(Fot. Wikimedia Commons)
Wizyta Pelosi przyspiesza proces ostrego i gwałtownego decouplingu światowej globalizacji, czyli zrywania z powodów geopolitycznych tych wszystkich sieci połączeń finansowych, inwestycyjnych, kapitałowych, handlowych, surowcowych, internetowych, ludzkich i wszelkich innych, które stanowiły cechę pokojowego okresu globalizacji i były wynikiem Pax Americana ostatnich 30 lat. Okazało się, że wielkie mocarstwa nie dogadują się co do zasad, na jakich działa dzisiejszy świat i na jakich mocarstwa między sobą współpracują. Zarówno Chiny, jak i USA oraz Rosja uważają, że stary model współpracy globalnej nie obsługuje już ich interesów i że należy im się więcej, zatem domagają się dopasowania interesów innych państw i mocarstw do ich „własnych” pragnień. To jednak nie odpowiada innym. Tylko stara Europa chciałaby, aby wszystko było po staremu, naiwnie myśląc, że „stare” wróci. Zupełnie nieprzygotowana na powrót geopolityki, jest na drodze do stania się przedmiotem rozgrywki trzech mocarstw, miejscem walki, także miejscem wojen kinetycznych, a nie głównym aktorem wojny o świat mającym ambicje i inicjatywę strategiczną.
Punktem ciężkości konfliktu będzie manipulowanie przepływami strategicznymi i wpływanie w ten sposób na stabilność i kontrakt społeczny przeciwnika. Wystarczy wspomnieć zakaz sprzedaży niezbędnych w nowoczesnej gospodarce mikroprocesorów do Chin i w zamian za to zakaz eksportu piasku na Tajwan niezbędnego do produkcji nowoczesnych podzespołów i w przemyśle budowalnym czy zakaz inwestycji kapitałowych w Chinach i w ripoście wywłaszczenie wielkich koncernów amerykańskich mających swoje linie produkcyjne w Chinach.
Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju sankcje, blokady, embarga na handel i surowce, fałszywe awarie systemów przesyłania energii, zamachy na infrastrukturę, rozmaite demonstracje wojskowe, które mają zakłócić funkcjonowanie gospodarki przeciwnika. Dobrym przykładem będzie faktyczna kwarantanna morska i powietrzna Tajwanu w toku morsko-powietrznych ćwiczeń chińskich lub jednostronne ogłoszenie zakazu lotów przez Rosję nad Litwą lub Polską, który to zakaz przyjdzie być może kiedyś przełamywać, by udowodnić, że Rosjanie nie dyktują nam, co może wlecieć czy przyjechać do Polski.
Na szczęście istnienie broni termojądrowej obniża chęć każdej ze stron do bezrefleksyjnego wejścia w niekontrolowany konflikt. Wymusza obowiązek eskalowania napięcia, by używając przemocy lub grożąc jej użyciem, coś jednak uzyskać, ale uniknąć głupiego wywołania wojny termojądrowej. To czyni nadchodzącą wojnę światową skalowalną i to ją odróżnia od poprzednich wojen światowych.
Wojny systemowe, takie jak wojny napoleońskie czy I lub II wojna światowa, gdy weszły w fazę gorącą, od razu strona atakująca wysyłała korpusy, flotę, dywizje piechoty, artylerię oraz dywizje pancerne i lotnictwo, wszystko, co miała najlepszego, by pokonać przeciwnika, zdobyć stolicę, manewrem sparaliżować system decyzyjny i polityczny. Wówczas nie było bowiem broni, której użycie niszczy całe miasta, państwa i narody.
Użycie broni termojądrowej na poziomie strategicznym (co do taktycznego użycia broni jądrowej można dyskutować; kto wie, może będzie niedługo używana, a my się do tego przyzwyczaimy, tak jak przyzwyczailiśmy się do wojny na Ukrainie i do jej brutalności) neutralizuje cel polityczny wojny, jakim jest podporzadkowanie polityczne woli przegrywającego. Czyli jest to broń bezużyteczna, jeśli chodzi o realizację celu politycznego, jakim jest ustalenie dogodnych dla strony aktywnej zasad współpracy. Taka broń wyklucza zatem skuteczność strategii polegającej na zapewnieniu sobie na wojnie korzystnego układu interesów w przyszłości. Taka jest bowiem realna przyczyna wojen; wojny nie są efektem emocje czy chęci walki o wartości, a już na pewno nie wynikają ze złych charakterów liderów.
Nie twierdzę bynajmniej, że broń atomowa nie zostanie użyta podczas nadchodzącej wojny, wiele wskazuje bowiem (zwłaszcza w rosyjskim piśmiennictwie strategiczno-wojskowym) na możliwe „odczarowanie” użycia broni atomowej, ale nawet wtedy wojujące strony będą pamiętać, że na poziomie strategicznym mogą się wzajemnie unicestwić. Taka refleksja krępuje proces decyzyjny i każe kłaść nacisk na zarządzanie drabiną/kratownicą eskalacji. Widać to już teraz w postępowaniu Waszyngtonu wobec Ukrainy i w rezerwie Amerykanów, jeśli chodzi o dostarczanie Kijowowi sprzętu, którego Ukraina mogłaby użyć do atakowania celów na terenie Rosji, wchodząc w ten sposób na wyższy stopień drabiny eskalacyjnej.
