodnim.

 

Najsilniejsza karta Amerykanów

Choć Stany Zjednoczone nie są już wzorem dla świata w produkcji przemysłowej oraz handlu, w zakresie finansowym utrzymują swoją dominację. Jest to ich najmocniejsza domena, a przewaga USA nad resztą państw nie stopniała znacząco w ciągu ostatnich 30 lat; pod pewnymi względami wręcz się zwiększyła.

Dolar, emitowany przez FED, jest walutą rozliczeniową świata i przez cały XXI wiek stanowił 60–70% globalnych rezerw walutowych, po kryzysie w 2008 roku stabilnie oscylując w granicach 60–66%. Strefa dolara obejmuje obecnie około 60% światowego PKB i podobny odsetek populacji. W 2019 roku uczestniczył on w 88% transakcji FOREX i wartość ta nawet wzrosła z 85% w 2010 roku. Aż 95% transakcji dolarowych jest obsługiwanych w amerykańskim systemie CHIPS (Clearing House Interbank Payments System), a finalne rozliczenia przechodzą przez konta bankowe w New York Federal Reserve Bank.

Dlaczego to takie ważne? Otóż transakcje dokonywane z udziałem amerykańskich banków podlegają pod legislację Waszyngtonu. Umożliwia to Stanom Zjednoczonym nakładanie wyniszczających sankcji, za których pomocą odcina się osoby, firmy i kraje od krwioobiegu światowej gospodarki. Najsurowsze z nich oznaczają zakaz uczestnictwa w transakcjach z użyciem dolara czy handlu z firmami amerykańskimi, zamrożenie kapitałów, a nawet utrudnienia w podróżach międzynarodowych. Za złamanie sankcji grożą kary sięgające miliona dolarów grzywny i 12 lat więzienia.

Siłę sankcji finansowych dobrze zilustrowała sytuacja wokół porozumieniem nuklearnego z Iranem. Rok po podpisaniu JCPOA i zniesieniu restrykcji gospodarka Iranu wyszła z recesji ze wzrostem na poziomie 13,5%. Gdy Donald Trump odstąpił od umowy i ponownie nałożył sankcje, Teheran musiał pogodzić się ze spadkami PKB w latach 2018 i 2019, rzędu odpowiednio 6% i 6,7%.

Chińska firma ZTE oraz francuski bank BNP Paribas, oskarżone o łamanie sankcji amerykańskich, musiały zgodzić się na zakończenie niepożądanej działalności i zapłatę odpowiednio 1,19 miliarda oraz 8,9 miliarda USD kary. Belgijski SWIFT, będący systemem znacznie ułatwiającym globalny międzybankowy przepływ danych, został zmuszony przez Stany Zjednoczone do odcięcia gospodarki irańskiej pierwszy raz w 2012 roku oraz ponownie po odejściu USA od porozumienia w roku 2018. I to pomimo faktu, że Amerykanie forsowali takie rozwiązanie w kontrze do krajów Europy Zachodniej.

Dominacja finansowa Waszyngtonu wynika nie tylko z posiadania waluty rozliczeniowej, ale również z pozycji amerykańskich prywatnych instytucji finansowych, których wpływy sięgają niemal wszędzie. Paradoksalnie, kryzys finansowy okazał się dźwignią do utrwalenia supremacji Wall Street – w 2005 roku Stany Zjednoczone obracały 44% światowych aktywów w zarządzaniu, a 10 lat później już 55%. Amerykańskie banki w 2018 roku kontrolowały 62% prowizji światowych transakcji bankowych, 60% transferów gotówkowych oraz 70% fuzji.

 

Zagrożenie dla suwerenności

Przypuśćmy, że Unia Europejska posiada własną armię, wspartą francuską bronią jądrową. Prowadzi jednolitą politykę zagraniczną. Kontroluje strategiczne łańcuchy dostaw, a nawet jest obecna w kosmosie. Czy wypadałoby już powiedzieć, że jest samodzielnym graczem? Czy wymienione rzeczy wystarczą, skoro decyzją polityczną można nakładać blokady finansowe dla przepływów strategicznych lub nawet paraliżować europejską gospodarkę?

