(Fot. Wikimedia)
Australia zawarła ten sojusz, mimo że żyje z importu swoich surowców do Chin. Obecnie Chiny nie zagrażają jeszcze Australii ani wojskowo, ani gospodarczo, ani politycznie, ani cywilizacyjnie. Zagrażają, owszem, światowej dominacji amerykańskiej, ale jeszcze długa droga do chińskiej dominacji nad Australią i jej wyborami czy decyzjami. Jako odległa od mas Eurazji wyspa, Australia ma strategiczny czas i stosowną odporność, aby – jak postulował przez lata australijski strateg Hugh White – oprzeć się naciskom Chin i zbudować własne zdolności antydostępowe, które w razie konieczności uniemożliwiłyby dominację Chin nad Australią czy zbrojne podporządkowanie Canberry woli Pekinu. Innymi słowy, Australia miała czas, pole manewru i dużo argumentów, które można by zamienić na walutę w stosunkach z USA, po to aby uzyskać dobrą pozycję negocjacyjną w rozmowach z Waszyngtonem.
Gdzie? Nietrudno zgadnąć. Za „fosą” cieśnin indonezyjskich, na zachodnim Pacyfiku, gdzie nowe okręty atomowe świetnie uzupełniałyby amerykańską flotę takich samych okrętów. Anglosasi znów w jednej rodzinie ludzi oceanu, połączeni jednym językiem i kulturą polityczną…
13 marca w bazie US Navy w San Diego doszło do ogłoszenia szczegółów umowy pozyskania przez Australię okrętów podwodnych o napędzie jądrowym. W pierwszej kolejności Australia ma kupić od Stanów Zjednoczonych trzy okręty klasy Virginia, z opcją dokupienia kolejnych dwóch. Będą to platformy używane starszych generacji. Zakup spowoduje zmniejszenie „dziury” w australijskich zdolnościach, wynikającej z konieczności wycofania z użytkowania sześciu okrętów klasy Collins o napędzie konwencjonalnym. Do zakupu jednostek ma dojść „na początku lat 30.”. Trudno tych informacji nie przyjąć z uśmiechem ironii. Australia za własne pieniądze kupi używane okręty amerykańskie, które w razie wojny będą bezpośrednio podlegały flocie amerykańskiej. Chodzi o to, by była tzw. interoperacyjność. To nie wszystko. Do tego momentu minie bardzo dużo czasu…
Począwszy od tego roku ma się rozpocząć proces szkolenia personelu marynarki wojennej Australii w amerykańskich i brytyjskich bazach okrętów podwodnych, w tym również na pokładach okrętów podwodnych. „Nie wcześniej niż w 2027 roku” rozpocznie się rotacyjne stacjonowanie w Australii brytyjskich i amerykańskich okrętów podwodnych SSN; chodzi o „przyspieszenie procesu kształcenia australijskiego personelu oraz przygotowanie infrastruktury i środowiska regulacyjnego” na przyjęcie do służby własnych okrętów.
Po raz kolejny Amerykanie dostają coś, na czym bardzo im zależy. Tym razem jest to dostęp do ważnej bazy oraz „zaliczenie” Australii już teraz do koalicji antychińskiej w razie wojny. I Australia zgadza się na rolę automatycznego uczestnika tej koalicji, a zatem również na udział w ewentualnej wojnie. Tymczasem Amerykanie nawet nie pomagają Canberze gospodarczo w obliczu retorsji gospodarczych ze strony Chin. Mogliśmy to obserwować i przekonać się o tym zaraz po ogłoszeniu porozumienia AUKUS.
Docelowo Australia i Wielka Brytania zamierzają ponoć opracować wspólnie nowy okręt podwodny o napędzie jądrowym. Będzie się on nazywał SSN-AUKUS. Do dostarczenia pierwszego tego typu okrętu ma dojść „pod koniec lat 30.”; będzie on wyprodukowany w Wielkiej Brytanii. Z kolei „we wczesnych latach 40.” powstanie pierwszy okręt skonstruowany w Australii. Fakt, że pierwsze SSN-AUKUS wejdą do służby na początku lat 40., uwiarygadnia tezę, że Australijczycy zdecydują się na wykupienie dwóch dodatkowych okrętów klasy Virginia od Amerykanów. Trudno zatem mówić o pozyskaniu zdolności dla Australii, które „zrobią robotę tu i teraz”.
Część tej kwoty – trzy miliardy dolarów – ma zostać przeznaczona na wzmocnienie amerykańskiego i brytyjskiego przemysłu stoczniowego; kolejne dziewięć miliardów na stworzenie fundamentów pod własne zdolności w zakresie konstrukcji tego typu jednostek. Wreszcie na wschodnim wybrzeżu Australii ma powstać nowa baza marynarki wojennej; pośród możliwych lokacji wymienia się Brisbane, Newcastle i Port Kembla.
Zdaniem australijskich mediów skala i koszt programu oznaczają, że nieuniknione staną się cięcia w innych rodzajach sił zbrojnych; w szczególności ofiarą mają paść wojska lądowe. To zrozumiałe. Australia jest wyspą. Jej obrona odbywa się na podejściach do niej na morzu i w powietrzu, tam gdzie przeciwnikowi najtrudniej pokonać tyranię dystansu.
Zarówno Joe Biden, jak i Anthony Albanese zapewniali, że Australia nie zamierza wejść w posiadanie broni jądrowej. Tyle oficjalne informacje. I tu się zaczyna ciekawa rozgrywka, na razie bowiem konstrukcja sojuszu AUKUS sprzyja tylko USA. Australia do niego dokłada i bierze na siebie wielkie ryzyko gospodarcze i geopolityczne, w tym realne ryzyko bycia wciągniętą w wojnę z Chinami.
Nawet Hugh White byłby kontent z tak sprytnego planu pozyskania broni atomowej. Natomiast bez gwarancji uzyskania takiej broni zawarcie przez Australię sojuszu AUKUS na takich warunkach, jak ujawnione, nie wydaje się dla Canberry korzystne. Posiadanie takiej broni odwracałoby kalkulację o 180 stopni. Dawałoby też gwarancję australijskiej niepodległości wobec Chin na przyszłość, bez denerwowania już teraz wszystkich członków wspólnoty międzynarodowej, że Australia dołącza do klubu państw atomowych, oraz bez potencjalnego uruchomienia kaskadowego efektu proliferacji broni atomowej na całym świecie.
Autor
Jacek Bartosiak
Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Trwa ładowanie...