(Fot. FutureAtlas.com)
Ostatnie tygodnie przyniosły szereg wydarzeń, które niewątpliwie przyczyniły się do wzrostu napięcia między USA i ChRL w kwestii Tajwanu. W lutym w wyniku pościgu tajwańskiej straży przybrzeżnej za chińską łodzią rybacką, która miała zanadto zbliżyć się do wyspy Kinmen, będącej pod jurysdykcją władz w Tajpej, zginęło dwóch chińskich rybaków. W odpowiedzi władze w Pekinie zapowiedziały wzmocnienie patroli własnej straży przybrzeżnej wokół wspomnianej wyspy, zlokalizowanej zaledwie 10 km od położonego na kontynencie miasta Xiamen. W efekcie w połowie marca cztery chińskie jednostki morskie zbliżyły się do Kinmen na odległość mniejszą niż pięć km. To wszystko miało miejsce w momencie, kiedy światowe media obiegła informacja, że żołnierze z „zielonych beretów” będą na stałe stacjonować właśnie na wyspie Kinmen, a także na Peskadorach, czyli archipelagu wysepek pod jurysdykcją Tajpej, położonych na zachód od Formozy. Amerykańscy instruktorzy z sił specjalnych oficjalnie są obecni na obszarach administrowanych przez władze Tajwanu od 2021 r., jednak do tej pory była to obecność rotacyjna. Teraz ma ona nie tylko ulec zwiększeniu, ale także zmienić charakter na stały. Istotne jest także miejsce dyslokowania tych sił tuż przy samej granicy ChRL. Trudno zatem nie odczytywać tego jako wyraźnego komunikatu ze strony Waszyngtonu pod adresem Pekinu, że Ameryka jest zdeterminowana bronić swojego quasi-sojusznika.
Jednak także ze strony ChRL można zauważyć działania świadczące o narastającej w Pekinie determinacji, by zrealizować konstytucyjny cel „zjednoczenia” kontynentalnych Chin z Tajwanem. Zakończona niedawno w Państwie Środka doroczna sesja Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych – będąca okazją do podsumowania przez władze KPCh poprzedniego roku oraz realizowanych strategii rozwoju i nakreślenia celów na kolejne 12 miesięcy – zostanie zapamiętana także ze względu na deklaracje związane z przyszłością Tajwanu. W przygotowanym przez chiński rząd raporcie Państwo Środka deklaruje, że będzie „zdecydowanie sprzeciwiać się separatystycznym działaniom”, których celem jest „niepodległość Tajwanu”, oraz „zewnętrznym ingerencjom” dotyczącym wyspy, którą Chiny uważają za część swojego terytorium. Ponadto, jak czytamy w dokumencie, Pekin „zdecydowanie realizować będzie sprawę zjednoczenia” z Tajwanem. Co ważne, w odróżnieniu od poprzednich raportów rządu ChRL z poprzednich lat w tegorocznym dokumencie nie padają słowa o „pokojowym zjednoczeniu”.
Ponadto, mimo utrzymania takiego samego jak w roku ubiegłym celu rozwoju gospodarczego na poziomie 5% PKB, władze w Pekinie zwiększą o ponad 7% wydatki na zbrojenia, przekraczając kwotę 250 mld dolarów. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na przygotowany przez amerykański ośrodek ekspercki Center for Strategic and International Studies (CSIS) raport na temat stanu amerykańskiej bazy przemysłu obronnego w kontekście możliwej konfrontacji zbrojnej z Chinami.
Jak wskazują autorzy tego opracowania Seth G. Jones i Aleksander Palmer [1], 20 lat temu Stany Zjednoczone wydawały dziewięciokrotnie więcej na obronność niż ChRL. Obecnie ta przewaga skurczyła się do trzech razy, przy czym należy dodać, że wniosek Pentagonu na budżet na rok fiskalny 2025 zakłada zaledwie jednoprocentowy wzrost w stosunku do tegorocznych wydatków, co przy obecnej inflacji oznacza realny spadek wydatków na obronność. Już teraz Departament Obrony planuje cięcia w wydatkach na zakup kolejnych samolotów F-35, a także obniżenie tempa budowy okrętów podwodnych klasy Virginia. Negatywny trend jest tutaj wyraźnie widoczny.
