Weekly Brief 15–21.08.2020

Obrazek posta

(Fot. Wikimedia)

 

COVID-19

W piątkowy wieczór liczba wykrytych przypadków wystąpienia wirusa SARS-CoV-2 u ludzi przekroczyła 23 miliony. I chociaż niezmiennie najwięcej wykrytych przypadków miało miejsce w Stanach Zjednoczonych (niemal 5,8 miliona), to najwięcej nowych zachorowań ma miejsce w Indiach, gdzie w ostatnich trzech dniach przybywa niemal 70 tysięcy zachorowań dziennie (w sumie prawie trzy miliony). Biorąc pod uwagę fakt, że w kraju tym przeprowadza się relatywnie niewiele testów i że zmaga się on z pierwszą falą zarażeń (nie doszło tam jak na razie nawet do przejściowego okresu „wypłaszczania”), można założyć, że zachorowań jest wielokrotnie więcej. Zdaniem ministra zdrowia Indii spośród 15 tysięcy losowo przebadanych mieszkańców New Delhi aż jedna trzecia wykształciła przeciwciała SARS-CoV-2. W New Delhi żyje ponad 20 milionów ludzi.

Liczba nowych zachorowań w Hiszpanii również utrzymuje się na poziomie powyżej trzech tysięcy; znaczny wzrost zachorowań odnotowano także we Francji, gdzie w czwartek przybyło ponad 4700 chorych – najwięcej od połowy kwietnia. Również relatywnie dobrze radzące sobie z pandemią Niemcy w ostatnich dniach notują około 1600 nowych zachorowań dziennie.

Rosnąca liczba zachorowań znajduje swoje odbicie w parametrach ekonomicznych; opublikowane w piątek dane PMI wskazują na spowolnienie zarówno całej strefy euro, jak i pojedynczych gospodarek UE, podając w wątpliwość i tak już dyskusyjne nadzieje na odbicie gospodarcze w kształcie litery V. I tak: PMI dla usług, przemysłu i zbiorcze wyniosło w eurozonie odpowiednio 50,1 (54,7 miesiąc wcześniej), 51,7 (51,8 miesiąc temu) oraz 51,6 (54,9). We Francji analogicznie: 51,9 (57,3), 49 (52,4), 51,7 (57,4); dla Niemiec wspomniane współczynniki wyniosły 50,8 (55,6), 53 (51 – a więc wzrost) oraz 53,7 (55,3). Na tym tle stosunkowo dobrze wyglądają Stany Zjednoczone, które osiągnęły najlepsze od kilkunastu miesięcy (konkretnie od stycznia 2019 roku) wyniki: 54,8 (50), 53,6 (50,9), 54,7 (50,4).

Jeszcze lepiej natomiast wypadła Wielka Brytania; 60,3 (57), 55,3 (53,3) oraz 60,3 (57); są to najlepsze wyniki od wielu lat (w wypadku zbiorczego wskaźnika od niemal siedmiu). Jednak nad Zjednoczonym Królestwem i tak zbierają się czarne chmury, oto bowiem coraz mniej prawdopodobne staje się podpisanie umowy brexitowej.

 

NO DEAL(?)

Po piątkowym fiasku kolejnej rundy negocjacji umowy handlowej pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską „szanse na osiągnięcie porozumienia są niewielkie”. Tak przynajmniej uważa Michel Barnier, szef unijnego zespołu negocjacyjnego. Kość – a właściwie kości – niezgody pozostają niezmienne: rybołówstwo oraz mechanizmy arbitrażowe. Unia życzy sobie również, aby Wielka Brytania stosowała się do zasady „uczciwej konkurencji”, co oznacza konieczność zunifikowania praw pracowniczych, podatkowych czy środowiskowych; pozbawia tym samym Londyn możliwości liberalizacji środowiska regulacyjnego. Jest to poważny problem, która zdaje się odsuwać od wizji „globalnej Wielkiej Brytanii”; warto także pamiętać, że nieuchronnie oddala się od Londynu wizja prowadzenia ożywionej wymiany handlowej z Chinami, dokładnie z tych samych przyczyn co w przypadku Australii. Kolejna tura negocjacji odbędzie się 7 września w Londynie.

