Weekly Brief 19–25.09.2020

Obrazek posta

(Fot. pl.usembassy.gov)

 

COVID-19

W piątek liczba potwierdzonych przypadków wystąpienia wirusa SARS-CoV-2 u ludzi przekroczyła 32,5 miliona; z powodu wirusa zmarło według oficjalnych danych niemal milion osób. Niezmiennie najwięcej zachorowań miało miejsce w Stanach Zjednoczonych (ponad 7,1 miliona), gdzie dzienna liczba zachorowań z ostatnich siedmiu dni wynosi obecnie około 40 tysięcy. Warto jednak odnotować, że o ile liczba zachorowań spadła w tych stanach, które były wcześniej w czołówce zachorowań (Floryda, Kalifornia, Teksas), to ich liczba wzrasta na Środkowym Zachodzie USA. Drugie pod względem nowych zachorowań są Indie (ponad 5,8 miliona; średnio ponad 85 tysięcy dziennie), trzecia Brazylia (4,7 miliona, około 30 tysięcy dziennie).

Z coraz szybszym przyrostem zachorowań zmagają się państwa europejskie; na Starym Kontynencie coraz bardziej otwarcie mówi się o nadejściu drugiej fali pandemii. Francja, Hiszpania, Holandia i Polska zanotowały w ostatnich siedmiu dniach rekordowe przyrosty zachorowań. Polska, nawiasem mówiąc, do końca tygodnia wyprzedzi pod względem zachorowań Chiny; te ostatnie znajdą się tym samym na 45. miejscu na świecie pod względem zachorowań.

Ubiegły tydzień (wraz z opublikowaniem wyników wskaźnika PMI) przyniósł także dane dotyczące stanu światowych gospodarek; PMI dla przemysłu (purchasing managers index) wyniósł w całej eurozonie 53,7 (51,7 miesiąc temu), PMI usług 47,6 (50,5 miesiąc temu), PMI zbiorczy 50,1 (51,9 miesiąc temu). Dane dla czwartej największej gospodarki świata (i największej w Europie) – Niemiec wyniosły 56,6 (52,2), 49,1 (52,5) i 53,7 (54,4) – odpowiednio dla przemysłu, usług i zbiorczy. Z kolei we Francji współczynniki PMI wyniosły 50,9 (49,8), 47,5 (51,5). Jak na dłoni widać więc, że o ile nastroje w przemyśle państw strefy euro wyglądają relatywnie znośnie (co zawdzięczać można głównie eksportowi, i to – point de reveries messieurs – eksportowi do Chin), to sektor usług wygląda źle. Najprawdopodobniej zresztą będzie wyglądać jeszcze gorzej, bo wraz ze wzrostem zachorowań państwa europejskie będą zapewne stosować coraz ściślejsze obostrzenia – a wraz z nimi zapotrzebowanie na usługi spadnie.

W Waszyngtonie cały czas trwają negocjacje pomiędzy Demokratami a Republikanami, dotyczące nowego pakietu stymulacyjnego dla amerykańskiej gospodarki. Najnowsza propozycja demokratycznej większości w Izbie Reprezentantów opiewa na 2,4 biliona dolarów. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że negocjacje w kwestii przyjęcia następcy CARES ACT trwają od lipca i nie posuwają się naprzód, uzasadniony jest sceptycyzm – tym bardziej że obie partie z pewnymi trudnościami osiągnęły porozumienie w sprawie bardzo ograniczonego programu mającego oddalić perspektywę shutdownu rządu federalnego w związku z końcem roku budżetowego, który nastąpi 30 września.

Tymczasem szef Rezerwy Federalnej Jerome Powell stwierdził w czwartek, że jedynie współpraca FED-u i Kongresu (w domyśle – przegłosowanie pakietu stymulacyjnego) pozwoli na utrzymanie i wzmożenie odbicia gospodarczego.

Prezydent FED-u w Cleveland Loretta Mester była bardziej dosadna niż Powell; jej zdaniem gospodarka USA „znajduje się w głębokiej dziurze” i jest prawdopodobne, że amerykańskie PKB skurczy się w tym roku o 6%. Wszystko to spowodowało nie tylko spadki na światowych giełdach, ale także umocnienie się dolara, który z braku laku, i pomimo gigantycznego programu luzowania finansowego, wciąż cieszy się statusem waluty rezerwowej i bezpiecznej przystani.