Jak wskazuje raport CSIS, Chiński przemysł obronny już teraz pracuje na „stopie wojennej”. Zdolności produkcyjne stoczni w ChRL są ponad 230 razy większe niż tych w Stanach Zjednoczonych. Jedna chińska stocznia ma większe moce produkcyjne niż wszystkie amerykańskie stocznie razem wzięte. Ponadto USA brakuje wykwalifikowanej siły roboczej, co znacząco wpływa na zdolności produkcyjne. W 2022 roku US Navy zakończyła rok fiskalny z niedoborem 1200 pracowników technicznych w czterech stoczniach. Ich znalezienie i zatrudnienie to dziś najpilniejsza sprawa dla amerykańskiej marynarki wojennej.
Uruchomienie przez Stany Zjednoczone masowej produkcji uzbrojenia to jeden z najgłośniej dyskutowanych tematów w debacie strategicznej po drugiej stronie Atlantyku. Chodzi o sprostanie kwestiom związanym z zarządzaniem amerykańskimi interesami bezpieczeństwa, które są zagrożone w trzech kluczowych miejscach Eurazji: w Europie, na Bliskim Wschodzie oraz w Azji Wschodniej. Przemysł zbrojeniowy umożliwiający sprostanie wymogom wojny USA z innym mocarstwem to dziś niezbędny element utrzymania przez Waszyngton wiarygodności wśród swoich sojuszników. Tym bardziej że jak wskazują liczne symulacje i gry wojenne przeprowadzane przez CSIS, ewentualne koszty konfrontacji zbrojnej o Tajwan z ChRL mogą być znaczące. W najbardziej pesymistycznych scenariuszach takiego konfliktu USA traciły nawet około 500 samolotów i 14 okrętów, w tym dwa lotniskowce. Ponadto siły amerykańskie zużywały cały posiadany zapas precyzyjnych pocisków manewrujących dalekiego zasięgu powietrze-ziemia (takich jak JASSM) zaledwie w tydzień, przy założeniu intensywnych walk. Należy dodać, że wyprodukowanie jednej sztuki takiej broni trwa około dwóch lat.
Obecna sytuacja amerykańskiej bazy przemysłu zbrojeniowego nie poprawia wiarygodności Waszyngtonu wobec partnerów i sojuszników. Na dodatek rozbudowywane przez Chiny zdolności do przeciwdziałania amerykańskim zdolnościom do wojskowej projekcji siły w pobliżu Chin stawiają przed Waszyngtonem poważne dylematy strategiczne.
Kwestię tę podejmują w swoim raporcie, również dla CSIS, Hal Brands oraz Zack Cooper [2]. Swoje rozważania rozpoczynają od konstatacji, że rozbudowa przez ChRL jej zdolności antydostępowych (A2AD), czyli kompleksu rozpoznawczo-uderzeniowego oraz zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, sprawia, że przynajmniej od drugiej dekady XXI wieku USA nie mają już możliwości dokonywania swobodnych interwencji morskich w obronie Tajwanu, tak jak miało to miejsce podczas kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej w latach 1995–1996. Wówczas to amerykański lotniskowiec USS Nimitz przepłynął przez jej wody, co stanowiło żywy przykład amerykańskiej woli i zdolności do ograniczania asertywnej polityki Pekinu. Jednak jak zauważają Brands i Cooper, dziś w sytuacji ewentualnej militarnej akcji ChRL wobec Tajwanu US Navy nie mogłaby sobie pozwolić na podobny manewr ze względu na rozbudowany chiński arsenał środków precyzyjnego rażenia dalekiego zasięgu z pociskami balistycznymi DF-21 nazywanymi „zabójcami lotniskowców” na czele. Według jednego z ostatnich raportów Pentagonu na temat zdolności militarnych ChRL Pekin posiada obecnie około tysiąca pocisków balistycznych średniego zasięgu (zasięg 1 tys. – 3 tys. km) i 500 pocisków balistycznych pośredniego zasięgu (zasięg: 3 tys. – 5,5 tys. km). Zatem w zasięgu chińskich systemów rażenia znajdują się prawie wszystkie bazy USA w regionie Azji Wschodniej. Jak zatem Stany Zjednoczone powinny odpowiedzieć na tę zmianę układu sił w tej części Azji? Brands i Cooper są zdania, że Waszyngton w odpowiedzi powinien wdrożyć własną strategię „antydostępową”, której celem byłoby niedopuszczenie do siłowego zajęcia przez ChRL Tajwanu i utrzymanie obecnego status quo.
