Polska to wyspa na wulkanie. O nowym numerze „Teologii Politycznej”, „Od Salaminy do Radzymina” (recenzja książki)

Obrazek posta

Dla nas, Polaków, jest nim odwieczny konflikt Wschodu z Zachodem. Zderzenie, które raz na jakiś czas przybiera formę starcia militarnego, ale tak naprawdę nigdy się nie kończy. Jest sporem egzystencjalnym, rozciągającym się na wszystkie właściwie dziedziny; to wojna nie o strefy wpływów, ale koncepcję człowieka i wspólnoty; sposób i cel życia.

Trzynasty numer „Teologii Politycznej” miał się ukazać z okazji zbiegu dwóch okrągłych rocznic. W 2020 roku przypadała nie tylko setna rocznica bitwy warszawskiej, ale mijało też dwa i pół tysiąca lat od zwycięstwa Greków pod Salaminą, bitwy rozstrzygającej dla losów drugiej wojny perskiej. Dwie batalie, w których stawką był los europejskiej cywilizacji. Dwa razy polityczna wolność była militarnie silniejsza od barbarzyńskiego despotyzmu. Lenin i Trocki, tak samo jak Kserkses, w pogardzie mieli nie tylko człowieka, ale i Boga. Ci pierwsi burzyli świątynie, ewentualnie zamieniali je na magazyny żywności. Ten drugi – rozkazał biczować morze za karę, że rozerwało most zbudowany z okrętów. Despotia, bezbożność i pycha składają się w każdej epoce w jedno. I co najmniej dwa razy, wiek i dwadzieścia pięć wieków temu, ich konglomerat musiał uznać wyższość innej triady: wolności politycznej, pobożności i pokory wobec rzeczywistości. To tędy, nie na żadnej z rzek, mórz ani górskich pasm, przebiega granica między Wschodem a Zachodem. Choć geografia ma przy jej ustalaniu swoje do powiedzenia, to jednak w większej mierze jest to kwestia decyzji jednostek i wspólnot, nie terytorialnego determinizmu. Traf chciał, że najnowszy numer „Teologii Politycznej” ukazał się wiosną 2022 roku, zaledwie kilka tygodni po tym, jak granica między Wschodem a Zachodem znów zaczęła drżeć i ruszać się to w jedną, to w drugą stronę. Jest więc ten opasły, kilkusetstronicowy tom komentarzem do wydarzeń z pola walki. Niekończącej się, a toczonej przede wszystkim w naszych duszach i umysłach batalii między barbarzyństwem a cywilizacją, wolnością a despotyzmem, pychą a pokorą wobec Stwórcy i aktu stworzenia.

Zgromadzone w tym tomie teksty osnute są wokół dwóch głównych motywów. Po pierwsze – czy wiemy, czego właściwie mielibyśmy bronić? Czym jest Zachód i czy to, z czym on nam się w pierwszej chwili kojarzy – komfort, pewien określony (zasadniczo przyjemny i bezproblemowy) styl życia – jest wartością, za którą bylibyśmy w stanie umierać? Czy ten Zachód, do którego tak bardzo pragnęliśmy wejść w latach 90., nie jest przypadkiem emeryturą historii – jego tożsamości nie wyznacza żadne zadanie ani wartość, a jedynie pragnienie dożycia swoich dni w możliwie luksusowym apartamencie. A z domem spokojnej starości jest tak, że faktycznie można pragnąć się do niego dostać, ale jeszcze się nie spotkałem z przypadkiem, w którym ktoś chciałby uczynić z niego swoją twierdzę i bronić do upadłego. Nie po to przecież istnieją tego typu placówki. Pojęcie Zachodu trzeba więc możliwie szybko i radykalnie przedefiniować. Myśleć o nim nie jako przystani końca historii, tylko celu i sensie jej trwania.