Dodajmy, że w ubiegłym tygodniu w USA złożono ponad 1,5 miliona nowych wniosków (federalnych i w ramach programów uruchomionych w celu walki ze skutkami pandemii) o zasiłek dla bezrobotnych.

Istnieje realna możliwość, że jakiekolwiek negocjacje w sprawie pakietu stymulacyjnego opóźnią się jeszcze bardziej, w minionym bowiem tygodniu uwaga Waszyngtonu skupiła się na innym problemie. Oto w ubiegły piątek zmarła sędzia Sądu Najwyższego USA, Ruth Bader Ginsburg. Śmierć Ginsburg na nieco ponad miesiąc przed wyborami prezydenckimi jeszcze zaostrzy konflikt w Stanach, wykraczający daleko poza Dystrykt Kolumbii i dzielący znaczne części amerykańskiego społeczeństwa. Ginsburg była mianowicie jednym z dziewięciu sędziów w Sądzie Najwyższym USA, decydującym o najbardziej spornych (częstokroć pod względem światopoglądowym) kwestiach w Stanach. Obecnie – po nominowaniu przez Donalda Trumpa Neila Gorsucha i Bretta Kavanaugha – w SCOTUS (Supreme Court of the United States) przewagę 5:4 mają nominaci konserwatystów. Ponieważ obecnie sędziowie SCOTUS pełnią swą funkcję dożywotnio, nominacja kolejnego z nich przez Trumpa na dziesiątki lat zacementować może przewagę Republikanów (a w składzie Sądu jest jeszcze jeden sędzia, nominowany przez Billa Clintona, który również ma więcej niż 80 lat).

Sytuacja jest tym bardziej sporna, że w 2016 roku, na kilka miesięcy przed wyborami, nowego kandydata próbował nominować Barack Obama, co zostało jednak skutecznie zablokowane przez Republikanów w Senacie (Republikanie argumentowali wówczas, że prezydent USA nie powinien nominować kandydatów do SCOTUS w ostatnim roku urzędowania). Teraz sytuacja zdaje się analogiczna – również mamy do czynienia ze śmiercią jednego z sędziów SCOTUS na chwilę przed wyborami. Podobnie jak w 2016 roku, przewagę mają Republikanie – i tu, rzecz jasna, leży pies pogrzebany. Istnieje bowiem spore prawdopodobieństwo, że jeżeli Trump nominuje nowego sędziego, jego wybór zostanie zaaprobowany przez Senat. To z kolei – eufemistycznie mówiąc – nie pomoże w złagodzeniu konfliktów społecznych w Stanach, podobnie zresztą jak niedawne słowa Donalda Trumpa, który, indagowany przez dziennikarza, odmówił udzielenia jednoznacznej odpowiedzi, czy w przypadku porażki w zaplanowanych na 3 listopada wyborach prezydenckich uszanuje decyzję większości i pokojowo złoży mandat.

 

TIKTOK – ODCINEK KOLEJNY

Przyszedł – i minął – wyznaczony przez administrację Donalda Trumpa nieco ponad miesiąc temu termin sprzedaży aplikacji społecznościowej TikTok. TikTok nie został jednak na razie zabroniony, nie zakończyły się także negocjacje w sprawie jego sprzedaży lub też współpracy z amerykańskimi podmiotami, które miałyby być odpowiedzialne za przechowywanie danych amerykańskich użytkowników aplikacji. W międzyczasie TikTok zaskarżył decyzję Białego Domu, w wyniku czego Biały Dom został zobowiązany albo do zawieszenia swej decyzji, albo do jej uzasadnienia (termin złożenia wyjaśnień ma minąć w piątek). Dodajmy, że inny wyrok amerykańskiego sądu czasowo wstrzymał wykonanie innego zarządzenia wykonawczego administracji Trumpa, nakazującego usunięcie kolejnej chińskiej aplikacji, WeChata, ze sklepów Google Play i App Store.

