(Fot. Wikimedia.org)
W rezultacie doszli oni do wniosku, że „broń jądrowa ma małe znaczenie” jako narzędzie osiągania celów politycznych poprzez ich wymuszanie. „Państwa dysponujące bronią jądrową nie mają większej szansy na skuteczne wymuszenie” na swoim adwersarzu pewnych działań niż państwa nią niedysponujące, „nawet w kryzysach o wysokiej stawce”. „Chociaż broń jądrowa może być skutecznym narzędziem w kontekście odstraszania”, to ich zdaniem nie ma to zastosowania w zakresie „gróźb wymuszających”. Jak argumentują, jest tak dlatego, że „broń jądrowa jako narzędzie wymuszania ma dwa znaczące ograniczenia. Po pierwsze, nie jest przydatna do zdobywania i utrzymywania terenu. Dlatego nie zwiększa zdolności państw do przejmowania kontroli nad terenami, których państwo, wobec którego kierowane są groźby, nie chce oddać. Po drugie, koszt użycia broni jądrowej w sytuacji innej niż samoobrona prawdopodobnie byłby wysoki”, ponieważ niósłby wysokie ryzyko ostrej reakcji wspólnoty międzynarodowej.
Jeżeli Rosjanie chcieliby osiągnąć efekt wymuszenia na Kijowie zgody na zakończenie konfliktu, mogłoby nie wystarczyć im ani przeprowadzenie testu nuklearnego, ani inne, nawet bardziej skrajne formy sygnalizowania determinacji, uderzenie w ziemię niczyją, wody międzynarodowe czy nawet w zgrupowania wojsk. Może się okazać, że jeżeli Rosjanie postanowiliby jednak osiągnąć efekt terminacji konfliktu na akceptowalnych warunkach przy użyciu broni jądrowej, to jedynym sposobem byłyby rozległe uderzenia counter-value, na ośrodki miejskie.
Pomiędzy Ukraińcami a Rosjanami nie występuje asymetria stawki, tak jak ma to miejsce pomiędzy Amerykanami a Rosjanami. Należy pamiętać, że Amerykanie nie tylko nie wysłali na Ukrainę własnych wojsk, ale też nie zdecydowali się, z obawy przed eskalacją, przekazać Ukraińcom bardziej zaawansowanych typów uzbrojenia. Brak asymetrii stawki – ba, prawdopodobnie asymetria stawki na korzyść Ukraińców, dla których stawką konfliktu jest przetrwanie – sprawia, że groźby albo nawet bardzo ograniczone użycie broni jądrowej przez Rosję nie będą skutkować zgodą Kijowa na zakończenie konfliktu. Dokładnie to sygnalizowali zresztą Ukraińcy na samym początku wojny, wkrótce po tym, gdy 28 lutego prezydent Putin ogłosił podniesienie stanu gotowości rosyjskich sił nuklearnych. W odpowiedzi minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba oznajmił, że użycie przez Rosję broni jądrowej byłoby katastrofą dla całego świata, natomiast nie wymusiłoby na Ukraińcach poddania się. Zamiast więc osiągnąć cele polityczne, Rosjanie złamaliby nuklearne tabu, używając broni jądrowej po raz pierwszy od 1945 roku, wobec państwa nią niedysponującego, w toku wojny agresywnej, którą sami rozpoczęli. Samo to – i nawet przy bardzo ograniczonym użyciu nie skutkującym znaczącymi zniszczeniami – sprawiłoby, że Moskwa stałaby się pariasem na scenie międzynarodowej. Jeżeli natomiast Rosjanie chcieliby za pomocą broni jądrowej faktycznie osiągnąć efekt wymuszenia na Ukrainie zakończenia konfliktu, musieliby doprowadzić do całkowitego załamania morale społeczeństwa ukraińskiego, zarówno poprzez eliminację przywództwa polityczno-militarnego, jak i zadanie katastrofalnych strat w populacji i infrastrukturze, na przykład poprzez zaatakowanie ośrodków miejskich i wymordowanie w ten sposób setek tysięcy ich mieszkańców. Wówczas jednak wszystkie negatywne efekty związane z odium, które spadłoby na Rosję w związku ze złamaniem nuklearnego tabu, stałyby się o rząd wielkości intensywniejsze. No i wreszcie – Rosja zdołałaby wówczas może uzyskać kontrolę nad Ukrainą, ale władałaby terytorium zredukowanym w części do nuklearnego pustkowia. Rosjanie wygraliby być może wojnę – ale z pewnością przegraliby w ten sposób pokój.
