(Fot. picryl.com)
Rozróżniając strategiczną broń jądrową od niestrategicznej, można skupić się na przykład na zasięgu środków jej przenoszenia; w tym uproszczonym i zimnowojennym paradygmacie broń o krótkim zasięgu, niezdolna do rażenia ani terytorium USA, ani ZSRR, byłaby uznawana za NSNW. Jest to dystynkcja dyskusyjna, chociażby dlatego, że rozmieszczone na terytorium NATO podczas zimnej wojny pociski średniego zasięgu mogły razić terytorium Rosji. Inną metodą różnicowania była siła danego ładunku nuklearnego mierzona równoważnikiem trotylowym. Można wreszcie różnicować NSNW i strategiczną broń jądrową poprzez analizę traktatów rozbrojeniowych, które, jak już wspomnieliśmy, obejmowały wyłącznie „strategiczną” broń jądrową; wówczas każdy rodzaj uzbrojenia jądrowego nieujęty w tych traktatach (New START, START, SORT) byłby uznawany za NSNW.
Przez lata obowiązywania New START Rosjanie konsekwentnie odmawiali rozpoczęcia negocjacji nad objęciem NSNW jakimkolwiek traktatem pozwalającym na weryfikację lub ograniczenie posiadanej przez nich niestrategicznej broni jądrowej. Wydawało się, że wraz z rozpoczęciem negocjacji nad przedłużeniem New START w czerwcu ubiegłego roku sytuacja ta nie ulegnie zmianie. Przypomnijmy, że oczekiwania USA, które formułował między innymi Marshall Billingslea, dotyczyły zmiany mechanizmów weryfikacyjnych na te znane z traktatów START i INF (z wypowiedzi samych Rosjan wynika, że chodziło tu między innymi o przywrócenie mechanizmu PPM), objęcia postanowieniami New START broni NSNW oraz dołączenia – również dzięki naciskom Moskwy – do negocjacji przedstawicieli ChRL (o tym ostatnim już w kwietniu mówił prezydent Trump). Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku ambasador Federacji Rosyjskiej w USA Anatolij Antonow stwierdził w wywiadzie dla „Nikkei Asia Review”, że stanowisko negocjacyjne Moskwy „jest zupełnie jasne. Jeszcze w 2019 roku Rosja oznajmiła swoją gotowość do natychmiastowego i bezwarunkowego przedłużenia New START. Waszyngton tego nie rozważa. Zamiast tego w formie ultimatum domaga się dodatkowych koncesji (…), w tym głębokiej modyfikacji mechanizmów weryfikacji. Na dodatek Waszyngton życzyłby sobie, aby zamrozić liczbę wszystkich głowic jądrowych, łącznie z niestrategicznymi”. Antonow krytycznie odniósł się również do amerykańskich oczekiwań dotyczących uczestnictwa Chin w negocjacjach, sugerując, że dla Rosjan priorytetem jest włączenie do rozmów Wielkiej Brytanii i Francji, bez czego „rozmowa o dalszym ograniczeniu zbrojeń jądrowych będzie niezwykle trudna”. Propozycja ta była częścią szerszej pozycji negocjacyjnej Rosjan, którzy obok niej domagali się też wycofania przez USA wszystkich zasobów nuklearnych (w tym NSNW) z Europy. Antonow odrzucił więc wszystkie trzy założenia porozumienia ramowego, nazwanego „memorandum prezydenckim”, które przedstawił podczas rozmów w Wiedniu Marshall Billingslea. Również we wrześniu w podobnym tonie wypowiadał się też minister Riabkow, który mówił, że Kreml „nie widzi powodu, żeby uczestniczyć w dyskusjach na temat niestrategicznej broni jądrowej, (…) a Amerykanie nie dostarczyli żadnego powodu, żebyśmy zmienili zdanie”. Innymi słowy, niet.
Jednak już 16 października Rosjanie wykonali zwrot; Władimir Putin, po wysłuchaniu raportu Siergieja Ławrowa, dotyczącego stanu negocjacji (a właściwie, jak powiedział Ławrow, ich braku), stwierdził, że „jest jasne, iż Rosja posiada nowe typy uzbrojenia, których Stany jak na razie nie mają. Ale nie znaczy to, że odmawiamy rozmowy na ich temat. W tym celu polecam zaproponować Amerykanom bezwarunkowe przedłużenie obowiązywania traktatu o rok, co pozwoli na odbycie rozmów na temat parametrów zagadnień, które tego rodzaju traktaty obejmują”. Ponieważ Amerykanie nie udzielili odpowiedzi na propozycję Putina, trzy dni później Antonow stwierdził, że Rosjanie „są zaniepokojeni głębokim kryzysem zaufania pomiędzy dwoma mocarstwami nuklearnymi. Wspólnym interesem Rosji, USA i całego świata jest powstrzymanie wyścigu zbrojeń i ograniczenie ryzyka wystąpienia incydentów zbrojnych”.