W mijającym tygodniu Donald Trump oznajmił, że ByteDance „nie będzie miał nic wspólnego z oddziałem TikToka działającym w Stanach Zjednoczonych” – a jeżeli będzie inaczej, „to nie podpiszemy umowy”. To z kolei oznaczać może, że nie dojdzie do zapowiedzianej niedawno umowy pomiędzy ByteDance oraz Wallmartem i Oracle (która, żeby było prościej, uzyskała w ostatnią sobotę błogosławieństwo Trumpa), w myśl której w miejsce amerykańskiego oddziału TikToka miała powstać nowa firma, TikTok Global, w której Oracle miałaby kontrolować 12,5%, Wallmart 7,5%, a ByteDance 80% udziałów (ale, żeby nie było za łatwo, cztery z pięciu miejsc w zarządzie nowej spółki miały przypaść Amerykanom). W myśl umowy Oracle miałaby zarządzać danymi użytkowników, firma uzyskałaby także wgląd (acz nie prawa) do kodu źródłowego aplikacji.

W międzyczasie ByteDance wystąpił do chińskiego rządu o licencję eksportową kluczowej technologii, co jest niezbędne do uzyskania zgody Pekinu na przeprowadzenie transakcji. W czwartek ByteDance ową zgodę uzyskał.

Oczywiście TikTok jest tylko pomniejszym teatrem wojny technologicznej pomiędzy USA a Chinami, w której główne siły rzucono na odcinek znany jako Huawei. Jak czytelnicy „Weekly Brief” z pewnością doskonale wiedzą, w maju administracja Donalda Trumpa nałożyła znaczne ograniczenia na sprzedaż technologii i własności intelektualnej Huawei, który to zakaz wszedł w życie 15 września. Zakaz ów oznacza, że firmy wykorzystujące amerykańskie podzespoły, prawa własności intelektualnej, technologie czy też maszyny będą zmuszone do wnioskowania o licencje na sprzedaż swoich produktów Huawei – które Departament Handlu będzie przyznawał – lub nie – tak naprawdę uznaniowo. I oto pierwsza tego rodzaju licencja miała zostać przyznana, o czym poinformował rzecznik prasowy amerykańskiego producenta układów scalonych Intel. Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że o podobne pozwolenia wystąpiły również co najmniej dwie inne firmy – koreański SK hynix i chiński SMIC. I o ile w wypadku tej drugiej firmy decyzja nie została jeszcze podjęta, to SK hynix zgody Departamentu Handlu nie uzyskał – co, zdaniem rozmówcy „Asia Times Financial”, ma być podyktowane niechęcią Waszyngtonu do udzielania licencji firmom pochodzącym spoza Stanów Zjednoczonych.

Autor „Weekly Brief” jest jednak zdania, że w dłuższej perspektywie takie merkantylne zachowania Stanów Zjednoczonych obrócą się przeciwko nim. Stany bowiem podchodzą wybiórczo nie tylko do pozwoleń na eksport technologii, ale również nie miały oporów przed eksportowaniem do Chin produktów, które Państwo Środka importowało wcześniej od sojuszników USA (Australia, Kanada), czego następnie zaprzestało, karząc ich za stanięcie po stronie USA w konflikcie hegemonicznym z Chinami. Taka sytuacja miała już miejsce w przypadku ograniczenia eksportu kanadyjskiego rzepaku i australijskiego jęczmienia (w obu przypadkach w rezultacie zaostrzenia relacji pomiędzy tymi państwami a Chinami), z czego skorzystali amerykańscy producenci. Jak do tej pory Stany nie tylko nie oferują swym sojusznikom alternatywy dla Chin jako rynku zbytu (zapowiedzi inicjatyw takich jak Economic Prosperity Network nie są jak na razie wypełniane jakąkolwiek treścią), ale zastępują ich w handlu z Państwem Środka.

Jak argumentował na początku XX wieku brytyjski dyplomata Eyre Crowe, aby przytłaczająca potęga mocarstw morskich cieszyła się akceptacją wspólnoty międzynarodowej, ich polityka musi ulegać synchronizacji i koordynacji z interesami innych państw – a więc nie może stawiać tam przepływom strategicznym.

Witamy w świecie krótkowzrocznego merkantylizmu.