Jest wysoce prawdopodobne, że gdyby Rosja na taki krok się zdecydowała, USA wykorzystałyby wszystkie lewary ekonomiczne, i pełne spektrum sankcji, aby uniemożliwić Moskwie utrzymanie relacji handlowych z resztą świata. Pekin, zarówno z przyczyn prestiżowych, jak i pragmatycznych najprawdopodobniej byłby gotowy w tych sankcjach uczestniczyć – i podobnie zachowałyby się również Indie. Wbrew życzeniowemu myśleniu części komentatorów Rosja nie jest obecnie wyizolowana na arenie międzynarodowej – ale stałaby się w następstwie użycia broni jądrowej wobec Ukrainy. Po wtóre, użycie broni jądrowej przez Rosję musiałoby podważyć zaufanie Pekinu, Deli i reszty świata do racjonalności i przewidywalności rosyjskiego przywództwa politycznego.
W jaki sposób mogliby zareagować Amerykanie?
Załóżmy, że Rosja decyduje się jednak na użycie broni jądrowej wobec Ukrainy – być może dlatego, że większą rolę w procesie decyzyjnym odegrałyby wspomniane przez Joe Bidena kalkulacje polityczne Władimira Putina.
Jak mógłby zareagować Zachód – w praktyce Amerykanie – na pierwsze użycie broni jądrowej przez Rosję? Wydaje się, że są cztery możliwe drogi postępowania.
Symetryczna kontreskalacja wydaje się najmniej prawdopodobnym rezultatem, zarówno z uwagi na asymetrię stawki, jak i asymetrię zdolności pomiędzy USA i Rosją. Użycie broni jądrowej przez USA wobec Rosji niosłoby ogromne ryzyko eskalacji do poziomu pełnej strategicznej wymiany pomiędzy dwoma mocarstwami nuklearnymi o najbardziej rozbudowanych i wyrafinowanych zdolnościach jądrowych. Fakt, że na Ukrainie walczą wojska rosyjskie, ale nie amerykańskie, oraz to, że to Rosja gotowa jest grozić użyciem broni jądrowej w toku wojny, dobitnie świadczy o tym, że stawka konfliktu jest dla Rosji wyższa niż dla USA. Jakkolwiek małe może wydawać się prawdopodobieństwo użycia przez Rosję broni jądrowej wobec Ukrainy, prawdopodobieństwo, że Ameryka zdecydowałaby się odpowiedzieć na nie symetrycznie, jest o rząd wielkości mniejsze. Warto wreszcie zwrócić uwagę, że podnoszony w Raporcie Armii Nowego Wzoru (ale też chociażby przez Mathew Kroeniga czy Marka Schneidera) argument o asymetrii zdolności pomiędzy USA a Rosją w zakresie niestrategicznej broni jądrowej. Został on zresztą podniesiony również przez Władimira Putina, który w odpowiedzi na „szantaż przedstawicieli najważniejszych państw NATO, dotyczący możliwości użycia broni jądrowej wobec Rosji”, zauważył 21 września, że „Rosja również posiada różne rodzaje uzbrojenia, niektóre nowocześniejsze niż te, którymi dysponują państwa NATO”.