Dlatego, kontynuował Antonow, „konieczne jest utrzymanie transparentnego i budującego zaufanie reżimu prawnego traktatu New START”. Jego Ekscelencja dodał też, że Kreml „cieszy fakt, że nasze zespoły rozpoczęły dialog o stabilności strategicznej w Wiedniu [zarówno czerwcowe, jak i późniejsze rundy negocjacji miały miejsce w austriackiej stolicy]. Te rozmowy były praktyczne, przydatne oraz nastawione na osiągnięcie kompromisu”.
I to jednak nie zyskało aprobaty Waszyngtonu; doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Trumpa, Robert O’Brien, odrzucił propozycje Rosjan, uznając je za niewystarczające. Tu w ramach interludium warto wspomnieć, że w październiku (dokładnie 20 października) ubiegłego roku ówczesny szef Pentagonu stwierdził podczas przemówienia w Atlantic Council, że „zarówno Rosjanie, jak i Chińczycy rozbudowywali swoje arsenały pocisków pośredniego zasięgu, łamiąc postanowienia traktatu INF (…) przyjęliśmy to w NATO do wiadomości w zeszłym roku. Teraz zamierzamy rozwinąć podobne zdolności na obydwu tych teatrach”. Mark Esper zasugerował, innymi słowy, że na terytorium Europy mogłyby się znaleźć pociski średniego zasięgu bazowania lądowego. Dodajmy, że Amerykanie mieliby co stacjonować; kilka dni po wystąpieniu Espera Rapid Capabilities & Critical Technologies Office, jedna z agencji nabywczych US Army, poinformowało, że przyznało firmie Lockheed Martin kontrakt na przystosowanie pocisków Tomahawk i SM-6 do potrzeb programu MRC (Mid Range Capability), który ma umożliwić amerykańskim siłom lądowym prowadzenie ognia rakietowego na średnich dystansach (średnich, czyli powyżej 1600 kilometrów). Warto zwrócić uwagę, że oba systemy mają być mobilne.
Również 20 października rosyjski MSZ opublikował oświadczenie, w którym stwierdza, że „Rosja proponuje wydłużenie obowiązywania traktatu New START o rok i gotowa jest zgodzić się na wzajemne zamrożenie liczby głowic nuklearnych, o ile Amerykanie nie będą wysuwać dodatkowych żądań”. Tu trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Rosjanie mówili o wszystkich, a nie jedynie o „strategicznych” głowicach nuklearnych. Jeszcze tego samego dnia Morgan Ortagus, ówczesna rzeczniczka Departamentu Stanu, oświadczyła, że Stany Zjednoczone „doceniają gotowość Rosji do prowadzenia dalszych negocjacji i są gotowe do natychmiastowej finalizacji porozumienia”. Oznaczało to historyczną zmianę nieustępliwego stanowiska Rosjan, którzy do tamtej pory domagali się, aby jakiekolwiek negocjacje w zakresie ograniczenia i kontroli NSNW obejmowały wycofanie przez USA własnej niestrategicznej broni jądrowej z Europy (a więc zasobów będących częścią NATO nuclear sharing). Jednak w kolejnych dniach nie nastąpił postęp w negocjacjach; wydaje się, że może to być spowodowane dwiema kwestiami: po pierwsze żądaniami USA wprowadzenia mechanizmów umożliwiających weryfikację owego zamrożenia stanu posiadania Rosjan; to zdawały się sugerować słowa ambasador USA przy NATO Kay Bailey Hutchison. Być może w związku z tym Rosjanie postanowili zaryzykować i w obliczu nadchodzących wyborów prezydenckich w Ameryce – świadomi oczywiście deklaracji Bidena – poczekać do wyborów, licząc (słusznie, jak się okazało), że w wypadku wygranej demokraty proces negocjacyjny będzie znacznie prostszy.