 

CHRL VS HI-TECH

Tymczasem postawione pod ścianą Chiny starają się możliwie najszybciej uzyskać zdolność do produkcji zaawansowanych technologicznie procesorów (między innymi poprzez „podkupywanie” inżynierów tajwańskiej TSMC). Już wcześniej KPCh ogłosiła swój plan osiągnięcia niezależności technologicznej w tej właśnie dziedzinie w ciągu pięciu lat. W minionym tygodniu natomiast wspomniany wyżej SMIC miał ogłosić, że posiadł technologię pozwalającą na produkcję mikroprocesorów w litografii 8 nm. Nawet jednak jeżeli SMIC faktycznie zdoła wyprodukować pierwsze procesory w tej technologii już na koniec roku, to wdrożenie ich do masowej produkcji jeszcze potrwa – a Huawei już jakiś czas temu ogłosiło zaprzestanie dalszej produkcji najbardziej zaawansowanych procesorów z serii Kirin (wykorzystywanych w telefonach komórkowych); ogółem firma z Shenzhen ma posiadać zapas części pozwalających na dalszą produkcję telefonów do przyszłego roku.

Aby połączyć poprzednie wątki klamrą kompozycyjną, dodajmy jeszcze, że we wtorek australijski oddział Huawei poinformował o zmniejszeniu zatrudnienia o ponad tysiąc osób i zamknięciu szeregu inwestycji R&D prowadzonych w Australii. Wkrótce potem podobną decyzję podjęła chińska firma deweloperska działająca na australijskim rynku. W połączeniu z opisywanymi w ostatnich miesiącach decyzjami dotyczącymi ceł nakładanych przez Pekin na australijski jęczmień, wołowinę czy wino trudno nie odnieść wrażenia, że Australia jest w obecnym paradygmacie tym słynnym, przysłowiowym kurczakiem, zabijanym gwoli ostrzeżenia małpy.

 

US NAVY & THE CORPS

Tymczasem dowódca amerykańskiej piechoty morskiej, generał David Berger, poinformował, że w planie rozbudowy floty, który przygotowuje obecnie amerykańska marynarka wojenna, znalazło się miejsce dla nowych okrętów, z których w przyszłości korzystać będą US Marines. Zdaniem Bergera jednostki te – lekki okręt desantowy (Light Amphibious Warship, LAW) i średni okręt zaopatrzeniowy (Next Generation Medium Logistics Ship) – mają należeć do nowych klas okrętów, co z kolei ma się wpisywać w nową doktrynę użycia Marines, polegającą w dużym skrócie (proszę czytelników o wybaczenie niezręcznego think-tankowo-wojskowego slangu) na działaniu mniejszych, a za to bardziej ruchomych i elastycznych zgrupowań funkcjonujących w przestrzeni intensywnie kontestowanej przez potencjalnego przeciwnika o podobnych do amerykańskich zdolnościach.

To z kolei wpisuje się w forsowaną przez US Marines koncepcję oddziałów przybrzeżnych (littoral regiments), które, jak to ujął generał Kevin M. Liams, „mają zapewnić odpowiednią siłę ognia przy jednoczesnym zachowaniu niskiej wykrywalności, co pozwoli im na stanie się siłą, z którą należy się liczyć, jeżeli działania odstraszające okażą się niewystarczające”. Jednocześnie littoral regiments mają być „siłą wewnętrzną”, zdolną do działania w zasięgu chińskiego A2AD. Plan US Marines zakłada utworzenie trzech tego rodzaju jednostek, z których dwie stacjonowałyby w Japonii, a jedna na Guam; w skład każdego z trzech oddziałów ma wchodzić drużyna bojowa, batalion logistyczny i batalion obrony powietrznej. Uzasadniając plany piechoty morskiej, Berger wyjaśnił, że dotychczasowe struktury korpusu zakładały ich wykorzystanie w wypadku kolejnego kryzysu na Półwyspie Koreańskim (jak to obrazowo ujął Berger, „były jak strzała, wymierzona z Kalifornii poprzez Japonię w Półwysep Koreański”). Jednak, kontynuował dowódca Marines, „w perspektywie kolejnych 10 czy 20 lat nie jest to odpowiedni plan”. Berger zwrócił także uwagę, że obecnie siły USA w regionie Indo-Pacyfiku koncentrują się w dużych bazach, położonych na Guam i w Japonii, co czyni je łatwym celem dla chińskich pocisków; „musimy się rozproszyć, musimy wziąć pod uwagę sytuację z Guam. Potrzebujemy rozproszonej, dystrybuowanej siły (…) nasza strategia musi ulec zmianie”.