Wyścig technologiczny jest tu chyba najlepszym przykładem. Wielkość populacji powoduje, że długofalowo Chiny osiągną znaczną przewagę nad USA pod względem PKB, a co za tym idzie, wydatków na badania i rozwój. Dlatego poza odpowiednimi reformami wewnętrznymi Stany Zjednoczone powinny ograniczać chińskiej technologii dostęp do zachodnich rynków, by móc na dłuższą metę utrzymać przewagę w tym zakresie.

Ponieważ odcinanie się od innowacji wychodzących z Chin nie sprzyja interesom gospodarczym państw europejskich, Amerykanie w tej kwestii mogą działać poprzez przymus, wybiórczo nakładając sankcje na chińskie podmioty. To jednak nie koniec problemów Starego Kontynentu. Stosowanie się do nacisków Stanów Zjednoczonych przypuszczalnie wywoła reakcję Chin w postaci ograniczeń w dostępie do ich rynku firmom europejskim – w końcu Pekin już groził Niemcom nałożeniem restrykcji na import samochodów w razie ograniczeń dla firmy Huawei, forsując ponadto prawo umożliwiające nakładanie kar na przedsiębiorstwa stosujące się do antychińskich sankcji.

Powyższy przykład ukazuje, jak podatność na oddziaływanie wpływów finansowych USA zagraża europejskiej przyszłości nie tylko na płaszczyźnie stricte finansowej, ale rzutuje także na sferę technologiczną i handlową. To jest właśnie esencja bycia boiskiem, polem walki, rozbijanym przez ścierające się nad naszymi głowami mocarstwa. Przypomina to scenę z początku trzeciej części „Parku Jurajskiego”, gdy walczące ze sobą dwa potężne dinozaury omal nie zgniotły malutkich, bezbronnych, uciekających w popłochu podróżników.

 

Budowa niezależności

Pierwszym poważnym znakiem ostrzegawczym dla elit europejskich była wspomniana sytuacja związana z porozumieniem nuklearnym JCPOA. Francuski bank musiał zapłacić wysoką karę za transakcję, w której nawet nie brał udziału podmiot amerykański, a ulokowany w Belgii SWIFT pod groźbą sankcji podporządkował się woli USA wbrew interesom krajów europejskich. W związku z tym we wrześniu 2018 roku Jean Claude-Juncker podkreślał potrzebę zmniejszenia zależności od waluty amerykańskiej. Kolejnym pokazem siły dolara były sankcje nałożone w grudniu 2019 roku na gazociąg Nord Stream 2, ponownie zaogniające debatę w zakresie autonomii strategicznej Europy.

W styczniu 2021 roku Komisja Europejska opublikowała dokument, w którym określono wyraźnie problemy, jakie wynikają dla Europy z dominacji dolara i relatywnie słabej pozycji euro w kontaktach zagranicznych. Czytamy w nim, że Komisja zaproponuje krajom trzecim większy udział euro w transakcjach handlowych, przede wszystkim w zakresie energii i dóbr towarowych. Poza zmniejszeniem zależności od USA podkreślono także dążenie do zwiększenia skuteczności własnych, europejskich sankcji finansowych. Na razie brak jednak głosów na temat stworzenia alternatywy dla systemu SWIFT lub wykształcenia unijnych mechanizmów clearingu. Należy się jednak spodziewać, że takie starania, wraz z ogólnym wzrostem protekcjonizmu bankowego i finansowego, pojawią się w debacie publicznej – brak choćby rozeznania sytuacji byłby błędem wagi strategicznej.