Przypomnijmy: podczas gdy w zakresie NSNW USA dysponują łącznie 230 bombami grawitacyjnymi B61 w wariantach 3 i 4 (z czego około 100 znajduje się w Europie, z czego 60 przypisanych jest do programu NATO Nuclear Sharing), mniej niż 25 zmodyfikowanymi rakietami balistycznymi Trident II wyposażonymi w głowicę W76-2 oraz skrajnie przestarzałymi rakietami manewrującymi ALCM (AGM-86B), Rosja dysponuje łącznie co najmniej dwoma tysiącami środków przenoszenia niestrategicznej broni jądrowej, w formie niestrategicznej triady nuklearnej, łącznie z pociskami Kalibr, Iskander, KH-101 etc.
Można oczywiście, jak czyni to część polskich komentatorów, a priori założyć, że skoro rosyjskie czołgi to złom, to broń jądrowa też pewnie jest rozkradziona, zardzewiała i nie działa – jednak jest to myślenie dla państw, które choć bojowo nastawione, cechują się nieodpowiedzialnością i frywolnością charakterystyczną dla myślenia klientelistycznego, licząc, że w ich obronie zawsze i w każdych warunkach stanie patron, który ostatecznie poniesie wszystkie konsekwencje eskalacji. Broń jądrowa, jak zauważa Dima Adamsky, ale również chociażby Michael Kofman i Anya Fink, stanowiła dla Rosji od początku lat 90. kluczowy element odstraszania, rozwinięty w odpowiedzi na słabość konwencjonalną powstałą po upadku ZSRR. Założenie, że rosyjskie zdolności nuklearne są przeszacowane i prezentują poziom wojsk konwencjonalnych, jest – bez twardych, weryfikowalnych, empirycznych dowodów – skrajną nieodpowiedzialnością i nie ma najmniejszych szans, aby amerykańscy decydenci podejmowali decyzje o eskalacji w oparciu o taką logikę.
Inną, przedstawianą publicznie – chociażby przez generała Petraeusa, byłego dowódcę sił USA w Iraku i dyrektora CIA – opcją miałyby być uderzenia konwencjonalne na siły rosyjskie przebywające na Ukrainie lub na Flotę Czarnomorską. W tym kontekście mówi się zarówno o uderzeniach na szeroko rozumiane siły rosyjskie walczące na Ukrainie, jak i o uderzeniach w te jednostki, które były odpowiedzialne za przeprowadzenie hipotetycznego ataku jądrowego.
Wydaje się, że atak na jednostki bezpośrednio odpowiedzialne za atak jądrowy na Ukrainę może być postrzegany przez Amerykanów jako skrajnie eskalacyjny, a przez to niebezpieczny. Rosjanie zabezpieczyli się – całkiem explicite – przed tym rodzajem działań, które sugerowali niektórzy byli członkowie amerykańskiej administracji, a więc odwetowym uderzeniem konwencjonalnym na te oddziały rosyjskie, które przeprowadziły uderzenie jądrowe. W punkcie 19c opublikowanej w czerwcu 2020 roku rosyjskiej doktryny nuklearnej stwierdza się, że „uderzenie na krytyczne instalacje rządowe lub wojskowe FR, których zniszczenie podważyłoby zdolność do odpowiedzi nuklearnej”, stanowi podstawę do użycia broni jądrowej. Warto zauważyć, że mowa tu nie tylko o infrastrukturze i/lub efektorach o przeznaczeniu strategicznym, ale też niestrategicznym. Do tego warto dodać, że Rosjanie od wielu lat czytelnie sygnalizowali swój niepokój związany z rozbudowanymi zdolnościami USA do przeprowadzenia uderzeń precyzyjnych, w szczególności na zasoby nuklearne.
