(Fot. Wikimedia)
Na drodze tej konsolidacji staje amerykański hegemon oceanu światowego. Jak zawsze pewny siebie, zwycięzca wojen światowych i zimnej wojny zamykającej niemal cały wiek walki o dominację nad obszarem Atlantyku, wspomagany (choć jakoś niechętnie, a czasem ambiwalentnie – w tym tkwi też trudność dzisiejszej sytuacji światowej) przez „pierścień” swoich sojuszników w Rimlandzie Eurazji. Wśród nich znajduje się także i nasza droga ojczyzna, położona na samej granicy potęgi USA, w historycznej strefie zgniotu, gdzie potęga USA i geopolitycznego „morza” była, jest i będzie kwestionowana przez tych, którym nie podoba się Pax Americana.
Szef polskiego MSZ Radosław Sikorski na tej samej sesji w Monachium zaapelował gromko do Amerykanów: pomóżcie, bo sami nie damy rady, a jeśli nie pomożecie, będziemy hedgować, czyli osłabimy naszą wspólnotę interesów z wami, bo nie będziemy mieli wyboru, będziemy musieli stać się bardziej wielowektorowi. W domyśle my, Europejczycy (no bo nie Polacy; nasza waga jest zbyt mała do takich śmiałych działań, nam czas hedgowania minął około roku 2016, 2017; pisałem o tym wtedy), możemy zaprosić Chiny, by były gwarantem bezpieczeństwa Europy.
Tylko Pekin jest bowiem w stanie dyscyplinować Rosję ze względu na zależność Rosji od handlu z Chinami, no i Pekin jest zainteresowany pokojem w Europie, by móc utrzymać globalizację i handel z naszym kontynentem, oczywiście na zasadach współpracy coraz korzystniejszych dla Chin, to jasne. Skoro Amerykanie nie chcą, a Europa nie ma sił wojskowych ani adekwatnych zdolności nuklearnych, to co jej pozostaje, jeśli chce uniknąć szantażu i docelowej dominacji rosyjskiej…?
Nieustające apele Europy do Waszyngtonu o pomoc stały się do reszty nudne. Bez USA Europa nie jest, jak widać, w stanie sama pomóc Ukrainie, nawet w najprostszych sprawach. Europa Zachodnia szczyci się swoim poziomem życia obywateli i wskaźnikami PKB, ale wygląda na to, że statystyki PKB i rozmaite na pewno potrzebne nam tak bardzo w życiu usługi wydatnie wykazywane w bilansie gospodarczym nie walczą i trudno jest aplikować cyfry z tabelek PKB na pola walki nad Dnieprem i Donem.
Ministrowie europejscy odgrywając role w żenującym spektaklu obserwowanym przez setki milionów obywateli Unii Europejskiej, mają wyraźny problem z uzgodnieniem stanowiska w sprawie Ukrainy i wojny, która toczy się przecież w Europie, pomiędzy dwoma największymi terytorialnie krajami kontynentu. Do tego politycy amerykańscy zaczęli wycofywać się z chęci kontynowania pomocy Ukrainie, a niektórzy, jak Donald Trump, zaczęli nawet grozić wycofaniem się z planów pomocy europejskim sojusznikom, w razie gdyby ci zostali zaatakowani przez Rosję – jeśli nie zdobędą się oni na budowanie własnych zdolności wojskowych.
Trudno nie dojść do przekonania, że jeśli za plecami polityków europejskich i ich ględzeniem o „wartościach” nie stoi materialna potęga Stanów Zjednoczonych, wsparta siłami zbrojnymi USA jako główną siłą manewrową świata (wraz amerykańskim parasolem nuklearnym), to politycy ci miękną i już nie czują tej „solidarności wartości”, o której tyle wygłosili przemów, kiedy ich to nic nie kosztowało. Ameryka na rozstaju powoduje rozpacz Europy pomimo wieloletniej gadaniny o „samodzielności strategicznej”. Gdy Amerykanie zaczynają kichać, Europa ma grypę; to stare porzekadło znane było w korytarzach kwatery głównej NATO już w czasach zimnej wojny.