Choć konkluzje KE nie odbiły się szerokim echem w mediach, mają kluczowe znaczenie dla przyszłości relacji transatlantyckich. A jednak tak nieproporcjonalnie mało uwagi skupiamy na tym aspekcie. Bez własnych systemów rozliczeniowych nie ma geopolitycznej niezależności Europy. Jasne jednak jest, że Amerykanie nie mają w planach pomagać Staremu Kontynentowi w dążeniu do takiego stanu rzeczy…

 

Konfrontacja

Nie dość, że supremacja banków amerykańskich jest kwestią potencjalnej eskalacji napięć w relacjach transatlantyckich, to może wręcz stworzyć sytuację bez wyjścia po obu stronach oceanu. Dla Europy na szali będzie suwerenność finansowa, bez której nie ma niezależności handlowej i technologicznej. Co za tym idzie, pod znakiem zapytania staje samodzielność polityczna Unii w ogóle – niezbędna, jak się może okazać, do przetrwania wspólnoty. Dla USA utrzymanie dominacji finansowej nad Europą to być albo nie być dla nadrzędnej roli dolara w światowej gospodarce – jej utrata to utrata przywileju drukowania pieniędzy, na którym zasadza się amerykański budżet oraz model gospodarczy. Europejska suwerenność rozliczeniowa ograniczyłaby ponadto Stanom Zjednoczonym narzędzia w zakresie mitygowania ekspansji chińskiej technologii, bez czego zwycięstwo w długofalowej rywalizacji będzie znacznie trudniejsze.

 

Jak widać, płaszczyzna finansowa nie tylko podzieli obu graczy, lecz może wręcz przesądzić o żywotnych interesach każdego z nich. Dla Stanów ważyć się będzie najsilniejszy zasób i fundament własnego going concern – dolar, dla Europy na szali legnie warunek przetrwania – suwerenność.

 

Z tego powodu zarówno USA, jak i UE mogą okazać się bardzo zdeterminowane w przeciąganiu finansowej liny na swoją stronę. W końcu dla obu to być albo nie być. Z tego rodzaju patowej sytuacji trudno wyjść – Stany musiałyby mieć pewność, że Europa nie odejdzie od dolara i przyjmie choć minimalny akceptowalny przez Waszyngton kurs proamerykański w polityce zagranicznej. Z kolei Bruksela potrzebowałaby gwarancji, że USA nie uzbroją ponownie swojej waluty, by wymuszać na Unii określone posunięcia.

Ugodowe załatwienie sprawy byłoby trudne, a wzrost napięć mógłby nastąpić łatwo i skokowo. Wykształcenie i rozwijanie własnych zdolności rozliczeniowych i ograniczanie roli dolara w handlu europejskim wymuszałoby szybką reakcję po stronie amerykańskiej. Reakcję, czyli podporządkowanie Europy, zanim stanie się ona niezależnym graczem. Innymi słowy, aby nie utracić swoich instrumentów nacisku, Stany potrzebowałyby ich użyć – co z kolei dałoby Unii kolejny powód do ograniczania wpływów hegemona na Starym Kontynencie, tworząc błędne koło eskalacji. I popychając dalej mechanizm Crowe’a, który stawia świat na prostej drodze do ładu wielobiegunowego.

 

To jest właśnie paradoks potęgi Ameryki. Jej największe lewary są wpięte w ład międzynarodowy, a ich użycie powoduje erozję systemu (poprzez mechanizm Crowe’a) i w konsekwencji prowadzi do utraty tych przewag. Dlatego też, o ile zwycięstwo nad Chinami pozostaje prawdopodobne, jednoczesne utrzymanie Pax Americana wymaga cudu.

 

Elity amerykańskie powinny się zastanowić, czy grają o utrzymanie swojego ładu, czy też są w stanie go poświęcić, by uzyskać lepszą pozycję względem Chin poprzez pełne użycie swoich zasobów. Ameryka, wybierając trwanie systemu międzynarodowego, musi się powstrzymać od wywierania dużej presji na sojuszników i takich antychińskich posunięć, które podkopywałyby ich interesy. To jednak czyni główne lewary USA (kontrolę handlu, sankcje finansowe, deficyty handlowe) nieużywalnymi papierowymi tygrysami.