Warto też pamiętać, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych wiele systemów wykorzystywanych przez Rosjan na polu bitwy jest podwójnego zastosowania, a więc służyć może do przenoszenia nie tylko ładunków konwencjonalnych, ale również jądrowych. To z kolei sprawia, że atak USA na jednostki rosyjskie wiązałby się z ryzykiem zniszczenia instalacji uznawanych przez Rosję za część sił nuklearnych, dając jej tym samym doktrynalnie umocowany asumpt do udzielenia odpowiedzi nuklearnej. Jakkolwiek mało prawdopodobny może się taki rezultat wydawać nam, nie jest to ryzyko, na którego lekceważenie mogą sobie pozwolić Amerykanie. Nawet jednak gdyby tak nie było, to atak na siły zbrojne Federacji Rosyjskiej oznaczałby bezpośrednią wojnę pomiędzy USA a Rosją i to w momencie, gdy w konflikcie już przekroczony został próg użycia broni jądrowej. Ponadto w marcu prezydent USA Joe Biden podkreślał, że USA nie są gotowe wysłać swoich sił na Ukrainę, dlatego że oznaczałoby to „wybuch trzeciej wojny światowej”. Na dodatek zaangażowanie w ten konflikt w praktyce uniemożliwiłoby USA ewentualne reagowanie w wypadku nagłej eskalacji na Pacyfiku.
Trzecią – znacznie bardziej prawdopodobną niż dwie poprzednie – możliwością odpowiedzi USA na hipotetyczne użycie przez Rosję broni jądrowej w toku wojny na Ukrainie byłoby utrzymanie przez Waszyngton kursu. Wówczas Stany podtrzymałyby bądź zwiększyły wsparcie materiałowe, wywiadowcze i gospodarcze dla Ukrainy, nie podejmując jednocześnie działań zmierzających w stronę bezpośredniego zaangażowania się w konflikt. Ponadto Stany Zjednoczone mogłyby podjąć decyzję o nałożeniu na Rosję kolejnych, maksymalistycznych, sankcji, połączonych z wywieraniem silnej presji na Indie, Chiny i inne państwa utrzymujące rozbudowane kontakty handlowe z Rosją, aby się do tych sankcji przyłączyły. Ryzyko objęcia amerykańskim reżimem sankcyjnym w połączeniu z koniecznością reakcji na rażące złamanie nuklearnego tabu prawdopodobnie nakłoniłoby partnerów gospodarczych do izolowania Rosji.
Stany Zjednoczone mogłyby wreszcie zdecydować się na zaoferowanie Rosji satysfakcjonującej dla niej ścieżki do deeskalacji – a więc „off-ramp”, o czym mówił w swym niedawnym przemówieniu Joe Biden. Mogłoby to przyjąć formę znaczącego ograniczenia wsparcia materiałowego, wywiadowczego i gospodarczego dla Ukrainy, naciśnięcia na władze w Kijowie w celu wymuszenia na nich deeskalacji – lub jednego i drugiego. Działanie to jest możliwe oczywiście zarówno jako prewencyjne zminimalizowanie eskalacji konfliktu przed użyciem przez Kreml broni jądrowej, jak i czynność podjęta już po użyciu jej przez Rosję wobec Ukrainy. Waszyngton nie byłby wówczas w stanie uniknąć oskarżeń o porażkę odstraszania i bierność w odpowiedzi na użycie wobec jednego z jego partnerów broni jądrowej. To z kolei mogłoby się stać katalizatorem kolejnej fali proliferacji broni jądrowej, prowadzić mogłoby bowiem do konstatacji, że jedyną twardą gwarancją mogącą ochronić przed szantażem nuklearnym są nie gwarancje bezpieczeństwa państw trzecich, ale własne zdolności symetrycznej odpowiedzi – własna broń jądrowa. Można się spodziewać, że nawet gdyby Amerykanie zintensyfikowali dostawy sprzętu wojskowego na Ukrainę, tego rodzaju kalkulacje dalej byłyby obecne w Ankarze, Seulu czy Warszawie – trudno byłoby bowiem zaakceptować sytuację, w której agresor, przegrywając wojnę konwencjonalną, ucieka się do gróźb użycia broni jądrowej i pomimo porażki na polu bitwy udaje mu się ostatecznie odnieść dzięki nim sukces.