Jednocześnie spiętrzenie wzajemnych interakcji między państwami jest dziś większe niż podczas wojen światowych znanych z przeszłości: wymiana handlowa, światowy podział pracy, globalne łańcuchy dostaw, ponadregionalne przepływy surowców są większe i bardziej zintensyfikowane tudzież zróżnicowane. Jest więc mnóstwo środków nacisku, czyli lewarów, w nieustannej grze o sprawczość; jest więcej spraw, wobec których można stosować przemoc. Do dyspozycji jest niszczenie terminali przeładunkowych, ataki na terminale gazowe w USA, ataki na porty przeładunkowe w Europie, wybuchy w rafineriach w Rosji, atak na terminale w Świnoujściu, porwania decydentów, egzekucje i inne działania destabilizujące, a nawet terrorystyczne przeciw miastom i społeczeństwo, które wpływają na sytuację wewnętrzną państwa atakowanego. Jest wreszcie możliwość niszczenia systemów obserwacyjnych w kosmosie i rodząca się rywalizacja w kosmosie, nie należy też zapominać o selektywnym ostrzale artyleryjskim czy rakietowym, aktach sabotażu czy działaniach odcinających od surowców itd.
Zatem silniejsza będzie potrzeba zadbania o odporność państwa na manipulacje na poziomie przepływów strategicznych, a mniej będzie dyskusji o liczbie żołnierzy, jak to było jeszcze w XX wieku. Realne zdolności wojska do nowoczesnej wojny i aplikowania przemocy, często na odległość, oraz odporność państwa będą ważniejsze od pustych liczb dotyczących żołnierzy i sprzętu. Zdolność do skutecznej manipulacji przepływami strategicznymi, odporność państwa na takie manipulacje wrogów oraz nowoczesne siły zbrojne będą podstawą siły politycznej państwa w nowej epoce, epoce wojny skalowalnej o Eurazję.
Tymczasem nasza droga Europa cały czas nie chce zrozumieć, że wojna już trwa. Wizyta Pelosi na Tajwanie, rwetes tym wywołany i rychłe wybory do Kongresu doprowadzą do skupienia się USA na Pacyfiku. Dlatego uważam, że wizyta Pelosi na Tajwanie to błąd, bardzo niekorzystny dla Polski, bo przybliża Amerykanom perspektywę wojny na dwa fronty w Eurazji, której to wojny zawsze trzeba unikać. Oraz wpycha Chiny na drogę pomocy Rosji na froncie zachodnim, europejskim, nawet jeśli pomoc ta jest czy będzie przez jakiś czas ukryta, tak jak była ukryta przed opinią światową decyzja Roosevelta o pomocy Brytyjczykom, podjęta już po upadku Paryża w 1940 roku, a zatem na długo przed jawnym wejściem USA do wojny.
To oznacza, że zostaniemy tu z Rosją w dużej mierze sami. Pardon, z Europejczykami, którzy (poza Finlandią, Szwecją i Wielką Brytanią) nie mają istotnych zdolności wojskowych ani przesadnej determinacji do skonfrontowania się z Rosją. Jako że wojna o Eurazję będzie skalowalna, konflikt z nami nie musi wyglądać tak jak wobec Ukrainy. Może oznaczać terror, niszczenie infrastruktury, porwania i zabójstwa, destabilizację oraz oddziaływanie niskoskalowe. Może też jednak oznaczać pełną wojnę jak na Ukrainie, w zależności od możliwości Rosjan i potrzeby geopolitycznej w danym układzie i czasie, w dużej mierze uzależnionych także od naszych własnych zdolności, odporności i przygotowań. Bo do tego Rosjanie dopasują swoją strategię.
Co się dzieje na Pacyfiku, ma zatem pierwszorzędne znaczenie dla Europy i Polski. Szykujmy się na wojnę, nawet jeśli będzie to wojna skalowalna (co brzmi jakoś mniej groźnie). Musimy się w niej poruszać sprawnie na drabinie eskalacyjnej, choć może lepiej mówić o kratownicy eskalacyjnej, bo zmiana tempa i intensywności starcia nie musi mieć charakteru linearnego w dzisiejszym jakże złożonym świecie powiązań.
System światowy stał się niestabilny, równowaga została złamana. Nowa równowaga powstanie po wojnie, która jawi się dziś jako nieunikniona. Pocieszające jest to, że wydaje się, iż będzie ona wojną skalowalną. W wypadku położonej na styku oceanu światowego i kontynentu Polski może się jednak zdarzyć wszystko: od zamachów terrorystycznych przez manipulowanie dostawami surowców (co może się skończyć racjonowaniem surowców i niszczeniem naszej gospodarki i konkurencyjności) po porywanie ludzi, niszczenie infrastruktury, a nawet wojnę konwencjonalną – taką jak na Ukrainie, nawet z użyciem taktycznej broni jądrowej.
Świat stał się bardziej złożony, ale nie mniej śmiertelny.
Przygotujmy się na to, co nadchodzi.
Autor
Jacek Bartosiak
Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Trwa ładowanie...