Po wyborach w USA rosyjska retoryka uległa kolejnej radykalnej zmianie. Podczas briefingu prasowego Siergiej Ławrow, zapytany o sens prowadzenia dalszych negocjacji z administracją Trumpa na temat przedłużenia New START, odparł, że „mówienie o sensie robienia czegoś zakłada, że w ogóle chcemy to robić (…) w obecnej sytuacji jesteśmy zainteresowani jedynie bezwarunkowym przedłużeniem. W latach 90. byliśmy w sytuacji, w której amerykańscy inspektorzy przesiadywali przy wjazdach do zakładów wojskowych (…) nie ma powrotu do tego systemu. Prezydent Putin już powiedział, że potrzebujemy tego traktatu nie bardziej niż Amerykanie. Jeżeli tego chcą, to dobrze. Jak nie, to nie”. Nawiasem mówiąc, można odnieść wrażenie, że powrót do mechanizmu PPM, w ramach którego w Rosji, w pobliżu fabryki pocisków stale przebywała grupa amerykańskich naukowców, jest nieakceptowalny również dlatego, że w sferze symbolicznej nawiązywałby do Jelcynowskiej smuty.
Innymi słowy, wraz z wyborem nowego gospodarza Białego Domu, i w świetle jego wcześniejszych deklaracji, okienko możliwości się zamknęło. Jest to duża strata, bo Rosjanie ewidentnie obawiali się wyścigu zbrojeń ze Stanami Zjednoczonymi; świadczy o tym mięknące stanowisko Moskwy w trakcie mających miejsce w schyłkowym okresie poprzedniej administracji dyskusji o możliwym przedłużeniu traktatu New START. Co więcej, podnoszone przez zwolenników (nie tylko rosyjskich, ale i amerykańskich) utrzymania status quo przekonanie, że wyjście Stanów Zjednoczonych z traktatu New START skutkowałoby szybszą rozbudową rosyjskiego potencjału nuklearnego i rozchwianiem równowagi strategicznej, jest założeniem ahistorycznym.
Wbrew twierdzeniom zarówno Rosjan, jak i zwolenników przedłużenia New START to utrzymywanie status quo w jego obecnej formie jest destabilizujące; o ile bowiem w zakresie strategicznej broni jądrowej panuje najprawdopodobniej równowaga (czego jednak z powodu słabych mechanizmów weryfikacyjnych nie da się dowieść z pewnością), o niestrategicznej broni jądrowej nie da się tego powiedzieć. Trzy asymetrie – zdolności, stawki i determinacji – gwarantują Moskwie bezdyskusyjną przewagę vis-à-vis Stanów Zjednoczonych w zakresie szantażu nuklearnego, co w oczywisty sposób zachęca ją do jego użycia (jeżeli nie użycia samej broni jądrowej), działając tym samym destabilizująco. Gdyby przy okazji renegocjacji traktatu New START udało się objąć jego postanowieniami również NSNW/niestrategiczną broń jądrową albo gdyby po jego wygaśnięciu Amerykanie zasugerowali, że są gotowi na wyścig zbrojeń i na bardziej konfrontacyjną – a nie skoncentrowaną na próbach utrzymania równowagi – strategię rozbudowywania sił jądrowych, paradoksalnie rezultatem nie musiałby być destabilizujący wyścig zbrojeń.
Przekonanie, że gdy Amerykanie powstrzymują się od rozbudowywania własnego arsenału, Moskwa postępuje analogicznie i proporcjonalnie wygasza własne zbrojenia, nie znajduje poparcia w empirii. Krytycznie odnosił się do tej wizji polityki rozbrojeniowej przypominającej tango Harold Brown, który stwierdził, że „gdy my się zbroimy, oni się zbroją. Gdy my się rozbrajamy, oni się zbroją”.
Rozbudowywanie własnego arsenału jądrowego przez USA nie musi doprowadzić do utwardzenia stanowiska przez Moskwę i do wyścigu zbrojeń. Wypowiedź Browna była krytyką panującego wśród waszyngtońskiego establishmentu lat 60. i 70. przekonania, że dążenie do stanu stabilnej równowagi potencjałów nuklearnych vis-à-vis ZSRR jest receptą na zminimalizowanie ryzyka wystąpienia katastrofalnego konfliktu nuklearnego. Najkrócej rzecz ujmując, zwolennicy tego poglądu twierdzili, że jeżeli Stany Zjednoczone ograniczą zbrojenia, jeżeli ograniczą swe zdolności defensywne (pociski antybalistyczne), to Rosjanie również dobrowolnie postanowią „zagrać w tę grę” i nie czując presji ze strony Stanów Zjednoczonych, zrezygnują z prób osiągnięcia obiektywnej przewagi. Tak jednak nie było, Rosjanie zamiast wstrzymać rozbudowę potencjału, przyspieszyli ją. Z kolei gdy to Stany wyłamały się z paradygmatu równowagi strategicznej, realizując Reaganowską inicjatywę SDI, Rosjanie podjęli co prawda próbę dotrzymania im kroku, ale ponieśli przy tej okazji katastrofalną porażkę. To z doprowadziło do pozytywnej konkluzji negocjacji nad traktatem START czy traktatem INF. Ameryka trzeciej dekady XXI wieku to nie Ameryka Reagana; ale i status ekonomiczny, gospodarczy i demograficzny dzisiejszej Rosji jest bladym odbiciem siły ZSRR, nawet w schyłkowym jego okresie.