Warto podkreślić, że powyższe cele stanowić powinny zdaniem innej grupy waszyngtońskich analityków, skupionych w rządowym think tanku RAND Corporation [3], sedno strategii Waszyngtonu wobec Tajwanu. Strategia „odmowy” (strategy of denial), będąca ich zdaniem treścią amerykańskiej teorii zwycięstwa w możliwej wojnie z Chinami o Formozę, miałaby na celu niedopuszczenie do zajęcia przez ChRL wyspy oraz zniszczenie zdolności ChRL do przeprowadzenia takiej operacji. Nie stanowi to jednak odpowiedzi na pytanie, jak USA powinny reagować w sytuacji zaistnienia innych scenariuszy, prawdopodobnie bardziej możliwych, jak próba nałożenia przez Pekin pełnej lub częściowej blokady powietrzno-morskiej Tajwanu.
Wróćmy do rozważań Brandsa i Coopera. Wskazują oni, że powodzenie amerykańskiej strategii antydostępowej wobec Chin jest uwarunkowane kilkoma kwestiami. Po pierwsze, USA muszą zapewnić sobie dostęp do kluczowych baz wojskowych w regionie, co oznacza konieczność współpracy i rozmów dyplomatycznych z sojusznikami. Amerykańskie siły zbrojne są od lat obecne w Japonii i w Korei Południowej, a ostatnio umacniają swoją obecność na Filipinach, gdzie mają dostęp do dziewięciu baz wojskowych, w tym do czterech położonych w północnej części Luzonu, tylko 250 km od Tajwanu. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że w tym aspekcie obecna administracja w Białym Domu poczyniła realne postępy.
Po drugie, dla realizacji wspomnianej strategii kluczowe są zdolności, o czym była już mowa wyżej.
Po trzecie, siły zbrojne USA potrzebują dopasowanych do strategii koncepcji operacyjnych. W warunkach rozbudowywania i poprawiania przez Chiny ich kompleksu rozpoznawczo-uderzeniowego amerykański korpus piechoty morskiej już od kilku lat wdraża koncepcję działania sił w dużym rozproszeniu i przy jak największej samodzielności, w tym logistycznej i związanej ze zdolnościami do działania w wielu domenach. Samodzielne bataliony marines, rozmieszczone na wysepkach Pacyfiku i wyposażone w systemy przeciwokrętowe, przechodzą proces dostosowywania się do wyzwań związanych z potencjalnym konfliktem z Chinami. W wypadku pozostałych amerykańskich sił zbrojnych sytuacja nie wygląda jednak tak dobrze i zdaniem Brandsa i Coopera, służby te muszą przyspieszyć wdrażanie własnych koncepcji operacyjnych dostosowanych do realiów konfliktu na Pacyfiku.
Po czwarte, liczą się sojusze i zdolność do wygenerowania odpowiednich sił. W tym aspekcie ostatnie lata obfitowały w zacieśnianie przez USA relacji z tradycyjnymi sojusznikami w regionie, jak Japonia, Korea Południowa i Australia. Zatem, podobnie jak w wypadku uzyskiwania dostępu do baz, także i w tym aspekcie obaj eksperci odnotowują istotny progres.