 

WSCHODNI MEDYTERAN

Pojawia się coraz więcej szczegółów ubiegłotygodniowego „starcia greckich i tureckich okrętów na wodach wschodniego Morza Śródziemnego na południe od wyspy Kastelorizo. W internecie zaczęły się pojawiać zdjęcia tureckiej jednostki – fregaty klasy Barbaros „Kemal Reis” (najnowocześniejszego okrętu w swej klasie), która miała rzekomo zostać staranowana przez grecką fregatę klasy Limnos. Jak widać, niemal 2500 lat po bitwie pod Salaminą u Hellenów taranowanie wrażych jednostek dalej nie wyszło z mody. Nieco bardziej od swej tradycji odeszli natomiast Osmanowie; admirał floty imperium osmańskiego Kemal Reis (to na jego cześć nazwano uszkodzony w ubiegłym tygodniu okręt) był jednym z pierwszych – jeżeli nie pierwszym – dowódcą okrętu, który podczas bitwy morskiej wykorzystał działa – czego podczas ostatniej potyczki nie zaobserwowano (chociaż mówiło się o wojnie elektronicznej w wykonaniu Turków).

W piątek natomiast Recep Erdoğan poinformował o odkryciu znaczących (zdaniem Ankary mają one wynosić 320 miliardów metrów sześciennych) złóż gazu, które mają się znajdować pod dnem Morza Czarnego. Erdoğan stwierdził, że „nie zwolnimy, dopóki nie staniemy się eksporterem energii”; wydobycie gazu ma się rozpocząć do roku 2023, stulecia utworzenia Republiki Turcji.

 

AUSTRALIA

Rząd Australii rozważa zablokowanie planowanej sprzedaży jednej z największych australijskich firm mleczarskich, Lion Dairy & Drinks, chińskiemu przedsiębiorstwu China Mengniu Dairy. Co ciekawe, jeszcze w lutym australijski urząd antymonopolowy ACCC wyraził zgodę na dokonanie mającej opiewać na ponad 422 miliony dolarów transakcji. Zastrzeżeń wobec sprzedaży Lion Dairy nie miał również inny australijski urząd, FIRB (Foreign Investment Review Board). W czwartek jednak sekretarz skarbu Australii Josh Frydenberg zaopiniował transakcję negatywnie. Zdaniem „Australian Financial Review”, która jako pierwsza poinformowała o decyzji Canberry, decyzja Frydenberga miała być podyktowana względami dyplomatycznymi. W czerwcu Australia przyjęła szereg praw, mających uniemożliwić sprzedaż przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym „niezaufanym partnerom” – i to prawdopodobnie na mocy tych przepisów transakcja zostanie prawdopodobnie anulowana. Jak widać, wraz z zaostrzaniem rywalizacji Chin oraz USA (i sojuszników tych ostatnich) za przedsiębiorstwa o znaczeniu strategicznym mogą zostać uznane nawet mleczarnie.

Również w mijającym tygodniu pojawiła się informacja, że Chiny planują przeprowadzić śledztwo antydumpingowe wobec australijskich producentów win; warto dodać, że od podobnego śledztwa rozpoczęła się także chińska krucjata wobec wyprodukowanego w Australii jęczmienia, ostatecznie zakończona nałożeniem na nie astronomicznie wysokiego (80%) cła. W ubiegłym roku eksport australijskiego wina do Chin wyniósł niemal miliard dolarów (40% całej produkcji; nawiasem mówiąc, to mniej więcej tyle samo, co cały eksport Australii do Chin). Sugeruje się, że następne w kolejce mają być właśnie produkty mleczne.

Wreszcie w środę australijska Narodowa Federacja Rolników (National Farmers Association) zaapelowała do administracji w Canberze o „zadbanie o relacje z Chinami”. Chiny są zdecydowanie największym partnerem handlowym Australii, która jednak zdecydowanie opowiedziała się za kultywowaniem więzów łączących ją z Waszyngtonem – co w obecnej rzeczywistości czyni ją w sposób nieunikniony celem odwetu Chin. Warto zauważyć, że do tej pory Waszyngton nie wykonał realnych, możliwych do zmierzenia kroków mających na celu złagodzenie skutków ekonomicznych odczuwanych już teraz przez australijską gospodarkę. Zapowiadana przez Mike’a Pompeo z wielką fanfarą Economic Prosperity Network nie jest – na razie – rozwijana, a przynajmniej nie mówi się o tym publicznie. Więcej – fakt, że Australia eksportuje głównie żywność i surowce, sprawia, że australijscy producenci w sposób naturalny konkurować mogą z producentami amerykańskimi; to z kolei w czasach odwrotu globalizacji i powrotu protekcjonizmu sprawia, że wyciągnięcie do nich pomocnej dłoni zarówno przez tę, jak i hipotetyczną kolejną administrację w Białym Domu jest wątpliwe. W innym wypadku podkopywano by interesy albo słynnego Rust Belt, albo też amerykańskich farmerów, których protektorem obwołał się przecież Donald Trump. Może po wyborach…