Nawiasem mówiąc, to przekonanie o „proporcjonalności” – i jego zawodność – dotyczyły też tworzonych przez Amerykanów w okresie zimnej wojny (również na jej początku) koncepcji wojny limitowanej. Gdy Amerykanie – słabsi konwencjonalnie, ale jeszcze wówczas silniejsi jądrowo – tworzyli wizje ograniczonej wojny jądrowej, toczonej właśnie za pomocą niestrategicznej broni jądrowej, odpowiedź Rosjan była jasna: jakiekolwiek użycie broni jądrowej, niezależnie od okoliczności, skutkować będzie pełną eskalacją do nielimitowanej wymiany jądrowej. Teraz jest odwrotnie; to Amerykanie deklarują, że jakiekolwiek użycie broni jądrowej przez Rosjan, choćby taktycznej o niewielkim równoważniku trotylowym, oznaczać będzie „fundamentalną zmianę natury konfliktu”. Do tanga zawsze trzeba dwojga.
Rosjanie – również dzięki łamaniu postanowień traktatu INF oraz nieujęciu NSNW w postanowienia New START, wreszcie ignorowaniu obu tych problemów przez administrację Obamy – posiadają znaczną przewagę zarówno pod względem liczby, jak i jakości taktycznych głowic jądrowych. Według raportu „Bulletin of Atomic Scientists” autorstwa Hansa Kristensena oraz Matta Kordy z 2019 roku Kreml dysponuje około 1830 pociskami NSNW (w tym pociskami manewrującymi bazowania lądowego 9M729, rakietami Iskander, rakietami Kh-47M2 Kindżał); Stany Zjednoczone natomiast około 230 egzemplarzami tego rodzaju uzbrojenia. Dodatkowo Kreml dysponuje pociskami o szerszym wachlarzu zdolności – ze znacznie mniejszym równoważnikiem trotylowym na przykład czy też powodującymi mniejsze skażenie radiacją. Stany Zjednoczone, z wyjątkiem bomb grawitacyjnych B61 (wersji 3, 4 oraz wprowadzanej do służby 12) wyposażonych w mechanizm dial-a-yield (według dostępnych źródeł pozwalający na zmniejszenie siły eksplozji do 0,3 kilotony TNT), nie dysponują odpowiednikiem dla rosyjskich NSNW o niewielkim równoważniku trotylowym. To z kolei oznacza, że w sytuacji konfliktu Stany Zjednoczone nie tylko nie byłyby w stanie kontrolować i narzucać tempa eskalacji (nie osiągnęłyby escalation ladder dominance), ale również nie byłyby zdolne udzielić proporcjonalnej odpowiedzi ani nie mogłyby zaproponować wiarygodnego odstraszania za pomocą flexible response.
W wypadku hipotetycznego użycia bomb B61 problemem są również rosyjskie A2AD, które mogą skutecznie uniemożliwić dotarcie przenoszącym je samolotom nad cel. Drugim środkiem jądrowym znajdującym się w amerykańskim arsenale, który można sklasyfikować jako NSNW, jest zmodyfikowany pocisk balistyczny Trident II D5, wyposażony w głowicę W76-2. Tu problemy są następujące: pociski te są odpalane z pokładów łodzi podwodnych (SSBN), stanowiących kluczowy element amerykańskiej triady nuklearnej, gwarantujący przeprowadzenie skutecznego uderzenia odwetowego w odpowiedzi na zmasowane uderzenie jądrowe na Stany Zjednoczone. Hipotetyczne użycie tworzy dla USA co najmniej dwa niebezpieczeństwa: a) siłą rzeczy ujawniona zostanie pozycja okrętu, co osłabi walor odstraszający triady, b) cel ataku może błędnie zinterpretować fakt wystrzelenia owych pocisków (zamiast ograniczonego, taktycznego użycia mogą one zostać uznane za początek zmasowanego pierwszego uderzenia). Wreszcie, według publicznie dostępnych informacji, głowica W76-2 ma dysponować mocą 5 kiloton – wielokrotnie mniejszą niż starsze jej wersje (dla porównania: równoważnik trotylowy W76-1 to około 100 kiloton – według dostępnych źródeł), ale wciąż znacznie większą niż subkilotonowe (zdaniem Philipa Karbera z Potomac Foundation) ładunki rosyjskie.