Tymczasem przed nami kilkanaście lat chaosu, wojen, świata sankcji i embarg, niedoborów i wahań cen, braku równowagi i stabilizacji w systemie międzynarodowym. System światowy musi podczas tego przesilenia znaleźć nową równowagę. Uzyska ją wraz z zakończeniem rozpoczętej wojny światowej, po tym gdy rozegra się ona w rozlicznych domenach aktywności i produktywności człowieka: handlowej, technologicznej, propagandowej, cywilizacyjnej, surowcowej, wojskowej, na morzu, w powietrzu, na lądzie i w kosmosie, w sieciach internetowych, w systemach bankowych, na naszych kontach i w bazach danych, w fabrykach broni, fabach półprzewodników i w laboratoriach.
Oczywiście na polach bitew też, nader często w miejscach, gdzie koncentrują się przepływy strategiczne świata, czyli tam, gdzie jest duża potrzeba kontroli zachodzącego tam ruchu i jego zasad. Trwa wojna na Ukrainie, na Morzu Czerwonym i na Bliskim Wschodzie. Lada chwila załamać się może odstraszanie na wschodniej flance NATO, coraz bardzie nieunikniony wydaje się konflikt wojenny na zachodnim Pacyfiku; może on wybuchnąć nawet na wiosnę 2025 roku, zaraz po listopadowych wyborach prezydenckich w USA…
Superkontynent eurazjatycki naciska na strefę brzegową Eurazji i nie chce już więcej uznawać zasad, na jakich świat działał przez ostatnich kilka dekad globalizacji. Położone w tej strefie państwa sojusznicze USA – „dzieci morza” – są zależne od amerykańskiego świata instytucjonalnego oraz architektury bezpieczeństwa, którą Amerykanie utrzymują dzięki swojej wojskowej obecności na oceanie światowym.
Wołają zatem głośno o pomoc do swojej „matki” – Stanów Zjednoczonych. Meteoryczny wzrost Chin oraz aspiracje globalnego Południa (czyli przede wszystkim państw wcześniej kolonizowanych przez zachodnie imperia) uzupełnia swoją polityką „dzikiej karty” w rozgrywce Rosja. Zacofana, ale pełna surowców i żywności, położona między Azją a Europą, Rosja chce być właśnie „dziką kartą” między Chinami a USA. To połączenie interesów geostrategicznych zadecydowało o buncie Eurazji wobec dominacji oceanu światowego.
Nie zmienił się ani na lepsze, ani na gorsze, zawsze taki był. System pozornie oparty na wartościach stał się niebyły i dysfunkcyjny, bo Amerykanom nie wystarcza siły na egzekwowanie swojego prymatu, a państwa rewizjonistyczne o prymacie USA już nie chcą słyszeć. W anarchicznym systemie międzynarodowym, w którym kwestionowany jest prymat hegemona, dochodzi do tworzenia się nowych równowag w bolesnym procesie dostosowania, który objawia się rywalizacją i wojną. Europejscy liderzy nie chcą o tym słyszeć, nie umiejąc po kilku dekadach patronatu USA na nową epokę się przestawić.
Amerykanie natomiast rozumieją doskonale grę o równowagę, ale do tej pory znali przede wszystkim sytuację, w której w tej grze cieszyli się ogromną przewagą własną. Dziś mają zbyt wiele frontów: Europę, Pacyfik, teatry peryferyjne na Bliskim Wschodzie i na Morzu Czerwonym, gospodarkę, zadłużenie, kryzys amerykańskich miast itd. Amerykanie nie są w stanie być jednocześnie wszędzie i cierpliwie tłumaczą to Europejczykom, ale to budzi na Starym Kontynencie przerażenie. Europa sama nie ma sił niezbędnych do odstraszania i nie może zwyczajnie uwierzyć w to, co się dzieje…
Przed Europą i Unią Europejską stoi jeszcze w tym roku test konsolidacji, który rozstrzygnie o przyszłości projektu unijnego, ale także o bezpieczeństwie i rozwoju Europy. A także o jej miejscu w świecie: samodzielnego podmiotu geopolitycznego, zależnej od USA części świata atlantyckiego czy zachodniej części nowego systemu handlowo-politycznego Eurazji.
Autor
Jacek Bartosiak
Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Trwa ładowanie...