 

ŁAŃCUCHY DOSTAW

W ubiegły piątek tymczasem, podczas uroczystości upamiętniających zakończenie II wojny światowej (na Pacyfiku), premier Australii Scott Morrison stwierdził, że „Australia nie była [wówczas] sama; walczyliśmy ramię w ramię z sojusznikami, to była globalna wojna. Wszyscy rozumieli, że jeżeli nie stawimy czoła tyranii wspólnie, w końcu będziemy musieli jej stawić czoło sami. Jest to prawda również dzisiaj”.

Na razie te z państw regionu, które są „wpięte” w amerykańską architekturę bezpieczeństwa – bądź mają napięte stosunki z Pekinem – próbują grać same. Oto w piątek SCMP informował, że Japonia, Indie oraz najprawdopodobniej Australia (Canberra nie odniosła się oficjalnie do informacji prasowych) pracują nad stworzeniem SCRI (Supply Chain Resilience Initiative). Jak sugeruje nazwa przedsięwzięcia, ma ono na celu wypracowanie modelu wytrzymałych i stabilnych (czytaj: położonych poza Chinami) łańcuchów dostaw. Z inicjatywą miała wyjść Japonia; Indie ochoczo do niej przystały – co zrozumiałe, szczególnie biorąc pod uwagę niedawne słowa premiera Modiego, który stwierdził, że Indie powinny się stać „centrum dla łańcuchów dostaw”. Zdaniem mediów do pierwszego spotkania trójstronnej inicjatywy miałoby dojść jeszcze we wrześniu, podczas szczytu Indie–Japonia; w dłuższej natomiast perspektywie uczestnictwo w SCRI miałoby zostać zaproponowane także państwom ASEAN.

À propos łańcuchów dostaw; w piątek Donald Trump zagroził, że USA nałożą cła na te amerykańskie firmy, które nie zgodzą się na przeniesienie produkcji z powrotem na łono ojczyzny – niestety dla Australii (i innych) nie wspomniał o „reshoringu”, którego celem byłyby państwa znajdujące się w relacji sojuszniczej.

 

CHINY VS USA

Tymczasem planowane na ubiegłą sobotę chińsko-amerykańskie rozmowy na temat realizacji postanowień pierwszej fazy umowy handlowej zostały odwołane. Jak stwierdził we wtorek Donald Trump, stało się tak, bo „jest obrażony na Chiny i nie chce z nimi teraz rozmawiać”. Jednak, jak informowało w czwartek chińskie ministerstwo handlu, zaległe spotkanie ma się odbyć w najbliższych dniach. W piątkowej rozmowie z CNBC Mike Pompeo stwierdził, że „Chiny zobowiązały się dalej wypełniać postanowienia umowy handlowej”.

W środę natomiast Departament Stanu USA poinformował, że zawieszone zostaje obowiązywanie podpisanej w 1996 roku umowy ekstradycyjnej z Hongkongiem. Stany stają się więc ostatnim z państw nieformalnej wspólnoty Pięciorga Oczu, które zdecydowały się na podobny krok w następstwie ustanowienia nowego prawa o bezpieczeństwie narodowym Hongkongu. À propos Five Eyes; zupełnie formalny akces do organizacji tej złożyła również Japonia, ustami ministra obrony Tarō Kōno.

We wtorek Departament Handlu USA poinformował o dalszym „uszczelnieniu” zapowiedzianych w maju regulacji mających odciąć Huawei od dostępu zarówno do układów scalonych oraz mikroprocesorów, jak i technologii niezbędnych do ich produkcji. Dokonano tego poprzez dopisanie 37 kolejnych spółek powiązanych z Huawei do tak zwanej listy podmiotów.