Co więcej, obecnie pociski Trident II D5 mają mniejszy CEP (circular error probable) niż pociski ICBM Minuteman III, a jako takie lepiej nadają się do użycia w ramach uderzeń rozbrajających (first use counter force) – i destabilizowania równowagi strategicznej. Rosjanie z pewnością są świadomi owych słabości i z pewnością będą sygnalizować, że odczytaliby użycie tego rodzaju uzbrojenia jako początek pełnej wymiany jądrowej, co w połączeniu z możliwą doktryną reakcji na atak jądrowy znaną jako LoW (launch on warning) groziłoby niekontrolowaną eskalacją. Bardzo czytelnie sformułowana sugestia, że Rosjanie stosują doktrynę LoW, znalazła się w punkcie 19a opublikowanej w czerwcu ubiegłego roku rosyjskiej doktryny nuklearnej. LoW nakazuje zainicjowanie ataku odwetowego w momencie wykrycia wystrzelenia przez przeciwnika pocisków; a że zasadniczo pocisków SLBM nie używa się w charakterze NSNW, to odpowiedź na wykrycie wystrzelenia zmodyfikowanego tridenta mogłaby być pełnoskalowa. Wszystko to niesie ze sobą wysokie ryzyko katastrofalnej, niekontrolowanej eskalacji jądrowej w wypadku wykorzystania zmodyfikowanego pocisku SLBM – przynajmniej zdaniem autora niniejszego tekstu. Przyznać trzeba, że niektórzy o lata świetlne lepiej rozumiejący problematykę strategii nuklearnej analitycy – jak na przykład Matthew Kroenig – są innego zdania.
Na Matthew Kroeniga w ogóle warto zwrócić uwagę, w swej pracy koncentrował się on bowiem na problemie rosyjskiej doktryny escalate to deescalate. Escalate to deescalate to nieoficjalna, choć według powszechnie dostępnych raportów publikowanych zarówno przez polskie, jak i zagraniczne think tanki obowiązująca, doktryna użycia niestrategicznej broni jądrowej przez Rosję. Ma ona na celu uzyskanie efektu zakończenia konfliktu poprzez zademonstrowanie gotowości Rosji do wyskalowania go tak dalece, że grozi on zjawiskiem określanym w anglosaskiej literaturze jako uncontrollable escalation – niekontrolowana eskalacja, której finałem jest ten rodzaj konfliktu jądrowego, który Herman Kahn nazywał spasm war, spazmatyczną wojną jądrową, a więc nielimitowaną wymianą jądrową z użyciem znacznej części bądź też całości arsenału jądrowego, zarówno Rosji, jak i Stanów Zjednoczonych.
Celem escalate to deescalate jest więc wysłanie ostrzeżenia wobec USA (bardziej, zdaniem autora, niż wobec Warszawy) o gotowości do doprowadzenia do niekontrolowanej eskalacji. Tego rodzaju groźby znane są w piśmiennictwie anglojęzycznym jako nuclear compellence, nuklearne wymuszanie/nuklearny szantaż. Dzięki zastosowaniu deeskalacyjnych uderzeń jądrowych Rosja miałaby scementować „osiągnięcia” kampanii konwencjonalnej i zapewnić skuteczność działań podjętych za pomocą metody fait accompli.
Nuklearny szantaż w wykonaniu Kremla zdaje się wiarygodny, bo Rosja jako państwo dopuszcza w swej deklaratywnej doktrynie zarówno „pierwsze użycie broni jądrowej” (first use policy), jak i zaznacza gotowość do jej użycia w niezwykle szerokim katalogu wypadków (zgodnie z opublikowaną w 2020 roku strategią nuklearną). Nawiasem mówiąc, autor tego artykułu jest zdania, iż katalog sytuacji uzasadniających użycie broni jądrowej (biorąc pod uwagę nie tylko sam datowany na czerwiec ubiegłego roku dokument, ale również inne wypowiedzi byłych i obecnych przedstawicieli rosyjskiego establishmentu, będące przykładami polityki deklaratywnej) jest tak szeroki, że w pewnym sensie podważa wiarygodność tez w nim zawartych; żartobliwie rzecz ujmując, można ten katalog sparafrazować w następujący sposób: „Jeżeli spojrzycie na nas krzywo, odpalamy atomówki”. Być może autorowi brakuje głębszego zaznajomienia z tego rodzaju dokumentami bądź z rosyjską myślą strategiczną, ale z zasady czerwone linie, w szczególności czerwone linie w odniesieniu do użycia broni jądrowej, są zaznaczane wyraźnie, chyba że ich celem jest wprowadzenie u przeciwnika niepewności (strategic ambiguity) co do ich dokładnego kształtu – ale nawet wtedy uczynienie czerwonej linii z każdego niemal percepowanego przez Moskwę aktu agresji zdaje się rozwiązaniem dziwnym.
