(Fot. pixabay.com)
1. Określenie celów politycznych konfliktu
Już na początku wojny azersko – ormiańskiej Ankara sformułowała w związku z nią własną agendę polityczną. Jak powiedział prezydent Erdoğan, jego zdaniem mińska grupa OBWE, kierowana przez Rosję, Stany Zjednoczone i Francję jest nieefektywnym formatem dyplmatycznym, a Turcja ma prawo uczestniczyć w rozwiązaniu konfliktu karabachskiego. Oznaczało to przyjęcie strategii na poszerzenie grupy, co wymaga zgody jej dotychczasowych członków oraz innych państw delegowanych do niej nie zajmujących funkcji współprzewodniczących, albo zastąpienia tego formatu innym, np. znanym z procesu uregulowania w sprawie konfliktu z Syrii tzw. Formatem z Astany. Wydaje się, że Ankara rozpoczęła działania na obydwu kierunkach.
2. Sojusz z Azerbejdżanem
Warunkiem powodzenia działań na polu dyplomatycznym było faktyczne ogłoszenie i potwierdzenie sojuszu politycznego i wojskowego z Azerbejdżanem, co znalazło swój wyraz w deklaracjach tureckich polityków o działaniu w ramach formuły „dwa państwa jeden naród”, gotowości przyjścia przez Turcję prócz wsparcia politycznego, w razie potrzeby, z pomocą wojskową dla Azerbejdżanu, co zresztą potwierdziły liczne informacje o zaangażowaniu tureckich wojskowych doradców po stronie azerskiej. Od początku konfliktu prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew podkreślał z jednej strony brak bezstronności członków Formatu Mińskiego, oraz w związku z takim stanem rzeczy, potrzebę zaangażowania Turcji, państwa, którego obecność może równoważyć pro-ormiański „przechył”.
3. Iran
Rząd Iranu sformułował oficjalną propozycję uczestnictwa Teheranu w staraniach na rzecz zawieszenia broni w konflikcie karabachskim. Wynika to przede wszystkim z obaw związanych z faktem zamieszkiwania na terenie Iranu Azerow, których według oficjalnych danych jest ok. 15 mln (na 85 mln obywateli Iranu) a nieoficjalnie nawet 1/3 społeczeństwa może mieć azerskie korzenie. Obserwowane już w północnych miastach Iranu demonstracje Azerów popierających Baku może być świadectwem takiego zagrożenia, co już, w opinii azerskich komentatorów doprowadziło do zmiany retoryki Teheranu na pro-azerską. Iran pozytywnie też zareagował na płynące pod jego adresem z Baku wezwania, aby Teheran mocniej zaangażował się w polityczny proces rozwiązania konfliktu karabachskiego. Gotowość uczestnictwa swego kraju zadeklarował Mahmud Vaezi, szef administracji prezydenta Iranu.
Oznacza to, że w planie dyplomatycznym obydwa formaty rozwiązania konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem, są otwarte. W każdym z nich miałaby uczestniczyć, w charakterze „rozgrywającego” Turcja.
4. Pozyskanie wsparcia na Zachodzie i neutralności NATO
Recep Tayyip Erdoğan rozmawiał z premierem Wielkiej Brytanii Borysem Johnsonem już 28 września, następnego dnia po wybuchu starć na azersko – ormiańskiej linii rozgraniczenia. Brytyjskie elity państwowe, tradycyjnie w większości pro-tureckie, były konsultowane również na początku konfliktu. 30 września w londyńskim Centre for British-Turkish Understanding wystąpił minister Hulusi Akar, który mówił o wieloletnich związkach zarówno gospodarczych jak i politycznych między Wielką Brytanią a Turcją. Jeśli bowiem mówimy dziś, że Ankara jest potęgą w zakresie produkcji i wykorzystania bojowych dronów uderzeniowych, to warto pamiętać, iż ich możliwości znacznie wzrosły od chwili kiedy brytyjska firma EDO MBM przekazała Turkom technologię umożliwiająca uzbrojenie dronów Bayraktar w rakiety. Kiedy zaś Francuzi prężyli we wrześniu muskuły i starali się wywierać dyplomatyczną presję na Turcję, w związku z turecko – greckim zaostrzeniem we wschodniej części Morza Śródziemnego na tle odkrycia pokładów węglowodorów u wybrzeży wyspy Kastelorizo to wspólną turecko – brytyjską odpowiedzią były rozpoczęte 11 września manewry morskie w których wzięły udział brytyjska fregata HMS Argyll i turecka TCG Giresun.
Stanowisko Jensa Stoltenberga, sekretarza generalnego NATO, który po spotkaniu z prezydentem Armenii powiedział, że Sojusz nie jest stroną w konflikcie azersko – ormiańskim i będzie się kierował zasadą neutralności, jest jak się wydaje osiągnięciem polityki tureckiej.