 

AI

W piątek doszło do pojedynku sztucznej inteligencji oraz pilota US Air Force w symulowanej walce manewrowej. Zarówno człowiek, jak i maszyna „pilotowali” samolot F-16, symulując tak zwany dog-fight, a więc walkę na niewielkich odległościach. AI wygrała owo starcie w stosunku 5:0. I chociaż test sam w sobie nie mówi zbyt wiele (starcie odbywano w warunkach 1 na 1 i wyłącznie przy użyciu działka), to warto go odnotować; być może kiedyś będzie on wspominany podobnie jak pojedynek Kasparowa i Deep Blue z 1997 roku.

W międzyczasie przez wody Cieśniny Tajwańskiej po raz kolejny przepłynął okręt US Navy; tym razem był to niszczyciel rakietowy klasy Arleigh Burke. Równie stereotypowo co zawsze zareagowały na to Chiny, stwierdzając, że tego rodzaju demonstracje „zagrażają stabilności w regionie i są niezwykle niebezpieczne”. Jednocześnie Pekin poinformował o przeprowadzeniu własnych ćwiczeń, tym razem na Morzu Wschodniochińskim.

W piątek SCMP informował, że dobiega końca proces budowy kolejnego, ósmego już, niszczyciela typu 055 marynarki wojennej ChALW.

Stany Zjednoczone poinformowały, że marynarka wojenna Tajwanu nie została zaproszona do uczestnictwa – w jakiejkolwiek formie – w ćwiczeniach RIMPAC; na początku miesiąca minister obrony Formozy zdawał się liczyć, że Waszyngton wyda przychylną dla Tajpej decyzję w tej sprawie.

 

USA VS IRAN

Całkowitym fiaskiem zakończyła się – kolejna już – w wykonaniu Mike’a Pompeo próba przedłużenia embarga broni nałożonego na Iran. W czwartek po raz drugi w ciągu siedmiu dni próbował on nakłonić Radę Bezpieczeństwa ONZ do przedłużenia embarga; po porażce w ubiegły piątek wczoraj miała miejsce próba przekonania Rady Bezpieczeństwa do zastosowania tak zwanego mechanizmu snap back – a więc przywrócenia obowiązywania wszystkich sankcji nałożonych, a następnie warunkowo zdjętych z Iranu wraz z podpisaniem przez ten kraj umowy JCPOA. Problem polega na tym, że z mechanizmu tego mogą skorzystać jedynie państwa będące stronami umowy. Stany Zjednoczone natomiast stroną tą być przestały w 2018 roku, gdy oznajmiły jednostronne odstąpienie od umowy i nałożyły na Iran nowe sankcje. Z właściwym sobie urokiem Pompeo uznał jednak najwyraźniej, że USA dalej są stroną umowy (mimo że nie są) – a więc sankcje nałożyć mogą. Ostatecznie inicjatywa Pompeo nie znalazła poparcia wśród pozostałych sygnatariuszy JCPOA (Rosji, Chin, Francji i Wielkiej Brytanii), co jego zdaniem oznacza, że „trzymają z ajatollahami”.

 

BIAŁORUŚ

Ponad 100 tysięcy osób brało udział w niedzielnej demonstracji w Mińsku; co warte odnotowania, przebiegła ona w relatywnie spokojnej atmosferze. Dzień później do protestów zaczęli dołączać również dziennikarze mediów publicznych, dzięki czemu w poniedziałek w białoruskiej telewizji reżimowej można było obserwować jedynie puste studio. Trzeba jednak zauważyć, że już kilka dni później na Białoruś wysłani zostali „oficerowie polityczni” z Rosji, którzy dzielnie zastąpili swych kolegów.

W poniedziałek Łukaszenka przemawiał w MZKT – mińskiej fabryce traktorów, jednym z zakładów, w których dochodziło do – czasowych – strajków. „Nie zmusicie mnie do działania pod presją; nie będzie nowych wyborów”, stwierdził Łukaszenka, zaznaczając jednocześnie, że chociaż „nie jest święty”, to gotów jest na przeprowadzenie referendum konstytucyjnego. Oczywiście „nie pod presją” i na swoich zasadach.