Tożsamość definiuje się najczęściej przez różnicę. To, kim jesteśmy, ustala się więc przez to, kim być nie chcemy, przywiązanie rodzi się przez odrzucenie czegoś innego, i tak dalej. Dlatego nasza rola państwa frontowego, przedmurza czy – jak chcieliby Rosjanie – łacińskiego klina wbitego w ciało Słowiańszczyzny – zmusza Polaków do stałego i ciągłego definiowania cywilizacji, której bronimy przed cieniem ze Wschodu bądź też – przy pomyślniejszych wiatrach historii – nań zanosimy. Co ciekawe, dokonuje się to przeważnie tą samą metodą, którą posłużyli się autorzy trzynastego tomu „Teologii Politycznej” – przez historyczną analogię. Tak jak Dariusz Karłowicz i Marek Cichocki, redaktorzy pisma, zobaczyli w bitwie pod Radzyminem odsłonę tego samego konfliktu, który rozstrzygał się pod Salaminą, tak na przykład Wespazjan Kochowski, jeden z najwybitniejszych poetów I Rzeczypospolitej, odczytywał potop szwedzki „z Biblią w dłoni, szukając analogii pomiędzy różnymi narodami walczącymi z narodem wybranym a nacjami w połowie XVII wieku walczącymi z Sarmatami”. Krzysztof Koehler, autor tekstu „Wybraństwo Sarmacji: antemurale a Boska Opatrzność nad Polską”, zastanawia się również nad fenomenem popularności „Jerozolimy wyzwolonej” Torquata Tassa w przekładzie Piotra Kochanowskiego, bratanka poety z Czarnolasu. W XVII wieku było to dzieło wydawane wiele razy i stało się w Rzeczypospolitej prawdziwym bestsellerem. Opis „pobożnej wojny”, toczącej się wokół zdobycia Jerozolimy przez krzyżowców, przypominał polskiej szlachcie własną historię. Wpasowywał się doskonale w wojenny stan ducha. Pozwalał zobaczyć konflikt z muzułmańskimi Turkami, prawosławną Moskwą czy luterańską Szwecją jako inny wariant tej samej walki, którą toczyli z niewiernymi krzyżowcy.

Literaturoznawca Zbigniew Zielonka tak pisał: „Dla Włochów było dzieło Tassa arcydziełem, ale arcydzieł przeważnie się nie czyta. Dla Europy było odgłosem tych niebezpieczeństw i związanych z nimi wojen, które islam Europie narzucał. Tylko dla Polaków artystycznym obrazem był najwyższy zapis ich realnej sytuacji i ich roli w dziejach konfliktu na śmierć i życie chrześcijańskiej Europy. Ale przede wszystkim i Polski”.

Przedmurze, „wschodnia flanka”, jest miejscem, w którym tożsamość jest kwestią być albo nie być. Tu, gdzie płaci się za nią najwyższą cenę, trzeba traktować treść wypełniającą pojęcie Zachodu śmiertelnie poważnie. Nawet jeśli jest to ostatnie miejsce na świecie, w którym o treści tej się jeszcze w ogóle pamięta. Stan, w którym Zachód jest wobec swej misji i zadania co najmniej obojętny, co tylko rozpanosza Wschód w jego nienawiści do swego rywala, trwa już od dłuższego czasu. Opisał go najbardziej precyzyjnie, a przy okazji najpiękniej, Cyprian Kamil Norwid w wierszu „Pieśń od ziemi naszej”:

Od wschodu mądrość kłamstwa i ciemnota,

Karności harap lub samotrzask z złota,

Trąd, jad i brud.

Na zachód kłamstwo wiedzy i błyskotność,

Formalizm prawdy, wnętrzna bezistotność

A pycha pych!

Na północ zachód z wschodem w zespoleniu,

A na południe nadzieja w zwątpieniu

O złości złych!

(…)

Więc mamże nie czuć, jaką na wulkanie

Stałem się wyspą, gdzie łez winobranie

I czarnej krwi!…

Także Norwid poddał się typowo polskiej skłonności do przeprowadzania historycznych analogii i opatrzył swój wiersz cytatem z Joanny d’Arc, który w wolnym tłumaczeniu brzmi: „Dopiero pod gradem ciosów okaże się, kto ma lepsze prawa”. Każdy konflikt czy starcie jest też źródłem wiedzy, ostatecznym testem „urządzeń”, jakie wypracowano w czasie pokoju. Ideałów, założeń, wartości. Jeśli cios, a nawet choćby jego widmo znika, zaciera się również pamięć o tym, czego miano by bronić.