Wyłącznym celem escalate to deescalate nie jest jednak użycie broni jądrowej, nawet taktycznej i nawet w ramach wojny ograniczonej. Wiązałoby się ono w praktyce nie tylko z rzeczywistym, choć prawdopodobnie niewielkim, ryzykiem zajścia niekontrolowanej eskalacji, na przykład poprzez błędne „odczytanie” komunikatu przez Waszyngton bądź też gotowość Amerykanów do „sprawdzenia” tego, co być może uznaliby za blef. Jakkolwiek mało prawdopodobne są tego rodzaju sytuacje, nie można ich wykluczyć, a marginesy błędu w wypadku wojny jądrowej są wąskie, natomiast koszty błędnej kalkulacji ze wszech miar katastrofalne. Jak celnie zauważają w swojej pracy na temat nuklearnego szantażu Kyle Beardsley i Victor Asal, choć prawdopodobieństwo wystąpienia pełnoskalowego konfliktu pomiędzy dwoma państwami jest niewielkie, to jego koszty są katastrofalne – i samo to wystarczy, aby nawet do tego obarczonego małym prawdopodobieństwem scenariusza podchodzić z pełną powaga. Co więcej, nawet w najbardziej prawdopodobnym wypadku, gdyby USA nie zdecydowały się na symetryczną odpowiedź na deeskalacyjne uderzenie jądrowe (bądź tak symetryczną, jak pozwalają Waszyngtonowi nieadekwatne obecnie zdolności – ale o tym potem), Rosja nie tylko najprawdopodobniej zostałaby obłożona ciężkimi sankcjami, nie tylko ryzykowałaby stanie się pariasem na arenie międzynarodowej, ale również obróciłaby przeciwko sobie populację zarówno państwa dotkniętego atakiem, jak i wielu innych państw sąsiedzkich.
Tak więc celem doktryny escalate to deescalate może być również kapitalizowanie niezaprzeczalnych przewag, jakimi Rosja cieszy się vis-à-vis USA, a więc gwaranta bezpieczeństwa zarówno państw bałtyckich, jak i Polski, czyli państw najbardziej narażonych na ryzyko rosyjskiej agresji konwencjonalnej. Mathew Kroening nazwał je: asymmetry of resolve, stakes and capabilities – w wolnym tłumaczeniu: asymetrii determinacji, stawki oraz środków. Asymetria środków i jej źródła są jasne i zostały opisane wyżej; w jej rezultacie Amerykanie są efektywnie pozbawieni możliwości reakcji na doktrynę escalate to deescalate (na przykład poprzez własne ograniczone demonstracyjne użycie niestrategicznych ładunków jądrowych), co jest wynikiem braku proporcjonalnych narzędzi. Gdyby jednak nawet było inaczej, dochodzi do tego jeszcze kwestia stawki.
W hipotetycznym konflikcie, który Moskwa chciałaby zakończyć poprzez deeskalacyjne uderzenie jądrowe, Rosjanie biliby się bliżej domu, o część swojej niegdysiejszej strefy wpływów i o swoją głębię strategiczną. W odniesieniu do konfliktu na terenie państw bałtyckich Kreml mógłby podnieść argument ochrony mniejszości. Ponadto niezaprzeczalnie koszt przegranego konfliktu byłby dla Moskwy znacznie większy niż dla USA. Zresztą sama gotowość do posunięcia się do agresji zbrojnej oznaczałaby, że chęć zmiany status quo przez Moskwę jest na tyle duża, że trudno wyrokować, do jakich kroków Rosjanie byliby gotowi się posunąć, aby zapewnić sobie sukces. To sprawia, że mogą przedstawić światu swoją kalkulację strategiczną jako opartą na gotowości do podjęcia większego ryzyka – nawet niekontrolowanego, spazmatycznego – konfliktu.
Tego rodzaju sygnalizacja i ocena zaangażowania w sposób oczywisty dotyczy głównie USA. W odniesieniu do Polski i państw bałtyckich dużo trudniej będzie mówić o asymetrii stawki i determinacji. Wręcz przeciwnie, można zaryzykować stwierdzenie, że dla państw wschodniej flanki NATO stawka będzie wręcz większa niż dla Moskwy.