Po przebazowaniu oddziałów witebskiej 103. Gwardyjskiej Samodzielnej Brygady Mobilnej w rejon Grodna Łukaszenka oznajmił w piątek, że państwa NATO będą chciały „oderwać” ten właśnie fragment białoruskiego terytorium. W czwartek szef białoruskiego MON-u Wiktor Chrenin poinformował o zorganizowaniu „złożonych ćwiczeń dla żołnierzy Zachodniego Dowództwa Operacyjnego na grodzieńskim kierunku taktycznym”. Decyzja Chrenina ma związek z „próbami ingerencji w wewnętrzne sprawy państwa, które nie mogą nas nie niepokoić (…) z pełnym przekonaniem stwierdzam, że nasze siły zbrojne są gotowe do boju (…) jesteśmy gotowi wypełnić tę misję”.

We wtorek o sytuacji na Białorusi rozmawiali Władimir Putin oraz Angela Merkel i Emmanuel Macron; tego samego dnia miała również miejsce kolejna już rozmowa pomiędzy Putinem a Łukaszenką (trzecia już; poprzednie odbyły się 15 i 16 sierpnia). Warto zauważyć, że dwie pierwsze rozmowy pomiędzy przywódcami Białorusi i Rosji dotyczyć miały hipotetycznej misji stabilizacyjnej ODKB (lub też, z angielska: CSTO) Białorusi, która to misja miałaby zostać przeprowadzona, jak twierdzi się w komunikacie Kremla opublikowanym po rozmowie, „w razie konieczności”. Nie wydaje się jednak – i jest to zupełnie zrozumiałe – aby Moskwa przebierała nogami z niecierpliwości, czekając tylko, aby wysłać swoje siły na Białoruś. Według komunikatów opublikowanych przez Kreml, zarówno podczas rozmowy z Merkel, jak i z Macronem, Putin podkreślał, że „jakakolwiek zewnętrzna interwencja” w sprawy Białorusi jest nieakceptowalna; kanclerz Merkel miała podkreślić, że dalsze stosowanie przemocy jest niedopuszczalne, a Mińsk „powinien jak najszybciej podjąć dialog z opozycją”. Macron natomiast – z którego inicjatywy do rozmowy doszło – miał zachęcać Moskwę do promowania pokojowego dialogu z białoruską opozycją oraz podkreślił determinację Unii do „odegrania konstruktywnej roli w sporze, co ma pozwolić na „szybkie znalezienie politycznego rozwiązania kryzysu”. Warto wspomnieć, że podczas czwartkowej konferencji prasowej po spotkaniu Merkel i Macrona francuski prezydent podkreślił gotowość podjęcia przez „Unię Europejską mediacji w sprawie kryzysu na Białorusi, z udziałem innych instytucji, takich jak OBWE i Rosja”.

Dzień wcześniej przebywająca na Litwie Swietłana Cichanouska ustanowiła radę koordynacyjną ds. przekazania władzy, w której skład ma wejść 70 przedstawicieli opozycji. Część z nich została już nawet do rady zaproszona; warto wspomnieć, że wśród nich nie ma małżeństwa Cepkałów, a przecież goszcząca niedawno w Warszawie Weronika Cepkała stanowiła dokładnie 33,3% triumwiratu kandydatek opozycji w wyborach prezydenckich.

We wtorek rezygnację złożył ambasador Białorusi Igor Leszczenia; działania Mińska skrytykował również Paweł Mazukiewicz, dyplomata, który do końca czerwca był zastępcą ambasadora Białorusi w Szwajcarii.

W środę natomiast przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel poinformował o wnioskach ze szczytu Rady, dotyczących Białorusi; dokument opublikowany na stronie Rady stwierdza, że Unia „nie uznaje wyników wyborów, które nie były ani uczciwe, ani wolne”, a w związku z niewspółmierną reakcją rządu i przemocą sił porządkowych na białoruskich urzędników odpowiedzialnych za tłumienie protestów „wkrótce” nałożone zostaną sankcje. W złowróżbnym i stanowczym tonie w dokumencie stwierdza się także, że jeżeli represje nie ustaną, to Białorusi grożą „negatywne konsekwencje”. Gwoli kronikarskiego obowiązku dodajmy, że dzień później przewodniczący Rady Charles Michel rozmawiał o Białorusi z Władimirem Władimirowiczem.