Jednakże sednem ich analizy jest wskazanie na strategiczne dylematy związane z realizacją przez Waszyngton strategii „odmowy” wobec Chin.
W pierwszej kolejności Brands i Cooper zwracają uwagę, że rozproszone i mobilne siły rozmieszczone jak najbliżej Tajwanu w wypadku chińskiej akcji militarnej najprawdopodobniej poniosą duże straty. Ponadto w wypadku przedłużającego się konfliktu wyzwaniem stanie się ich obsługa logistyczna, która z racji wymuszonego przez realia pola walki rozproszenia nastręczać będzie poważnych trudności i stanowić będzie słaby punkt amerykańskiej strategii. Siły te byłyby także niewystarczające w wypadku konieczności przełamywania przez Amerykę chińskiej blokady powietrzno-morskiej Tajwanu. Do realizacji tego zadania USA prawdopodobnie musiałyby użyć swojego potencjału morskiego, który musiałby działać w warunkach braku przewagi powietrznej. Tu pojawia się kolejny dylemat, ale na poziomie strategiczno-politycznym. Jeśli bowiem Pekin zdecydowałby się nawet na częściową blokadę Formozy, to chęć jej przełamania przez USA przesunęłaby ciężar eskalacji na Waszyngton, który mógłby być zmuszony oddać pierwszą salwę w kierunku sił ChRL. To z pewnością miałoby swoje konsekwencje dyplomatyczne, jeśli chodzi o postawę pozostałych państw wobec potencjalnego kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę także na problem sprzeczności, jaka wynika z chęci pogodzenia wzmacniania przez USA wiarygodności wobec partnerów z wymaganiami i efektywnością operacyjną amerykańskich sił zbrojnych w danym środowisku. Zobrazujmy to na konkretnych przykładach. Wdrażanie przez Pentagon koncepcji małych, rozporoszonych i mobilnych związków taktycznych operujących w regionie Pacyfiku z pewnością podwyższa ich „przeżywalność”, odporność i efektywność w wypadku ewentualnego konfliktu z Chinami. Jednak konieczność maskowania działań tych jednostek, ukrywanie ich potencjalnych miejsc dyslokacji nie buduje wiarygodności USA wobec sojuszników regionalnych. Tę zapewnia bowiem w dalece większym stopniu widoczna i otwarcie komunikowana obecność amerykańskich sił i uzbrojenia oraz wizyty uderzeniowych grup lotniskowców w portach sojuszniczych.
Zawarte w zeszłym roku porozumienie w sprawie bezpieczeństwa między Koreą Południową i USA, obejmujące kwestie amerykańskiego rozszerzonego odstraszania nuklearnego, obejmowało ustalenia o regularnych wizytach w południowokoreańskich portach okrętów podwodnych US Navy uzbrojonych w broń jądrową. Z operacyjnego punktu widzenia ma to niewiele sensu, gdyż tego typu jednostki mogą wypełniać swoje zadania właściwie tylko wtedy, kiedy ich lokalizacja nie jest jawna, co zapewnia USA zdolność do przeprowadzenia ewentualnego drugiego, odwetowego, uderzenia jądrowego w wypadku ataku nuklearnego. Jednak ich regularne wizyty w południowokoreańskich portach mają stanowić głównie komunikat polityczny i element strategii odstraszania wobec Korei Północnej i Chin, a także wzmacniać wśród Koreańczyków z południa przekonanie o stabilności sojuszu między Seulem a Waszyngtonem. Tu pojawia się jednak dylemat. Jak USA powinny reagować w sytuacji kryzysu, kiedy ryzyko starcia wojskowego z przeciwnikiem jest wysokie? W takich sytuacjach wycofanie okrętów czy jednostek sił zbrojnych z eksponowanych pozycji w celu zajęcia przez nie dyslokacji umożliwiających im efektywne działanie już po wybuch wojny może zostać odczytane przez sojuszników USA jako porzucenie w obliczu zagrożenia, a adwersarza przekonać o słabości i wręcz zachęcić do agresji. Jak zatem efektywnie zarządzać siłami, kiedy USA starają się odstraszyć rywala, ale równocześnie w każdej chwili konflikt może wybuchnąć i bardzo szybko to, co miało budować wiarygodność Ameryki wśród sojuszników i zniechęcać przeciwnika do działania, może zacząć oznaczać natychmiastową eliminację sił na wysuniętych i eksponowanych pozycjach?