Konkurowanie z Pekinem, także o względy państw trzecich, musiałoby się zatem odbywać poprzez plan pozytywny, tworzenie nowych opcji dla Zachodu, przysłowiowe amerykańskie 5G. Zestaw inicjatyw, czyniących USA ponownie atrakcyjnymi dla świata.

Jeśli lewary są odpowiedzią na pytania „co możecie nam zrobić” i „co możecie nam dać”, Waszyngton musi postawić na to drugie. Sęk w tym, że obecnie jego pole manewru w tym zakresie jest ograniczone. Ekonomicznie jest coraz mniej znaczący w stosunku do rosnących wpływów chińskich, a przecież to gospodarka jest główną domeną geopolityki – reszta to dodatki. Chiny mają swoje pozytywne karty w ręku, Amerykanie muszą swoją talię dopiero odbudować. I robią to – postawienie na kosmos przez Trumpa czy wydatki na R&D w planie Bidena to kroki w dobrą stronę, jednakże jest to wciąż niezrealizowany potencjał. Potencjał, który Chiny mogą przecież kontrować, same inwestując w awans technologiczny czy domenę kosmiczną, co w obliczu powiększania się ich przewagi w wielkości gospodarki jest całkiem prawdopodobne.

Z drugiej strony, gdyby Stany uznały, że nie są zainteresowane dalszym utrzymywaniem ładu globalnego, miałyby de facto wolną rękę w zakresie swoich twardych lewarów. A nimi są w stanie położyć Unię Europejską. Pod wieloma względami, a najbardziej w zakresie finansowym. Idący za tym prawdopodobny upadek dolara wymagałby, rzecz jasna, fundamentalnej zmiany struktury gospodarczej w Ameryce, oznaczając wiele problemów społeczno-ekonomicznych. Reindustrializacja jest jednym z działań, które ułatwiłyby twarde lądowanie w szeregu normalnych krajów, co warto wspomnieć w kontekście nowego planu wydatków infrastrukturalnych.

Tutaj pojawia się pytanie: czy Stany Zjednoczone potrafią przeciągnąć Europę na swoją stronę inaczej niż przymusem? Marchewką, a nie kijem? Im bardziej Amerykanie będą bezsilni w swoich pozytywnych staraniach, tym większą poczują pokusę załatwienia sprawy twardymi naciskami. A percepcja słabości USA w połączeniu z cieniem Wall Street padającym na Europę to szybsze dążenie kontynentu do niezależności w każdej domenie. Czy USA są w stanie znaleźć w sobie wewnętrzną siłę do stworzenia nowatorskich, konkurencyjnych wobec Chin inicjatyw? Czy Europejczycy myślą wystarczająco dalekosiężnie, by dostrzec swoją podatność na naciski finansowe USA? W obliczu przetasowań geopolitycznych te dwie kwestie zadecydują o przyszłości relacji transatlantyckiej – partnerskiej lub konfrontacyjnej.

 

Autor

Maksymilian Skrzypczak

Studiuje Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Zajął 57. pozycję w Polsce, a zarazem miejsce wśród 1% najlepszych uczestników prestiżowej olimpiady ekonomicznej OWE. Pracuje jako copywriter i korepetytor języka angielskiego. Dawniej mówca i aktywista, obecnie jeden z liderów projektu społecznego Postaw na Przedsiębiorczość. Interesuje się geopolityką, przedsiębiorczością oraz doskonaleniem ciała, umysłu i duszy.

 

Maksymilian Skrzypczak Now We Know - wasze eseje w S&F USA

Zobacz również

„Gente Polonus natione Europae?” – głos jednego z subskrybentów. Część 2
Dlaczego nie latamy w kosmos?
Szimon Peres. „Liczą się tylko wielkie marzenia” (recenzja książki)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...