Polacy narodem sprawców. O „Prześnionej rewolucji” Andrzeja Ledera

Obrazek posta

Od kiedy zniknęła, Europa Środkowa stała się przedmiotem pragnienia. Tak została zdefiniowana przez tych, którzy chcą ją zdobyć. „Środek” jest tu antytezą „centrum”. To przedmiot rywalizacji, pula do zgarnięcia. Obszar rozciągający się „pośrodku”, czyli pomiędzy dwoma rywalami. „Europa Wschodnia”, termin stosowany często zamiennie z „Europą Środkową”, oznacza w ustach tych, którzy się nim posługują, obszar między Wschodem (Rosją) a Europą. Ziemia niczyja, a raczej nigdy nie wystarczająco „czyjaś”; coś, co zawsze można odebrać i nigdy do końca stracić.

Nawet tak subtelna myślicielka jak Hannah Arendt w książce o tak szczytnych intencjach jak „Korzenie totalitaryzmu” postrzegała obszar rozciągający się na wschód od Łaby w ten sposób. Jako bezforemną magmę, miejsce bez określonej przynależności, kształtu i przeznaczenia. Jej optyka przypomina tę opisaną przez Jonathana Littela w pracy „Suche i wilgotne”. Littel analizuje tam zapiski belgijskiego nazisty, Léona Degrelle’a, zgromadzone przez niego w książce „Kampania rosyjska”. Te raporty z pola walki w Europie Środkowej podczas II wojny światowej oparte są wręcz obsesyjnie na parach przeciwieństw: suchy Zachód – wilgotny Wschód; sztywne gąsienice niemieckich czołgów przecinające bezkresne, „cudownie żyzne” pola; twardzi chłopcy na miękkiej ziemi; nieruchome jednostki otoczone rojnymi bandami partyzantów. Europejska cywilizacja, której bronią nazistowskie Niemcy, to „pionowa cywilizacja wież” wbijająca się w „podmokły, wschodnioeuropejski grunt”. Rzecz jasna, Degrelle nie miał poczucia dwuznaczności własnych słów, opisywał tylko to, co czuł i widział. Tym bardziej wiarygodne jest jego świadectwo. Dowód na rzecz wschodu Europy jako mrocznego przedmiotu pożądania imperiów. Bezbronnej kobiety zabłąkanej pomiędzy wygłodniałymi seksualnie żołdakami. Musi paść ich ofiarą, bo nie ma wystarczająco silnego opiekuna. Nie ma kto jej obronić. Nie ma Rzeczypospolitej.

Jednym z najdłużej ciągnących się w III Rzeczypospolitej sporów jest ten wokół odpowiedzialności samych Polaków za zbrodnie dokonane na naszych ziemiach. Za śmierć wydanych hitlerowcom Żydów czy kolaborację z Sowietami. A jednym z najciekawszych głosów, jaki został w niej podniesiony, jest wydana już przed niemal dekadą książka lewicowego intelektualisty i psychoanalityka Andrzeja Ledera „Prześniona rewolucja”. Jest ona oparta na innym schemacie niż zwyczajowa próba zawstydzenia Polaków dokonanymi przez ich przodków winami. To raczej propozycja transakcji, sprowadzająca się do wiarygodnego z psychologicznego punktu widzenia równania – im większą jako wspólnota będziemy mogli wziąć na siebie winę, tym więcej w rezultacie uzyskamy podmiotowości.

Żeby stać się̨ podmiotem historii, Polacy muszą wziąć odpowiedzialność za to, co zrobili w XX wieku, mówi w „Prześnionej rewolucji” Leder. Przerwijmy sen, w którym jesteśmy dumnymi potomkami sarmatów, i zobaczmy samych siebie, beneficjentów rewolucji lat 1939–1956, na jawie. Nie chcemy widzieć twarzy naszych ojców i dziadków wśród sprawców tej modernizacji. Pasywność jest sposobem na ucieczkę̨ przed prawdą o naszych winach: mordach, donosach, kradzieżach czy nawet mściwej satysfakcji z nieszczęść, jakich doświadczali nasi sąsiedzi. Wolimy patrzeć na ostatnie 70 lat z zewnątrz; spodobała nam się rola widzów, odmawiamy wzięcia udziału w spektaklu dziejów.