Skoro już o Guam mowa; w zeszłym tygodniu Chiny opublikowały w internecie film, prezentujący chiński bombowiec H-6 (modyfikację sowieckiego Tu-16), atakujący bazę US Air Force Andersen, ulokowaną na Guam właśnie. A ponieważ Chińczycy mają najwyraźniej poczucie humoru, ów film wzbogacony został o wycinki… amerykańskich superprodukcji filmowych (m.in. „The Hurt Locker”) – jak widać, kradzież własności intelektualnej ma się w Chinach nieźle, również w celach propagandowych.

W mijającym tygodniu portal Defense News informował natomiast o – wielokrotnie już omawianych na łamach „Weekly Brief” – planach rozwojowych US Navy. Otóż w perspektywie trzech kolejnych dekad US Navy miałaby ostatecznie liczyć nie 355, jak wcześniej planowano, ale aż od 480 do 534 jednostek. Oczywiście utworzenie takiej floty musiałoby się wiązać z dwiema decyzjami: po pierwsze, z wliczaniem do całkowitej liczby okrętów jednostek bezzałogowych, a po drugie, z rezygnacją z opierania struktur USN na dużych jednostkach, kosztem „dystrybuowanej” floty. Jeżeli wierzyć raportom Defense News, oznaczałoby to, że USN będzie dysponować ośmioma jedynie (zamiast 11) lotniskowcami klasy Ford, czterema mniejszymi lotniskowcami o napędzie konwencjonalnym, podobną co obecnie liczbą dużych jednostek załogowych (Arleigh Burke i Ticonderoga), 65–87 dużymi jednostkami bezzałogowymi (LUSV) czy też 52–70 mniejszymi jednostkami załogowymi (np. FFGX). Zmniejszeniu miałaby także ulec liczba dużych okrętów amfibijnych – w zamian w strukturach USN pojawiłoby się więcej małych okrętów amfibijnych (w tym 20–26 dla Marines) oraz więcej mniejszych okrętów zaopatrzenia. W sumie nowe struktury amerykańskiej floty miałyby liczyć 316–358 okrętów załogowych; pozostałe jednostki miałyby być bezzałogowe (lub „opcjonalnie załogowe”).

 

BREXIT

Tymczasem zapowiedziany kilka tygodni temu przez Borisa Johnsona projekt ustawy zawierającej zapisy podważające ustalenia umowy brexitowej (status granicy pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną) zyskał we wtorek aprobatę Izby Gmin. Teraz ustawa w uaktualnionej formie podlegać będzie kolejnemu głosowaniu w niższej izbie brytyjskiego parlamentu, a następnie będzie procedowana przez Izbę Lordów. Zarówno Paryż, jak i Dublin ostrzegły, że ewentualne przyjęcie ustawy doprowadzi do ostatecznego fiaska rozmów. Formalne negocjacje pomiędzy Brukselą a Londynem zostaną wznowione w najbliższy poniedziałek.

 

DWUGŁOS NA ZGROMADZENIU OGÓLNYM

Kolejne wojenne przemówienie wygłosił prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, tym razem w trakcie Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Już pierwsze słowa Trumpa nadały ton reszcie wystąpienia, gdy gospodarz Białego Domu stwierdził, że świat toczy właśnie zażartą wojnę z „chińskim wirusem”, „świat musi odpowiednio pociągnąć do odpowiedzialności kraj, który winny jest pandemii – Chiny”. Trump jednym tchem wymienił również kolejne zbrodnie, którym winne są Chiny, od zanieczyszczenia środowiska rtęcią i plastikiem poprzez emisję CO2 po nierówny handel. Wydaje się jednak, że Trump, w przeciwieństwie do Pompeo unika jednego z najbardziej drażliwych dla Chin tematów, a więc delegitymizacji KPCh, i prób różnicowania pomiędzy społeczeństwem a partią; odnosząc się do „walki o wolność”, Trump stwierdził, że jego kraj (który jest, nawiasem mówiąc, „silniejszy i lepiej uzbrojony niż kiedykolwiek przedtem”) stoi ramię w ramię ze społeczeństwami Kuby, Nikaragui i Wenezueli; odniesień do Chin w tym kontekście nie stwierdzono, podobnie jak i jakichkolwiek wzmianek czy to o Rosji, czy o Białorusi.

Trump pokusił się również o nie-tak-bardzo-zawoalowaną krytykę samej ONZ, stwierdzając, że „ci, którzy atakują wybitne osiągnięcia USA w zakresie ochrony środowiska, ignorując jednocześnie szalejące trucicielstwo Chin, nie są zainteresowani ekologią. Chcą jedynie ukarać USA, a ja na to nie pozwolę”.