Pomiędzy państwami bałtyckimi, Polską a Rosją występuje, rzecz jasna, oczywista asymetria zdolności; żadne z tych państw nie posiada arsenału jądrowego. Jednak, podobnie jak w wypadku konwencjonalnego niebezpieczeństwa dla Seulu, wynikającego ze stale wiszącego nad tym miastem zagrożenia zmasowanym, konwencjonalnym ostrzałem artyleryjskim ze strony Korei Północnej, tak tego samego rodzaju zagrożenie – proporcjonalne do hipotetycznego ataku NSNW counter-value Rosjan – stanowić może konwencjonalny zmasowany ostrzał Kaliningradu. Ostatecznie człowiek trafiony pociskiem 155 milimetrów jest tak samo martwy jak ten trafiony głowicą jądrową. Pozostaje oczywiście szereg problemów – brak wystarczającej liczby zestawów artyleryjskich, możliwości zniszczenia ich przez Rosję – ale przezwyciężenie ich byłoby prostsze i mniej kosztowne niż nabycie zdolności do przeprowadzenia własnych uderzeń jądrowych. Jeżeli natomiast w odpowiedzi na to Rosjanie zdecydowaliby się eskalować dalej – poprzez dalsze wykorzystanie broni NSNW – rosłoby ryzyko wymknięcia się konfliktu spod kontroli; być może tak bardzo, że sytuacja stałaby się niekomfortowa również dla Kremla.
Wyjście przez USA z traktatu INF rodziło dla Rosji ryzyko, że asymetria zdolności zostanie ograniczona. Już w sierpniu 2019 roku USA przeprowadziły testy wykorzystania GLCM (ground launched cruise missile), wariantu pocisku Tomahawk bazowania lądowego, wzbudzając tym bardzo nerwową reakcję Moskwy. Fakt, że pociski te wystrzelono z systemów VLS (vertical launch system) mk.41, które mają być również zainstalowane w instalacji Aegis Ashore w Redzikowie, z pewnością zaniepokoił Rosjan jeszcze bardziej. Warto dodać, że poprzednia administracja miała prowadzić prace nad ponownym wprowadzeniem do służby pocisków TLAM-N (tomahawków wyposażonych w głowicę jądrową, wycofanych ze służby przez administrację prezydenta Obamy w 2010 roku). Administracja Donalda Trumpa nie rozważała oficjalnie możliwości „pożenienia” lądowych tomahawków z głowicami jądrowymi. Warto jednak dodać, że w latach 80. na terenie Europy znajdowały się tego właśnie rodzaju pociski – lądowy wariant rakiety Tomahawk wyposażony w głowicę jądrową (MGM-109 Gryphon) jako element rozszerzonego odstraszania nuklearnego (extended nuclear deterrence). Rosjanie o tym pamiętają.
Wyjście z INF i New START sygnalizowałoby gotowość USA do porzucenia stanu równowagi strategicznej i przynajmniej teoretycznie stwarzałoby możliwość, że Stany Zjednoczone, nie spętane więcej postanowieniami tych traktatów (które, nawiasem mówiąc, w przeciwieństwie Rosji, realizowały), mogłyby skutecznie zniwelować asymetrię zdolności vis-à-vis Rosjan w zakresie taktycznego użycia broni jądrowej na wschodniej flance / na wschodnim teatrze NATO. Nie zniwelowałyby co prawda ostatniej asymetrii – stawki/zaangażowania – ale tego nie będziemy w stanie zmienić, niestety. Natomiast dołączenie Polski do nuclear sharing bądź sam fakt możliwego stacjonowania tego rodzaju zasobów na terytorium Polski (podobnie, jak możliwego stacjonowania broni zabronionej wcześniej zapisami traktatu INF) pozwalałyby na osiągnięcie stanu strategic/pre-launch ambiguity, strategicznej niejasności, komplikując rosyjskie kalkulacje ryzyka. Natomiast podpisanie uaktualnionej o zapisy dotyczące NSNW wersji traktatu New START otworzyłoby drogę do możliwej redukcji rosyjskiego arsenału niestrategicznej broni jądrowej. Tymczasem przedłużenie przez administrację Bidena niezmienionej wersji układu „betonuje” na kolejne pięć lat niebezpieczną dla Polski sytuację asymetrii zdolności odstraszania i szantażu nuklearnego na wschodniej flance NATO.