W odniesieniu do broni jądrowej jak mantra powtarzane jest mające swe źródła na szczycie w Genewie w 1985 roku stwierdzenie, że „wojny jądrowej nie da się wygrać i nigdy nie można dopuścić do jej wybuchu”. Może tak jest, może nie. Jednak w tym konkretnym wypadku – wojny na Ukrainie na jej obecnym etapie – wydaje się, że użycie broni jądrowej przyniosłoby straty wszystkim zaangażowanym w nią stronom.
Przegrana byłaby, co oczywiste, Ukraina; na jej terytorium doszłoby do użycia broni jądrowej – nie można wykluczyć, że w wypadku niezamierzonej lub przypadkowej eskalacji – do użycia wielokrotnego. Przegrana byłaby również Rosja; nawet wyłącznie demonstracyjne użycie wiązałoby się z zyskaniem przez nią statusu pariasa na scenie międzynarodowej, przy jednoczesnym braku gwarancji osiągnięcia celów wojennych oraz przekreśleniu nadrzędnych przecież celów politycznych. Wysoce prawdopodobne jest, że nawet jeżeli reakcją USA byłaby zgoda na deeskalację, to towarzyszyłyby jej katastrofalne sankcje, połączone z presją na dołączenie się do nich wywieraną na blok państw zachowujących neutralność wobec konfliktu na Ukrainie. Używając broni jądrowej, czy to w celu zademonstrowania determinacji, czy w ramach uderzeń counter-force, Rosjanie mogliby się znaleźć w sytuacji loose-loose; staliby się wyrzutkiem na scenie międzynarodowej, a jednocześnie nie wymusiliby na Ukraińcach poddania się. Używając broni jądrowej w sposób pozwalający myśleć o wymuszeniu na Ukraińcach zgody na zakończenie konfliktu, być może wygraliby wojnę – ale nagrodą byłby status, w porównaniu z którym Korea Północna przypominałaby Watykan. Przegrane byłyby również Stany Zjednoczone; złamanie przez Rosję nuklearnego tabu przy jednoczesnym braku ostrej odpowiedzi ze strony USA niosłoby poważne ryzyko nie tylko utraty wiarygodności USA jako gwaranta bezpieczeństwa, ale też, co za tym idzie, zwiększyłoby prawdopodobieństwo proliferacji broni jądrowej. Z kolei próba udzielenia przez USA takiej odpowiedzi, która pozwoliłaby Waszyngtonowi na utrzymanie wiarygodności, skutkowałaby tym, że USA znalazłyby się w dynamice szybko eskalującej wojny jądrowej z Rosją.
Wydaje się, że najbardziej prawdopodobnym rezultatem będzie powstrzymanie się Rosji od użycia broni jądrowej i jednoczesne kontynuowanie gróźb jej użycia. Jeśli Rosja nie dozna nagłej zapaści, może kontynuować kampanię na Ukrainie, licząc na to, że pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie, wizja długotrwałego kryzysu energetycznego, ograniczone zasoby sprzętu wojskowego państw NATO mogą doprowadzić wśród elit i społeczeństw Zachodu do utraty gotowości do dalszego wspierania Ukrainy. Globalna gospodarka musi mierzyć się obecnie z ogromną inflacją, strukturalnymi (wynikającymi nie tylko z wojny na Ukrainie) problemami z dostępnością węglowodorów, skutkami pandemii COVID oraz konsekwencjami gospodarczymi rywalizacji technologicznej i gospodarczej Chin i USA. Nic nie wskazuje na to, aby Rosji groziła nagła, katastrofalna zapaść – a wątpliwości co do gotowości społeczeństw Zachodu na zaakceptowanie i wytrzymanie bólu są równie żywe co wcześniej. Zima dopiero się zaczyna.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...