Widz lub ofiara nie stanie się nigdy podmiotem historii. Łatwiej jest lamentować nad zerwaną ciągłością polskich dziejów, rozdrapywać zadane przez wrogów rany, niż przyznać, że w tej wielkiej i krwawej rewolucji, jaka dokonała się na naszych ziemiach niemieckimi i rosyjskimi rękami, wzięliśmy też, pomniejszy, ale jednak, udział.

Do pewnego momentu z argumentacją Ledera trudno się̨ nie zgodzić́. W warstwach społecznej, prawnej, politycznej i pewnie wielu innych miała miejsce na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej i w pierwszych latach po jej zakończeniu prawdziwa rewolucja. Dokonała się̨ ona nie naszymi rękami, co więcej, w najgłębszym sensie tych słów przebiegła ona przeciwko nam. Ten fakt sprawił, że rzeczywistość́, w jakiej żyjemy, jest przez nas doświadczana jako coś obcego. Najlepszym przykładem są ciągnące się od wielu lat spory wokół Pałacu Kultury. Symbolu ujarzmienia i poddania Polaków sowieckiej władzy, który jednocześnie stał się wizytówką naszej stolicy.

Instytucje prawne, z których korzystamy, skróty myślowe, jakimi się̨ posługujemy, język, którym mówimy, symbole, przy pomocy których myślimy – wszystko to jest w dużej mierze pochodną rewolucji, którą przeżyliśmy biernie, która została na nas przeprowadzona, ale która nie była nasza.

Tak długo, jak nie stanie się ona, przynajmniej w minimalnej mierze, naszą rewolucją, będziemy żyli w obcej rzeczywistości. Tylko w ten sposób chroniczną bierność można przekuć w podmiotowość. Biletem wstępu do podmiotowej nowoczesności, jaki próbuje nam sprzedać Leder, jest – by posłużyć się terminem z zakresu prawa karnego – uznanie polskiego „pomocnictwa” w rewolucji lat 1939–1956. „Uświadomienie sobie swojego miejsca wymaga jednak uznania trudnej genealogii – pisze Andrzej Leder. – Uznania, że prawie wszyscy jesteśmy dziećmi owej nieszczęsnej, przeprowadzonej cudzymi rękami, okrutnej rewolucji, przeorania polskiej tkanki społecznej. Oznacza to wzięcie odpowiedzialności za to, co się wówczas stało. Uświadomienie sobie, że to nasi ojcowie czy dziadowie brali, wchodzili, przymykali oczy, ba, zabijali, donosili, zdradzali. Ale też podejmowali decyzje i wyzwania, wędrowali myślami w przyszłość, budowali zręby nowego społeczeństwa. To jest współczesna, przyszłościowa – a nie tylko moralna – funkcja takich aktów jak wzięcie odpowiedzialności za Jedwabne. Moralna dotyczy oddania sprawiedliwości innym, przyszłościowa – wzięcia odpowiedzialności za siebie”.

Ale czy Leder nie jest zbyt zachowawczy? Czy aby nie zadrżała mu ręka i nie przestaje tym samym wywiązywać się z przyjętej przez siebie roli prokuratora w wielkim procesie dziejowym? Czy nie przypisuje Polakom zdecydowanie zbyt wąskiego zakresu winy? Co – pamiętajmy o zastosowanym przez niego równaniu – nie oznacza automatycznie, że odmawia im uzyskania wyższego stopnia podmiotowości. Przecież pomocnik to nawet nie współsprawca. To tylko ktoś, kto dał cynk, stanął na czatach, przygląda się zbrodni zza rogu, ale nie bierze w niej właściwego udziału.

Jak ta współodpowiedzialność ma nam pomóc poczuć się u siebie? Leder stara się argumentować ze wspólnototwórczego działania prawdy historycznej: „Niezdolność do pamiętania, do usytuowania siebie jako podmiotu w rzeczywiście wspólnej z innymi historii upośledza zdolność do bycia podmiotem i jednocześnie budowania wspólnoty społecznej”. W ten sposób sam prowokuje uruchomienie argumentacji już nie z przestrzeni socjologii czy psychoanalizy, ale historii. Jeżeli mamy się usytuować we „wspólnej z innymi historii”, to nie możemy abstrahować od faktu, że byliśmy jednak w (czysto statystycznej) mierze w większym stopniu ofiarami rewolucji lat 1939–1956 niż jej sprawcami czy beneficjentami.