Mówi się, że przedłużenie traktatu jest pozytywne dla spójności NATO. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie: jego przedłużenie – choć nie bezpośrednio – pomaga galwanizować asymetryczną przewagę Rosji w zakresie taktycznej broni jądrowej. Tym samym w rękach Rosji pozostaje istotny lewar, który może pozwolić jej na skuteczne zakończenie hipotetycznego konfliktu na wschodniej flance NATO na własnych warunkach, a tym samym na pozytywną dla siebie rewizję status quo. Porażka odstraszania w wykonaniu Stanów Zjednoczonych i niemożność NATO zapobieżenia agresji rosyjskiej na swoich członków nie są „pozytywne dla spójności NATO”. Natomiast w wymiarze krótkoterminowym podpisanie traktatu pozytywne dla spójności NATO oczywiście jest – na tej samej zasadzie pozytywne dla nastroju uczestników stypy jest pudrowanie trupa. Państwa zachodniej Europy – w tym beznadziejnie już od stuleci zakochana w Rosji Francja – z pewnością z radością powitają odsunięcie w bliżej nieokreśloną przyszłość trudnych i nieprzyjemnych, ale koniecznych z punktu widzenia państw wschodniej flanki Sojuszu, decyzji. Spójność, którą da się osiągnąć jedynie dzięki uniknięciu przeprowadzenia prób niszczących, nie jest spójnością. Jest niebezpieczną fikcją, podobnie niebezpieczną jak papierowe, fikcyjne sojusze.
Pomysł, że w „podziękowaniu” za bezwarunkowe przedłużenie New START Rosjanie wykażą się kindersztubą i z wdzięczności będą bardziej skłonni rozmawiać o nowym traktacie podejmującym kwestię NSNW, jest absurdalny. Posiadając zdecydowaną przewagę ilościowa, i być może jakościową, zarówno samego arsenału, jak i zróżnicowanych metod jego przenoszenia, Rosjanie działaliby na swoją niekorzyść, godząc się na jego ograniczenie bądź kontrolę – co udowadnia fiasko nie tyle zawarcia, ile nawet rozpoczęcia rozmów na temat NSNW z Rosjanami. Rosjanie nie przystąpią do tego rodzaju rozmów z tego samego powodu, dla którego Chińczycy nie dali się zaprosić do stołu z Marshallem Billingslea i Rosjanami w czerwcu ubiegłego roku.
Dlaczego więc Biden zdecydował się na przedłużenie New START w jego obecnym wysoce niedoskonałym kształcie? Może był zakładnikiem własnych obietnic wyborczych. Może on i jego doradcy chcą uniknąć wyścigu zbrojeń. Może wyznają szkołę utrzymywania strategicznej równowagi nawet kosztem rezygnacji z własnych przewag. Może jednak jest również alternatywna motywacja, którą najlepiej podsumował autor artykułu w „Foreign Policy”, komentując decyzję o bezwarunkowym przedłużeniu traktatu New START. Napisał on: „Jakkolwiek niecne plany może mieć Kreml, nie ma wątpliwości, że nie obejmują one globalnej dominacji (…) jak to miało miejsce za ZSRR. Rosjanie są bezwstydni, cyniczni i stanowią dla Stanów Zjednoczonych irytujący problem. Ostatnią rzeczą, jakiej zatem potrzebuje świat, jest wyścig zbrojeń jądrowych pomiędzy potęgami, które są skazane na postrzeganie siebie jako wrogów”. Innymi słowy, Rosja nie jest podmiotem rywalizacji hegemonicznej; skupianie się na niej byłoby marnowaniem sił i środków. Zamroźmy więc stan rywalizacji i skupmy się na kwestiach istotniejszych.
Jednak traktat New START w jego obecnym brzmieniu jest nie tylko niedoskonały z punktu widzenia odstraszania i projekcji siły na wschodniej flance NATO oraz z punktu widzenia polskiej racji stanu. Jest również zły z racji jego fundamentalnych niedoskonałości, wynikających z braku mechanizmów skutecznej weryfikacji. Jak to ujął Bryan Smith, „traktat New START jest przykładem nieweryfikowalnej kontroli zbrojeń, czyli, innymi słowy, braku kontroli zbrojeń”. Zgoda na bezwarunkowe przedłużenie przez administrację Joe Bidena traktatu New START na okres pięciu lat jest oddaniem walkowerem wszystkich możliwych zdobyczy, wynikających z twardej postawy negocjacyjnej Donalda Trumpa, która zaowocowała znacznymi jakościowymi koncesjami ze strony Rosjan, prowadzącym do utrwalenia obiektywnie niekorzystnego dla samych Stanów Zjednoczonych status quo. Jest to, jak ująłby to biskup Autun, Maurycy Talleyrand-Périgord, decyzja gorsza niż zbrodnia – jest to decyzja głupia.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...