Wtorki były świętem. Takim jak dla wielu z Was być może niedziela. Chociaż właściwie nie, bo w niedzielę ponoć się odpoczywa, a wtorek z Lewitacją był pracą, orgazmicznie przyjemną, ale jednak pracą. Tym bardziej, że na efekcie końcowym zależało mi jak na niczym innym (patos, ale wiecie o co chodzi).
Lewitację miałem w głowie od zawsze. To znaczy, od kiedy weszła mi do głowy muzyka. Oczywiście nie nazywałem jej wtedy Lewitacją – nazywałem ją raczej zdaniem „chcę ludziom pokazywać moją muzykę”. Ale to była moja mrzonka, coś coraz mniej realnego w miarę mojego wchodzenia w dziennikarstwo sportowe. Nawet przestałem o tym myśleć. I wtedy, zupełnym przypadkiem ukradłem Radiu Płock godzinę dla siebie.
I to była moja godzina, tylko moja. Godzina oderwania się od wszystkiego co mnie otaczało. To był mój świat, moja przestrzeń, mój azyl. Z czasem stała się to też godzina słuchaczy, ich azyl, ich przestrzeń. Była ich odskocznią od brutalnej rzeczywistości, nie tylko politycznej. Była ukojeniem nawet kiedy organizowałem tzw. łomot (audycje z ciężki brzmieniem)
W dziennikarstwie jestem od prawie dwudziestu ośmiu lat. Zajmuję się dziedziną, która sama w sobie jest emocją. Bo sport bez emocji nie istnieje. Ale nie wiem czy to właśnie nie Lewitacja dała mi tych emocji więcej. Pomijam fakt, że były to emocje nieco inne niż te związane z sukcesami lub porażkami sportowców. Bo Lewitacja była dla mnie niemal zawsze bardzo osobista. Zdecydowana większość brzmień odegrała w moim życiu znaczącą rolę. Nie do wszystkiego się przyznałem, ale wiele z utworów miało i ma dla mnie osobiste znaczenie. Tak jak i pewnie dla słuchaczy o czym często czytałem w komentarzach. Często się z tymi słowami utożsamiałem i biło mi serce tak jak i Wam.
Biło kiedy pierwszy raz zabrzmiało „Do You Wanna Be Hypnotized?”. Biło kiedy przeczytałem słowa „…stworzył radio. Prawdziwe radio”. A potem biło wielokrotnie kiedy czytałem, że Lewitacja to wypełnienie luki po Trójce. Albo kiedy w jej kontekście padały nazwiska Beksińskiego czy Kaczkowskiego, choć wtedy bardziej czułem rumieńce na twarzy niż bicie serca, bo na takie komplementy nie zasłużyłem.
A piszę o tym dlatego, że poczułem w ostatni wtorek, że dla Was Lewitacja również była ważna. Czułem wcześniej, ale w ostatni wtorek z potrójną siłą. I jeszcze raz chciałem podkreślić, że nie była zwykłym etapem zawodowym. Miała być zawsze, choć jesteśmy w momencie, w którym mówię, że jednak jest inaczej. Tylko dlatego, że szanuję Was, szanuję siebie i szanuję Lewitację. To z tych trzech powodów powiedziałem STOP. Natomiast nie mówię NIGDY WIĘCEJ. Wręcz przeciwnie, będę robił wszystko, by Lewitacja wróciła. Lewitacja. Nie jakaś muzyczna audycja Wojtka Z., tylko Lewitacja. Ta konkretna.
Wojtek Zawioła
Trwa ładowanie...