5. Gra na Rosję, gra na Stany Zjednoczone
Rozmawiając z dziennikarzami po piątkowych (23.10) modłach Erdoğan powiedział, że „Turcja jest również członkiem Grupy Mińskiej, dlaczego nie miałaby znaleźć się wśród współprzewodniczących? Nawet jeśli wiele krajów zachodnich nie chce tego zaakceptować, słowo Turcji jest ważne, w pełni niezależne”. Równolegle dodał, że możliwe jest czterostronny (Rosja, Turcja, Azerbejdżan, Armenia) format rozmów dyplomatycznych w związku z kwestią politycznego uregulowania konfliktu w Karabachu.
To wystąpienie poprzedziła wypowiedź tureckiego prezydenta, który powiedział, że Turcja „nie jest plemiennym, tylko suwerennym państwem” i w związku z tym stanowisko Stanów Zjednoczonych w sprawie uruchomienia systemów S – 400 nie jest dla Ankary wiążące.
Ta wypowiedź ma związek z wystrzeleniem, zresztą w czasie, spotkania Wołodymira Zełenskiego z Erdoğanem, kiedy rozmawiano o strategicznym partnerstwie i strefie wolnego handlu Turcji i Ukrainy, z Synopy, na wybrzeżu Morza Czarnego rakiety wchodzącej w skład zakupionego przez nich rosyjskiego systemu S-400. W ten sposób Turcy, jak napisał Metin Gurcan, dziennikarz portalu Al.-Monitor specjalizującego się w polityce regionu, testują „wytrzymałość Amerykanów”, ale nie tylko, bo jednocześnie rzucają wyzwanie Rosjanom z tego prostego powodu, że wystrzelona z takiego miejsca rakieta może osiągnąć Krym, co jest tym istotniejsze, że turecki prezydent w trakcie spotkania z Zełenskim powiedział, iż Ankara nigdy nie uzna aneksji Krymu. W języku komunikacji strategicznej turecka salwa rakietowa wystrzelona w stronę półwyspu akurat tego dnia kiedy do Turcji przybył prezydent Ukrainy jest gestem aż nadto wymownym. Zdaniem innych komentatorów była ona też odpowiedzią na niedawne rosyjsko – egipskie manewry na Morzu Czarnym. Jeśli zaś idzie o „testowanie” cierpliwości Stanów Zjednoczonych, które już w 2019 roku zapowiedziały sankcje wobec Turcji, jeśli ta zdecydowałaby się na aktywowanie S-400, to Gurcan zwraca uwagę, że Ankara sprawdza jak daleko może się posunąć, ale nadal nie zdecydowała się na uruchomienie i wprowadzenie do służby rosyjskich systemów. Na razie włącza tylko poszczególne ich elementy, latem radary, teraz rakiety przechwytujące, co zdaniem tureckiego dziennikarza może być świadectwem trwających „targów” z Waszyngtonem.
Jak się wydaje mamy do czynienia, w przypadku Turcji, z wyraźnym testowaniem zarówno „wytrzymałości” partnerów jak i oferowaniem atrakcyjnej, z ich punktu widzenia ewolucji polityki zagranicznej Turcji. Stany Zjednoczone kuszone są wizję odgrywania przez Ankarę roli zwornika sił antyrosyjskich w obszarze Azji Środkowej i rejonu Morza Czarnego, zaś Rosja perspektywą dalszego dryfu Turcji w stronę niezależności, co mogłoby osłabić sojuszniczą jedność NATO i jego południową flankę.
Symptomatyczne w tym zakresie są wypowiedzi Władimira Putina w trakcie ubiegłotygodniowego Forum Klubu Wałdajskiego, kiedy mówił o tym, iż jednym z nowych sprawdzonych w praktyce formatów dyplomatycznych jest Format z Astany, oraz równie pozytywnie wypowiadał się o elastyczności prezydenta Erdoğana. Obserwatorzy dostrzegli również ten fragment wystąpienia prezydenta Putina w trakcie którego mówił on o mocarstwach wzrastających mając na myśli Chiny i Niemcy, oraz tych, które czeka zmierzch, zaliczając do nich zarówno Stany Zjednoczone jak i Francję.
Wśród analityków anglosaskich (Stany Zjednoczone i Wielka Brytania) wzmocnieniu uległ w ostatnim czasie pogląd, że w istocie swym dążeniem do osiągnięcia wyższej pozycji w hierarchii międzynarodowej Turcja rzuca wyzwanie Rosji. Jak zauważa Laurence Broers analityk brytyjskiego Chatham House dostrzeżony przez wszystkich, wzrost zaangażowania Ankary w konflikt armeńsko – azerski w gruncie rzeczy sprowadza się do próby podważenia roli Moskwy jako „jedynego gospodarza” na południowym Kaukazie oraz regionalizacji konfliktu na płaszczyźnie dyplomatycznej, co oznaczać ma wyłączenie zeń odległych geograficznie graczy.