Drugi z motywów tego numeru „Teologii Politycznej” można ująć w regule: jeśli Wschód nie ma się okazać dla Polski fatum, musi stać się zadaniem. Istnieje tylko jeden sposób, by nie nadciągał stamtąd co chwila cień barbarzyństwa – trzeba tam rozpalić płomień cywilizacji. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak niepoprawnie to brzmi, zwłaszcza w epoce opanowanej postkolonialną obsesją. Ale zamiast się jej poddawać, spróbujmy raz jeszcze zdefiniować wyznaczoną nam przez geografię i historię misję, jaką mamy do wykonania wobec wschodu Europy. Materii, której należy nadać formę. Wielkiej, nieogarniętej przestrzeni, jaką należy na nowo zorganizować.

W tekście „Wschód, Zachód, Polska” Dariusz Gawin zadaje pytanie o sens wyprawy kijowskiej 1920 roku. W imię czego Polacy walczyli wtedy na Ukrainie, na swym mitycznym Wschodzie – tam, gdzie dla Greków zaczynałaby się Persja? Oczywistą, wydawałoby się, odpowiedź, że robili to w imię wolności, należy doprecyzować. „Stawką jest to, kto będzie ustalał porządek, nadawał ramy dla tak bujnie wzrastającego tam bezforemnego życia. W tym sensie wolność można rozumieć także jako wolność stwarzania rzeczywistości, jako podmiotowość ważniejszą od formalnej niepodległości”. Tak właśnie wolność rozumieli Grecy – pozytywnie, jako możliwość, nie negatywnie – jako swobodę, brak ograniczeń.

„Powtórzmy – wolność to nie tylko brak niewoli, to także podmiotowość, to zdolność do realizowania swojej woli w historii, zdolność do kształtowania rzeczywistości. W tej perspektywie – pisze dalej Gawin i są to najważniejsze słowa jego tekstu – wolność prawdziwą osiągają Polacy – jako wspólnota polityczna – o tyle, o ile mogą i chcą kształtować wielką przestrzeń Wschodu”.

Można podbijać tak jak Persowie, w imię pychy i rządzy władzy, albo jak Rzymianie – po to, by nieść dalej płomień cywilizacji. Zdaniem Gawina, a także Juliusza Kadena-Bandrowskiego, którego prowadzony podczas wyprawy kijowskiej dziennik Gawin cytuje w swym tekście, Polacy robili w przeszłości i nadal powinni na Wschodzie robić to drugie.

„Ledwie wolni, a już tak silni jesteśmy – pisał Kaden – że nas stać na zbytek, jakiego sobie odmawiały najmożniejsze narody świata. Stać nas na zbytek uszanowania cudzej duszy, cudzego życia”.

Jak Grecy wobec Persów, Rzymianie w obliczu barbarii. Jesteśmy narodem Południa, ale mieszkającym na Północy. Zachodem skazanym na niekończącą się konfrontację ze Wschodem. Wyspą na wulkanie.

 

Autor

Jan Maciejewski

Stały felietonista „Rzeczpospolitejˮ i magazynu „Plus Minusˮ. Były redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressjiˮ. Publikował na łamach portalów: Teologia Polityczna, Rebelya, Klub Jagielloński oraz w pismach „Do Rzeczyˮ, „Wszystko co najważniejszeˮ i „Lidove Novinyˮ. Nakładem wydawnictwa Teologii Politycznej ukazała się jego książka „Milczenie katedryˮ.

 

Jan Maciejewski Polska Recenzje

Zobacz również

Jake Sullivan w Brookings, czyli szklanka do połowy pusta
Decyzje strategiczne, które Polska będzie musiała podjąć do końca 2023 roku
Jacek Bartosiak i Jakub Marszałkiewicz rozmawiają o starcie Starshipa (Wideo)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...