Kochany pamiętniczku, już miałem zaczynać coś od siebie mówić, chociaż tak się na Zośkę zapatrzyłem i nie słyszałem, co do mnie mówią. Wiesz, że jak okulary zdjęła to całkiem fajną ma buzię? Ale nie ja jeden na to uwagę zwróciłem. No, ale nie będę o niej mówił, bo jeszcze wyjdzie, żem się w niej zabujał. A to jest nieprawda i niczym niepoparte pomówienia. Me serce do innej należy, i chociaż na mnie uwagi nie zwraca, to wiem, że jest mi pisana. A, że ignoruj? Widać już taki jest los małych ludzików, że są niezauważani, przez co ładniejsze dziewczyny. Ale dość smarkania się w Twoje karteczki, wracamy na ognisko.
Gdy tak się w Zośkę wpatrywałem i nie słyszałem, co Zbysiu do mnie mówił, odezwała się nasza klasową gwiazda. Emilka kujonka.
Moja kolej. Ja wam teraz opowiem historię o kowalu. Cisza, milczeć i słuchać, bo was poprzetrącam. Muszę Ci dodać pamiętniczku drogi, że Emcia dyskiem i młotem na zawodach rzuca. Nie, nie jednocześnie. Gupiś jakiś jesteś. Z kim ja się zadaje? Teraz słuchaj grzecznie Emilowej opowieści, bo za dyska posłużysz i jeszcze mi Ciebie gdzieś hen wyrzuci. Wieeem, szkoda by było, ale czasem taki los spotyka pyskate pamiętniki.
Cisza zaległa. Emilka w swe, co by nie mówić, w piersi niczego sobie powietrza nabrała i zaczęła swoje bajanie.
Za wsią stała zagroda, której nie dało się przeoczyć. Gospodarz Po młynarzu, a może na równi z nim, był równie majętny i chyba nie tak znienawidzony jak ten gość od mąki. Kowal, bo o nim będzie ta opowieść. O nim i o jego pracy.
Kowal Maciej był wesołym gościem. Nie to, że jakiś śmieszek czy wiejski półgłupek, ale lubił sobie pożartować z ludzi. A to komuś w uścisku palce połamał, a to niby niechcący rozżarzony kawałek żelaza wrzucił do kieszeni łachmana. Ludzie potrzebowali go, lecz jeśli nie musieli, to szerokim łukiem starali się go omijać, tak na wszelki wypadek.
Przyszedł kiedyś do niego podróżny z okulawionym koniem.
Witajcie Mistrzu Macieju. Podkujecie mi mojego Siwka?
Maciej, jak to bywa w wypadku monopolisty na wszelkiego typu usługi.
Zara, odburknął pod nosem, właśnie jem śniadanie. Poczekajta w kolejce. Może koło południa da się was wcisnąć gdzieś poza kolejnością. Ogólnie mam już zapchany terminarz i …
Ależ Mistrzu Macieju, tu nikogo nie ma. Spieszę się z dokumentami do sądu.
Jak Wam tak spieszno, to już Was tu nie ma. Z buta będzie szybciej i zapewne taniej. Nie pasi, to paszli won mi z mojego warsztatu. Rozsiadł się wygodnie, nogę na nogę założył i spojrzał na wędrowca spode łba.
Wędrowiec sposępniał i cóż było robić, ruszył przed siebie powoli, noga za nogą do przodu. Koń kulał, nie mógł go zbytnio nadwyrężać. A sprawa była pilna, wręcz powiem gardłowa. Wiózł on apelację i zeznania, które mogły uratować jego braciszka przed szubienica.
Wyrok wydano i czekano na ewentualną apelację rodziny. Lecz gdy wędrowiec dotarł do miasta, jego brat wisiał na rynku od kilku minut. Zapłakał, Zaklął tajemniczy wędrowiec i poprzysiągł zemstę. Szczególnie kowala Macieja obwiniał o śmierć brata.
Wrócił do kuźni i mu swój żal w oczy wygarnął. Przez Twa tępotę, przez Twój głupi upór, zginął mój brat niewinny, zapłacisz mi za to. Strzeż się Mistrzu Macieju, kiedyś spotka Cię kara i to bardzo sroga.
Maciej się tylko hardo na to roześmiał, podsunął pod nos wędrowcowi swój wielki i ciężki kułak. Spróbuj, a dowiesz się jak smakują twoje wybite zęby. Raz już Ci rzekłem kurduplu, wypad z mojej kuźni. Trzeci raz nie powtórzę…Won
Wędrowiec bez strachu odwrócił się i odszedł.
Lata mijały, rodzina się Maciejowi rosła. Urodził mu się syn oraz piękna córeczka. Kochał je i wielbił. Wszystko by dla nich zrobił. Gdy więc zachorowały, wezwał lekarza z odległego miasta. Zielarki i znachorki były tu bezradne. Trzeba było bardziej fachowej pomocy. Lekarz się pojawił, gdy już dogorywały. Wszedł do izby, rozłożył swe narzędzia.
Maciej wściekł się okrutnie, czemu tak zwlekasz pigularzu? Dawno powinieneś tu przyjechać, dzieci mi umierają.
Koń mi Mistrzu Macieju okulał po drodze. Kowal nie chciał mi go podkuć, więc szedłem tu od wczoraj. Lecz bardzo dobrej myśli i miej dobry humor. W końcu los wam chyba sprzyja, jak to sobie mniemam.
Zagotujcie wodę, podajcie prześcieradła. Może mi się uda któreś z nich uratować. Od was to zależy, które mam ratować. Wy jesteś teraz kowalem ich losu. Wybierzcie, które mam ratować. Syna czy wasza przepiękną córunie?
Wybór już podjąłeś, a może wybijesz mi zęby?
Błagam Cię wędrowcze, uratuj oboje. Głupim i zadufanym byłem. Wybacz mi głupcowi. Uratuj mi syna a nauczę go swego zawodu. Nauczę go też pokory i szacunku dla ludzi. Uratuj mi córkę, a oddam Ci ją za żonę. Niech w mych wnukach wróci utracone życie, jakie przez mą głupotę stracił brat Twój.
Wędrowiec sposępniał, nie tak chciał się zemścić. Lecz pokora kowala głęboko nim wstrząsnęła. Zemsta rzecz święta i zwyczajnie ludzka, lecz co z przysięgą Hipokratesa? Zgodzę się na to, lecz też nie za darmo. Wykujesz najpiękniejszy krzyż i jako wotum przy drodze postawisz.
Jeśli mnie okłamiesz, srogo Ci odpłacę. Uratował dzieci kowala. Czy się z jego córką ożenił, tego mi nie wiadomo. Pewnikiem zaś jest, że syna fachu nauczył i pokorę wpajał do głowy i serca. Gdy czasem spotyka się piękny krzyż przydrożny, lub taki nagrobny, to może spod ręki mistrza Macieja wyszedł, jako pokuta za jego niegodne uczynki?.
Cisza szpadla przy naszym ognisku, każdy zadumał się. Szczególnie na twarzy kilku klasowych nicponiów zagościł dziwny frasunek. Może dzięki Emilce, przestaną i mnie dręczyć?
Nagle jak mnie coś w nerę dziabnie. Auuuuu….Wydarłem się tak, że wszyscy podskoczyli. Rozalka nie strasz ludzi. Możesz przecież innych rogami tryksać. No i niestety atmosfera prysła i po minach widziałem, że nadal pozostanę mój pamiętniczku ofiarą losu i kilku nicponiów z naszej klasy.
Trwa ładowanie...