Oczywiście nie wypada nie wspomnieć o drugiej stronie rywalizacji hegemonicznej – a więc o Chinach i o przemówieniu sekretarza Xi. I o ile Donald Trump przyjął – co było do przewidzenia – konfrontacyjną retorykę wobec Chin, o tyle Xi (o równie mało zaskakujące) mówił o multilateralizmie, a choć znaczna część jego przemówienia była poświęcona Stanom Zjednoczonym, to sama nazwa tego państwa nie padła z jego ust ani razu. Xi mówił więc o „potrzebie solidarności w obliczu pandemii” i o wiodącej roli WHO w walce z nią (Trump natomiast stwierdził, że organizacja ta „jest całkowicie kontrolowana przez Chiny”), powtarzając złożoną kilka miesięcy temu obietnicę, że opracowana przez Chiny szczepionka zostanie uznana za „globalne dobro publiczne”. Xi podkreślił także, że dzisiejszy świat stał się „globalną wioską, a sama globalizacja nieuniknionym trendem historycznym”, i dlatego „powinniśmy odrzucić grę o sumie zerowej czy też próby tworzenia bloków ekonomicznych i nie pozwolić na wpadnięcie w pułapkę »zderzenia cywilizacji«”. Próbę walki z trendem globalizacyjnym nazwał Xi „donkiszoterią”, świat bowiem „nigdy nie wróci do izolacjonizmu, a więzów łączących państwa nie da się zerwać”. No i, rzecz jasna, świat powinien kierować się „poszanowaniem dla różnych ścieżek rozwoju i modeli społecznych obieranych przez poszczególne państwa”.

Dodajmy wreszcie, że Xi zapewnił Zgromadzenie Ogólne, że jego państwo „nigdy nie będzie dążyło do osiągnięcia statusu hegemona ani utworzenia stref wpływów” i nie ma zamiaru wywoływać „ani zimnej, ani gorącej wojny”. Na koniec warto odnotować przedostatnie zdanie przewodniczącego Xi, który oznajmił, że „nastąpiło już przekazanie pałeczki kolejnej generacji”; ciekawe, co dokładnie Xi miał na myśli?

 

EAST MED

Wydaje się, że po kilku niespokojnych tygodniach sytuacja we wschodnim Medyteranie zaczyna się stabilizować. Nie oznacza to końca sporów o węglowodory i wojskową obecność na wysepkach Morza Egejskiego. Jednakże odtworzono cały szereg kanałów komunikacyjnych między Turcją a krajami UE oraz NATO. We wtorek prezydent Erdoğan odbył ponadgodzinną rozmowę z Emmanuelem Macronem. Panowie oprócz rozmów o potrzebie dialogu i poszanowaniu suwerenności mieli też poruszyć temat potencjalnego zakupu przez Turcję systemów przeciwlotniczych SAMP-T, ale Macron podobno uzależnił go od usystematyzowania tureckiej obecności w Syrii i Libii.

Tego samego dnia odbyła się trójstronna telekonferencja na linii Ankara, Berlin, Bruksela, a w środę Erdoğan rozmawiał z sekretarzem generalnym NATO i szefową Komisji Europejskiej. Jednakże najistotniejsze wydaje się zapowiedziane przez Grecję i Turcję wznowienie rozmów na temat podziału przy wydobyciu z surowców, które zostały zerwane w 2016 roku. Nie jest jeszcze znana data rozpoczęcia rozmów, ale będą się one odbywały w Stambule.

Rozmowy nie będą należały do łatwych. Ankara chce w ich trakcie poruszyć takie zagadnienia, jak demilitaryzacja części wysp, zasięg szelfu kontynentalnego czy zasięg wyłącznych stref ekonomicznych. Jeśli te zagadnienia zostaną faktycznie poruszone podczas rozmów dwustronnych, to Turcy będą mogli mówić przynajmniej o częściowym zwycięstwie, ponieważ jeszcze kilka tygodni temu Grecja nie wchodziła w dialog z Turcją, uznając, że ma pełne i uzasadnione prawo do posiadania wyłącznej strefy ekonomicznej w jej obecnym kształcie.

Już 27 września przyleci do Grecji z trzydniową wizytą sekretarz stanu Mike Pompeo. Sekretarz w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi stwierdził, że relacje grecko-amerykańskie są najsilniejsze od dekad. W trakcie wizyty Pompeo odwiedzi również bazę amerykańskiej floty na Krecie.