Ostatnim dylematem strategicznym, na który wskazują Brands i Cooper, jest postawa i zachowanie amerykańskich sojuszników w wypadku wybuchu wojny z Chinami na Pacyfiku. W ich opinii Waszyngton mimo pogłębiania sojuszy i gwarancji bezpieczeństwa udzielanych swoim partnerom w regionie nigdy nie może być pewny ich zachowania. Powodem jest możliwa kalkulacja tychże państw, czy wikłać się w konflikt z blisko położonym i agresywnym mocarstwem i wspierać USA czy może zająć ostatecznie neutralne pozycje i liczyć na odsunięcie w czasie ryzyka wojny. Napięcia w tej kwestii między USA a ich sojusznikami mogą ujawnić się już nawet na etapie rozbudowy amerykańskiej obecności wojskowej w państwach sojuszniczych, które mogą się obawiać, że wzrost liczby amerykańskich żołnierzy na ich ziemi wcale nie poprawia ich bezpieczeństwa, a wręcz wystawia „na strzał”. Często bowiem w sytuacji wystąpienia zagrożenia państwa mają tendencję do „przerzucania odpowiedzialności” w kwestii uporania się z nim na te kraje, które w ich opinii mogą i powinny być bardziej zainteresowane jego wyeliminowaniem. Kwestię tę dokładnie opisuje m.in. John J. Mearsheimer w swojej książce „Tragizm polityki mocarstw”.
Ten dylemat można też oczywiście odwrócić. Regionalni sojusznicy mogą się obawiać, że ze względu na różnicę w stawce ryzyka i możliwą niechęć do wchodzenia w konflikt z mocarstwem nuklearnym takim jak Chiny USA mogą porzucić sojuszników w godzinie próby. Z kolei odległy gwarant bezpieczeństwa, czyli zamorskie mocarstwo takie jak Stany Zjednoczone, nie chce uwikłania przez słabszych sojuszników i partnerów w lokalne i regionalne konflikty, nawet jeśli potencjalne konsekwencje przegranej wojny regionalnej mogłyby zagrozić pozycji Ameryki w systemie międzynarodowym.
Wyżej opisane dyskusje i dylematy związane z wiarygodnością sojuszniczą Waszyngtonu oraz zarządzaniem przez USA siecią swoich sojuszy i zobowiązań globalnych znajdują się obecnie w centrum amerykańskiej debaty strategicznej. Warto, byśmy w Polsce rozumieli i śledzili tę dyskusję, niemała bowiem część opisanych tutaj kwestii i problemów dotyczy nie tylko Tajwanu i sojuszników Ameryki w Azji, ale także jej partnerów na wschodniej flance NATO.
[1] https://www.csis.org/analysis/china-outpacing-us-defense-industrial-base
[2] https://www.csis.org/analysis/dilemmas-deterrence-united-states-smart-new-strategy-has-six-daunting-trade-offs
[3] https://www.rand.org/pubs/perspectives/PEA1743-1.html
Autor
Marek Stefan
Redaktor i publicysta miesięcznika „Układ Sił". Doktor nauk społecznych.
Interesuje się przede wszystkim rywalizacją mocarstw w Europie, a w szczególności Europie Środkowo-Wschodniej, oraz historią polskiej myśli geopolitycznej.
Trwa ładowanie...