Nieobecne w całym procesie były – i dalej są – Stany Zjednoczone; ostrożny stosunek Waszyngtonu do sytuacji na Białorusi doskonale widać było na tle wypowiedzi sekretarza stanu Mike’a Pompeo podczas jego ubiegłotygodniowego tournée po Europie Środkowo-Wschodniej. Jak do tej pory, jedynym wyraźniejszym przykładem zaangażowania Białego Domu była czwartkowa rozmowa pomiędzy szefem białoruskiego MSZ-u Włodzimierzem Makiejem a Davidem Hale’em, podsekretarzem stanu ds. politycznych. Według notatki opublikowanej przez białoruski MSZ tematem rozmów miała być sytuacja powyborcza oraz dalsze perspektywy współpracy dwustronnej; Makiej miał także podziękować stronie amerykańskiej za jej „niezmienne wsparcie dla suwerenności i niepodległości Białorusi”. Już dzień później natomiast Łukaszenka stwierdził, że to „USA są odpowiedzialne za cały ten bałagan. Zachód postanowił użyć nas przeciwko Moskwie, teraz widać to doskonale. Chcą stworzyć kordon sanitarny składający się z państw bałtyckich, Ukrainy i nas, ciągnący się od Morza Bałtyckiego do Czarnego (…) USA wszystko planują, a Europejczycy tańczą, jak im zagrają. Zorganizowali nawet specjalne centrum w Warszawie. Wiemy, co tam robią, ich czołgi są w pełnej gotowości. Przygotowują się do inwazji, jeżeli zajdzie taka potrzeba”.

Ów motyw knowań Zachodu – w szczególności Stanów Zjednoczonych – nie jest oczywiście nowy, ale w powyborczej retoryce Łukaszenki dopiero w ostatnich dniach przebił się na sam przód, wraz z powtarzającymi się telefonami do Moskwy. Zdaniem autora „Weekly Brief” Łukaszenka postanowił – dla odmiany po wątku wagnerowców – porozgrywać trochę Moskwę zagrożeniem „z Zachodu”. Fakt, że sam Zachód również jest co najmniej zaniepokojony nie tylko manewrami na zachodniej Białorusi, ale także wizją celowej prowokacji Mińska, która mogłaby finalnie doprowadzić do interwencji Moskwy, jest także wartością dodaną. Byłoby tylko dobrze – dla wszystkich – gdyby bat’ko nie zaplątał się przy tym wszystkim we własnym dryblingu.

 

NAWALNY

W czwartek na pokładzie samolotu lecącego z Tomska do Moskwy przytomność stracił Aleksiej Nawalny. Po awaryjnym lądowaniu w Omsku Nawalny trafił do miejscowego szpitala, gdzie zapadł w śpiączkę. Nie wiadomo, rzecz jasna, co spowodowało jego zachorowanie, ale biorąc pod uwagę, że nie jest on „duszeńką” Kremla, w ubiegłym roku miała miejsce (po raz kolejny, prawdopodobnie) próba otrucia go, władze szpitala odmówiły podania wyników badań toksykologicznych, a wreszcie że tuż przed odlotem Nawalny miał wypić na lotnisku herbatę, można założyć, że jego stan zdrowia nie jest dziełem przypadku. Warto wspomnieć, iż niepozbawione klasy rosyjskie media prorządowe informowały, że poprzedniej nocy Nawalny „miał do rana pić ze znajomymi”, pośrednio sugerując zatrucie wywołane albo przez zanieczyszczony alkohol, albo interakcję farmakologiczną z lekami, które Nawalny miał zażywać. Do omskiego szpitala przyjechali wkrótce żona i współpracownicy Nawalnego (w tym jego lekarz); w piątek na omskim lotnisku wylądował samolot, który miałby przetransportować go na leczenie do Niemiec. Personel szpitala odmówił jednak wydania go, argumentując swoją decyzję złym stanem zdrowia opozycjonisty. Ostatecznie w piątek wieczorem wyrażono zgodę na przetransportowanie Nawalnego do Niemiec; samolot przewożący opozycjonistę wylądował w Berlinie w sobotę nad ranem. Jaka Bizilj, prezes fundacji odpowiedzialnej za transport Nawalnego, stwierdził, że jego stan jest stabilny; prawdopodobnie jednak wciąż nie odzyskał on świadomości.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

 

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Su-57 i jego miejsce w doktrynie WKS. Część 2
Widziane z zachodniego Limitrofu. Sprawy wojskowe na Wschodzie. Przegląd za okres 16–22.08...
Starcie mocarstw – Jacek Bartosiak i Bartłomiej Radziejewski na temat Białorusi

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...