Nie można nie wspomnieć o tym, że turecki państwowy bank VakıfBank zezwolił na przeprowadzanie transakcji w chińskim juanie. Ma to bez wątpienia związek z rekordowo niską wartością tureckiej liry wobec dolara. Część tureckich przedsiębiorstw płaciła w juanach za importowane produkty już od czerwca, ale dopiero teraz państwowy bank zdecydował się na zaakceptowanie takich transakcji.

 

BIAŁORUŚ

Na Białorusi niezmiennie od początku sierpnia trwają protesty przeciwko Aleksandrowi Łukaszence. Zmieniło się jednak podejście władz. Obserwatorzy mówią o brutalności na poziomie tej z pierwszych dni po wyborach. Oprócz tradycyjnych masowych protestów, które odbywają się co weekend, w tym tygodniu największa mobilizacja społeczna miała miejsce w środę i była związana z przeprowadzoną potajemnie inauguracją prezydentury Łukaszenki. O tym, jak bardzo białoruskie władze starały się utrzymać całe przedsięwzięcie w tajemnicy, świadczyć może fakt, iż o wydarzeniu nie wiedziała ani Moskwa, ani nawet ambasador Rosji na Białorusi. Również goście obecni na uroczystości zostali zaproszeni na wydarzenie w muzeum II wojny światowej, a stamtąd przewiezieni autokarami do Pałacu Niepodległości.

W odpowiedzi na przeprowadzoną inaugurację rządy m.in. Polski, Niemiec, USA, Szwecji i Litwy nie uznały Łukaszenki za prawowitego prezydenta kraju. Interesujące w tym kontekście wydają się słowa urzędnika administracji Stanów Zjednoczonych, który potwierdził, że w najbliższych dniach na Białoruś przyleci ambasador USA w tym kraju Julie Fisher.

Nie zmienił się za to status unijnych sankcji wymierzonych w Białoruś. Cypr dalej blokuje ich wprowadzenie, domagając się zdecydowanych działań wobec Turcji, nawet w obliczu stabilizacji kryzysu, jaką obserwujemy w ostatnich dniach. Według doniesień medialnych sankcje mają wprowadzić natomiast Kanada, USA i Wielka Brytania, a kraje bałtyckie rozszerzyły swoją listę osób objętych zakazem wjazdu na ich terytorium o 101 nowych nazwisk, w tym rzeczniczki Aleksandra Łukaszenki Natalli Ejsmant.

 

ASTRAL KNIGHT

W ciągu całego minionego tygodnia nad Polską trwały ćwiczenia Astral Knight. Scenariusz ćwiczeń zakładał sytuację, w której na wschodzie Polski powstały zbrojne organizacje separatystyczne chcące przyłączenia tych ziem do wschodniego państwa Griseus, które posiada własne jednostki rakietowe i które jest związane z regionalną potęgą Occasus. Scenariusz przewidywał działania jeszcze przed uruchomieniem art. 5 traktatu waszyngtońskiego.

W ćwiczenia zaangażowane były jednostki z USA, Wielkiej Brytanii, krajów bałtyckich i Szwecji, w tym samoloty KC-135, bombowce B-52 czy F-15. Ponieważ ćwiczono również odpowiedź na ataki rakietowe przeprowadzone z terenu obu fikcyjnych państw, w tym ataki saturacyjne, wzięły w nich udział polskie systemy Newa-SC oraz stacjonująca na co dzień w Niemczech bateria rakiet Patriot.

Ostatnie dni to również ćwiczenia wojsk brytyjskich na Ukrainie. Manewry rozpoczął desant 250 spadochroniarzy, którzy przylecieli bezpośrednio z bazy w Wielkiej Brytanii, a w całych ćwiczeniach weźmie udział w sumie 12 tysięcy żołnierzy, z czego w większości są to jednostki ukraińskie. Według słów ukraińskiego ministra obrony ćwiczenia Joint Endeavour są symetryczną odpowiedzią na odbywające się w pobliżu terytorium Ukrainy ćwiczenia Kaukaz 2020.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Białoruś a Czechosłowacja
O demokracji, autorytaryzmie i broni jądrowej (Podcast)
Decoupling Polska-Niemcy. Część 2

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...