Russell A. Berman, profesor Uniwersytetu Stanford i senior fellow w Hoover Institute, napisał na łamach amerykańskiego The Hill, że patrząc na konflikt Azersko – Ormiański w Górskim Karabachu przez pryzmat realnej polityki nie sposób nie dostrzec, że obiektywnie zwraca on Turcję przeciw Rosji, co z perspektywy Stanów Zjednoczonych może być doskonała okazją do „pojednania z Ankarą, ważnym sojusznikiem z NATO.”
6. Turecka gra przeciw Francji
Państwem przeciwko któremu w sposób bezpośredni skierowana jest polityczna gra Turcji jest skonfliktowana z Ankarą na wielu płaszczyznach (Libia, wschodnia część Morza Śródziemnego, Liban) Francja. Ostatnie zaostrzenie, po wypowiedzi tureckiego prezydenta, iż Emmanuel Macron potrzebuje „opieki psychiatrycznej” co już doprowadziło do wezwania ambasadora Francji w Turcji na konsultacje do Paryża daje możliwość wykreowania się Turcji jako przywódcy świata muzułmańskiego, wobec akcji francuskiej policji obliczonej mającej na celu walkę z ekstremizmem muzułmańskim.
Chodzi w tym wypadku również o pokazanie, że Paryż zajmuje stronniczą pozycję w konflikcie azersko – ormiańskim nie tylko ze względu na siłę tamtejszej diaspory ormiańskiej, ale również jest motywowany antyislamskimi fobiami, co dyskwalifikuje jego pozycję w charakterze rozjemcy. Warto zwrócić w związku z tym również uwagę na reakcje w Czeczenii, po brutalnym zabójstwie nauczyciela w podparyskim Conflans Saint-Honorine dokonanym przez 18-letniego emigranta – Czeczena. I tak, dwaj znani zawodnicy MMA, pochodzący z Czeczenii, Zelim Imadajew oraz Albert Durajew poparli publicznie zabójstwo dokonane pod Paryżem. Chociaż Ramzan Kadyrow publicznie odciął się od paryskiego zabójcy, mówiąc, że „zabójcy nie mają narodowości”, tym nie mniej wielu ekspertów wskazuje, iż mieszkający poza granicami Federacji Rosyjskiej uchodźcy z tej kaukaskiej republiki autonomicznej są obiektem radykalnej propagandy islamistycznej formułowanej pod egidą instytucji kontrolowanych przez władze Czeczenii.
Podniesienie wątku islamskiego w relacjach Turcji z Paryżem już wpłynęło na stanowisko Moskwy. Obserwatorzy zwrócili uwagę na fakt, że w trakcie swego wystąpienia w Klubie Wałdajskim Putin wspomniał o tym, iż 15 % obywateli Federacji Rosyjskiej to muzułmanie a w związku z tym Moskwa musi zajmować postawę neutralną w obliczu konfliktu armeńsko – azerskiego, przedstawianego przez Erywań w kategoriach konfliktu religijnego.
Rosyjski ekspert Grigorij Lukianow oceniając sytuację wprost odniósł się do realnych możliwości Francji i Turcji. Jego zdaniem „W dającej się przewidzieć przyszłości możemy powiedzieć, że Paryż wzmocni antyturecką retorykę, ale jest mało prawdopodobne, aby był w stanie zrobić coś więcej, ponieważ ma bardzo ograniczone zasoby i możliwości. W niektórych regionach, np. w regionie konfliktu w Górskim Karabachu czy w Zatoce Perskiej, gdzie obecna jest Turcja, Francja nie może się przeciwstawić: ich siły są nieporównywalne”.
Jedynym miejscem gdzie w najbliższej przyszłości jest możliwa francuska demonstracja siły wymierzona w Turcję jest wschodnia część Morza Śródziemnego w związku z trwającą tam europejską operację Irini, mającej na celu egzekwowanie embarga na dostawy broni dla stron konfliktu w Libii. Francja odgrywa w niej główną rolę, co już raz doprowadziło do turecko – francuskiego incydentu z udziałem okrętów wojennych.
Autor
Marek Budzisz
Historyk, dziennikarz i publicysta specjalizujący się w tematyce Rosji i postsowieckiego Wschodu. Ostatnio opublikował „Koniec rosyjskiej Ameryki. Rozważania o przyczynach sprzedaży Alaski".
Trwa ładowanie...