To była trudna rozmowa. Jedna z tych najtrudniejszych bo takie właśnie są rozmowy, w których rozmówca nie chce albo nie potrafi się otworzyć i na pytającego patrzy z dystansem. Mogłem się tego wprawdzie spodziewać ale mimo wszystko było to dość zaskakujące.
Artur Boruc jawił się zawsze w mojej głowie jako piłkarz nieprzeciętny pod względem intelektualnym, buńczuczny, krnąbrny i, mówiąc delikatnie, niechętnie nastawiony. Zawsze wszystko miał gdzieś. Gdzieś miał co mówią kibice, gdzieś miał jak oceniają go dziennikarze, gdzieś miał też trenerów, których nie szanował. Wbrew pozorom doskonale go rozumiem. Robił swoje i to na dobrym poziomie. I to również doskonale rozumiem.
Zanim skontaktowałem się z Arturem, napisałem do kumpla, który swego czasu był z nim bliżej. Napisał „ale wiesz jaki on jest”. Tak, wiedziałem. Niedostępny, niezbyt rozmowny, nieufny. Ale to Boruc, Artur Boruc. Król Artur, słynny Borubar z wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego, imprezowicz, smudowski (od Smudy) antagonista i prowokator.
Nie miałem z nim kontaktu od czasu telewizyjnego wywiadu w kanale nSport. Nigdy nie byłem dziennikarzem jeżdżącym za kadrą, nie spoufalałem się z piłkarzami, mimo że kilku z nich znam nieco lepiej. Z Borucem rozmawiałem zatem w swojej karierze tylko raz. Właśnie wtedy, w studiu na Augustówce, bo tam była siedziba kanału. I to była ciekawa rozmowa. Dostałem wtedy SMS od jednego z piłkarskich dziennikarzy: „To naprawdę było dobre, świetnie się słuchało”.
I może ta rozmowa, a może bardziej fakt, że nie miał powodów, by być do mnie negatywnie nastawionym, spowodował, że na wywiad dla radiowej Trójki zgodził się niemal natychmiast. Podobał mi się konkret. Zaproponowałem termin, on odpisał kiedy bardziej mu pasuje. Rach ciach, tak jak powinno to wyglądać. Bez kluczenia i kombinowania.
Przyjechał punktualnie, zasiadł w studiu i miałem wrażenie, że trochę czuje się obco. Być może nie miał pewności jakie czekają na niego pytania. Ale na pewno wiedział coś, czego ja jeszcze wtedy nie wiedziałem. Wiedział, że nie chce rozmawiać o piłce. Ale nie tylko, bo kilka razy, na kilka pytań, odpowiadał, że „nie ma sensu o tym rozmawiać”. Z uśmiechem i charakterystycznym dla siebie urokiem. Urokiem, który niewątpliwie posiada czego dowodzą komentarze w mediach społecznościowych. Sporo od kobiet zachwycających się aparycją Artura lub jego głosem. Sporo też od mężczyzn, których Artur był i jest idolem. Również takich, którzy spodziewali się pogłębionej rozmowy o piłce. Winą za brak takowej obarczyli prowadzącego, czyli mnie.
Tyle, że to nie miała być rozmowa o piłce. Miała to być rozmowa o nim, o tym co w jego głowie. Problem polega na tym, że przy całej świadomości siebie, Artur Boruc najwyraźniej ma również przekonanie, że to co myśli i czuje jest mało interesujące dla widzów, słuchaczy i czytelników i „nie ma sensu o tym rozmawiać”.
Artur Boruc tak bardzo różni się od zdecydowanej większości sportowców, zwłaszcza piłkarzy, że przez to jest niezwykle interesującym rozmówcą. I wymagającym jak cholera. Zadajesz pytanie i otrzymujesz krótką, raczej zniechęcającą odpowiedź. Ale brniesz, próbujesz, bo przecież po to go zaprosiłeś. Na bieżąco wymyślasz kolejne pytania. Pytasz już nawet o szanse reprezentacji na Euro 2024, choć chciałeś uniknąć tego tematu za wszelką cenę. I jaką odpowiedź dostajesz?
- Nie wiem, nie oglądałem żadnych meczów reprezentacji ostatnio, przestałem się piłką interesować.
Będę o tej rozmowie opowiadał anegdoty. I myślę o niej z uśmiechem, ciepłym i życzliwym. Bo rozumiem tego Boruca jak mało którego piłkarza.
Trwa ładowanie...