Jeżeli mamy się obudzić na jawie, a nie w kolejnym śnie, to nie możemy pomijać faktu, że proces, który opisuje Leder, był w dużej mierze zaplanowany jako ten, który miał doprowadzić do anihilacji polskości jako rzeczywistości kulturalnej i historycznej.

I czy rzeczywiście rola pomocnika, tego, który właściwie nie bierze nawet udziału w przestępstwie, a jedynie ułatwia jego popełnienie komu innemu, jest tą, której dostrzeżenie i zaakceptowanie pozwoli poczuć nam naszą wspólnotową sprawczość? Czy nie skończy się to raczej podsyceniem pogardy i wstydu przed nami samymi i do nas samych? Pomimo to diagnoza Ledera wciąż pozostaje w mocy. Czy jako ofiary możemy więc wziąć odpowiedzialność za naszą współczesność? Możemy, jeżeli tylko właściwie określimy wymiar i charakter tej odpowiedzialności.

Proponuję wiec, by za największą winę Polaków w XX wieku uznać nie wątpliwą historycznie pomoc totalitarnym okupantom w przeprowadzanych przez nich zbrodniach, ale słabość, która doprowadziła do tego, że nasza wspólnota pozwoliła uczynić się przedmiotem ich agresji. Innymi słowy, mówimy tu nie o winie polegającej na pomocnictwie, ale na zaniechaniu. Żeby uczynić z Polaków naród sprawców, trzeba koniecznie zmienić kwalifikację naszej winy dziejowej. Ponieważ założenie, że zaniechanie to miało miejsce, znaczy tyle, co przyznanie, że Polacy byli w stanie samodzielnie, własnymi rękami przeprowadzić proces modernizacji. Uczynienia z siebie narodu nowoczesnego na własnych warunkach i w suwerennym, polskim rozumieniu nowoczesności. Winnym zaniechania można być bowiem tylko wtedy, gdy podjęte przez nas działanie zapobiegłoby nastąpieniu skutku w postaci czynu przestępczego. Próbując udowodnić dalej idącą winę Polaków, próbujemy jednocześnie budować nasze poczucie podmiotowości na skale zaniechania, a nie piasku pomocnictwa.

Przebudzenie z ahistorycznego snu, jakie postuluje w swej książce Leder, powinno więc zdecydowanie nastąpić. Co do tego nie ma z nim sporu. Musi być ono jednak dużo bardziej brutalne od postulowanego przez autora „Prześnionej rewolucji”. Co z tego, gdybyśmy nawet rzeczywiście stali na czatach, podczas gdy prawdziwi zbóje robili wokół nas nowoczesność? Prawdziwa odpowiedzialność, faktyczne czucie historii i naszego w niej miejsca może się narodzić tylko z poczucia winy, że w ogóle wpuściliśmy ich do naszego domu. Nie robiliśmy własnych dziejów swoimi rękoma, tylko pozwoliliśmy, by ktoś inny zajął się tym za nas.

Powinniśmy więc obarczyć nasze narodowe sumienie oceanem krwi, jaki wsiąknął w ziemie środkowej Europy. Bo tylko wtedy dotrzeć może do nas, że do tego szeregu zbrodni mogłoby nie dojść tylko pod jednym warunkiem – istnienia w tym miejscu ośrodka politycznej mocy i sprawczości, jakim była i zawsze być powinna w tym miejscu świata Rzeczpospolita.

 

Autor

Jan Maciejewski

Stały felietonista „Rzeczpospolitejˮ i magazynu „Plus Minusˮ. Były redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressjiˮ. Publikował na łamach portalów: Teologia Polityczna, Rebelya, Klub Jagielloński oraz w pismach „Do Rzeczyˮ, „Wszystko co najważniejszeˮ i „Lidove Novinyˮ. Nakładem wydawnictwa Teologii Politycznej ukazała się jego książka „Milczenie katedryˮ.

 

Jan Maciejewski Polska&Europa Recenzje

Zobacz również

Antoni Opaliński rozmawia z Jackiem Bartosiakiem o książce „Najlepsze miejsce na świecie”,...
Najnowsze ustalenia sojuszu AUKUS – ryzykowna sytuacja dla Australii, chyba że…
Budzenie barbarzyńcy. Jan Maciejewski o „Srebrnych orłach” i „Europie. Drodze rzymskiej” (...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...